Logan Smith - Skończony


Spojrzałem na podwórko przez kraty. Dzisiaj byłem... wyjątkowo spokojny. W dniu, w którym dowiedziałem się o śmierci mojego przyjaciela coś we mnie pękło, jednak najwyraźniej nie było to na tyle potężne pęknięcie, żebym połamał się cały. Od śmierci Almy minęły dwa tygodnie i cztery dni w nich 456 godzin a w tym 27360 sekund. Skąd wiem? Wszystko liczę. Obliczenia mogą być niedokładne ze względu na to, że czasem mnie ktoś rozpraszał, jednak mimo wszystko wydają się one być dziwnie realne. Moja psychika wyraźnie ucierpiała przez wydarzenia z minionych dni. Przeze mnie umierają całkowicie niewinne osoby. I nie mam tutaj na myśli najmłodszej z nich Almy, której dodałem te tabletki do napoju, ale i Willmar, Isla też. Ostatnio całkiem było o nich głośno. Najpóźniej dowiedziałem się, że ona również sobie coś zrobiła. Trochę to przykre, w końcu byłem jej przyjacielem. Przed śmiercią trafi do szpitali a to wręcz idealne miejsce, proszące się o to aby popełnić samobójstwo.

Martwi mnie mój tok myślenia, naprawdę wydaję się na być coraz bardziej przerażający. Zupełnie nie dotyczy żadnych, ludzkich emocji.

Do mojej celi podszedł jeden ze stróżów.

-Ej, Smith Logan. Masz gościa- Podniosłem wzrok na chłopaka z dłuższymi włosami do ramion, który patrzył na mnie z nienawiścią- Idziemy- Po skuciu ,mężczyzna zaprowadził mnie do pokoju, w którym można było porozmawiać z osobami, które nas odwiedzają.

Usiadłem na krześle i podniosłem wzrok na mojego odwiedzającego.

Nie ...

Przede mną siedział starszy, trochę siwy, z okularami na nosie i wąsem, niejaki Gregory Harper. Ojciec zmarłej Isly. Przede mną.

To niemożliwe.

Zacząłem rozglądać się dookoła siebie. To nie może być prawda...

-Spokojnie, naprawdę tu siedzę- Zaśmiał się smutno po czym spoważniał- Słuchaj, wiem co się dzieje i... chciałem wiedzieć czy ty może... wiesz coś, dlaczego to zrobiła?

A więc naprawdę dziadyga tu przyszedł.

Siedziałem na krześle dalej nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Wpatrywałem się pusto w mężczyznę przede mną myśląc nad odpowiedzią.

-Ja... - Odchrząknąłem -Nikt ze sobą nie rozmawiał... od jakiegoś czasu. Nie wiem- Popatrzyłem na niego spod zmrużonych powiek.

-Cóż... na moją córkę jest już za późno, ale ty... nie daj się zwariować. Dobrze Ci radzę- Oparł łokcie na biurku.

-Proszę Pana...

-Greg- Przerwał mi.

-Greg... kto tutaj nie jest zwariował? Isla i Wilmar odebrali sobie życie, Abigail jest już chora psychicznie a ja...

-No właśnie, co z tobą? - Przysunął się bliżej mnie i patrzył trochę podejrzliwie- Nikt sobie z tym nie radził tak dobrze jak ty. Zwłaszcza teraz, jak widzę. Czemu? - Zaśmiałem się.

-Jestem stabilniejszy psychicznie niż inni, proste- Odwróciłem wzrok.

-Nie... problem leży gdzie indziej. Ty się z tym pogodziłeś... za szybko- Pokiwał głową układając sobie coś w myślach.

-Co pan sugeruje? - Spytałem unosząc jedną brew.

-Nic szczególnego... rozmawiałem z Abigail. Gdy mnie zobaczyła złapała mnie za rękę, zaczęła płakać i mówić, że przeprasza. Musieli ją wyprowadzić, chyba bardziej przestraszyli się jej nagłej reakcji niż ja- Wzruszył ramionami śmiejąc się cicho.

-Jest z nią coś nie tak, to na pewno- Spojrzałem na niego. To był błąd. Mężczyzna zmrużył oczy i przysunął się bliżej.

-Jest coś nie tak, owszem. Ale z tobą- Pokazał na mnie palcem- Jesteś zbyt spokojny jak na człowieka poruszonego śmiercią bliskich osób.

Spuściłem wzrok.

-Może Jestem jak tykająca bomba? Z wierzchu udaję, że pogodziłem się z losem choć tak naprawdę jestem bardziej przez wyniszczany niż inni? - Spojrzałem na niego spode łba.

-Gdyby tak było nie mówiłeś o tym- Wzruszył ramionami- O nic cię nie osądzam do póki nie dasz mi powodów, tak brzmi moje motto.

-A więc jak ze mną jest? - Mężczyzna na moje słowa delikatnie się ożywił, ale nie pokazywał tego zbyt mocno po sobie.

-Nie podejrzewam Cię, jeszcze nie- Westchnął- Będę się zbierał bo moja żona robi dzisiaj kaszotto z warzywami- Powiedział podnoszenie się z krzeseł po drugiej stronie szyby. Gdy myślałem, że to już koniec męczarni westchnąłem zmęczony tą udawaną gadką, co usłyszałem i stanął w miejscu.

-Gdybyś nie miał z tym nic wspólnego nie wzdychałbyś po zwykłej rozmowie ze staruszkiem jak jakiś męczennik. Żegnam.

-Gdybyś nie miał z tym nic wspólnego nie wzdychałbyś po zwykłej rozmowie ze staruszkiem jak jakiś męczennik. Żegnam.

Siedziałem jeszcze chwilę na krześle ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w (już zamknięte) drzwi. Moje tętno przyspieszyło a oddech zrobił się krótki i urwany.

On już wie...

-Ej! - Wydarł się ktoś mi do ucha- W końcu! Ile można? - Zapytaj retorycznie strażnik- Od dobrych pięciu minut Cię wołam... gość już sobie poszedł, wracasz do celi- Warknął.

Posłusznie wstałem, obróciłem się.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Wychodzę z sali, mijam strażników, którzy mierzą mnie bezuczuciowym, można nawet rzec, kamiennym wzrokiem. Idę korytarzem. Berzowo-szare płyty przeskakują mi w oczach. Kraty wyginają się w kolejny, nowy rodzaj klatki dla mnie. Nie wiem dlaczego tak na to reaguję. W końcu już od dłuższego czasu siedzącego tu uwięziony. W końcu jestem...

Mordercą .

I przez tę myśl zatrzymuje się. Strażnik coś do mnie krzyczy, ale nie zwracam na niego uwagi, potrzebuję chwili spokoju. Ktoś mną potrząsa na co również nie reaguje. Pusto wpatruje się w przestrzeń między schodami. Na tę przez, którą spokojnie mógł wypaść Wilmar, albo Isla chcąc się zabić trochę wcześniej. Mogliby upozorować wypadek w, którąś z nocy, kiedy nikt nas nie pilnuje. Czyli tak naprawdę kiedy mieliby taki kaprys. Głupio to brzmi, kaprys na zabicie się.Tak zwana wieczna chwila przyjemności. Osoby popełniające samobójstwa są samolubne, nie myślą o konsekwencjach, o tym, jak komuś może ich brakować, jak wielkie problemy mogą przynieść innym osobom, o to, że niektórzy mogą obwiniać się o ich śmierci...

Problemy?

No właśnie. Stary pewnie już o mnie wie. Domyśla się, że to ja zabiłem Almę, że Isla i Will zabili się przez to co zrobiłem. Że jego jedyna córka zabiła się przez takie gnojka jak ja, który nie umie sobie radzić z emocjami. Który jest rozwydrzony. Matka zawsze powtarzała mi jaki jestem beznadziejny, że nic ze mnie nie będzie. Ani razu nie postanowiła odwiedzić mnie w więzieniu. Nie dziwie jej się. Gdy byłem jeszcze tylko w areszcie dostałem sms-a na grupowy czacie z rodzicami. Pisali, że się mnie wyrzekli, że jestem wydziedziczony i, że nie chcą znać takiej jaką jest ich rodzony syn. A może nawet nie rodzony? Skąd mam wiedzieć, kto był moim ojcem skoro na każdym z ich corocznych przyjęć oboje od razu po wejściu baluje z kim innym, często nieznajomymi ludźmi. Nie rozumiem jednak dlaczego napisali mi, że się mnie wyrzekają skoro wyrzekli się mnie już w dzień, gdy wyjechałem i nie studiowałem tam gdzie oni chcą... Zawsze ludzie w szkole, najpierw podstawowej, później średniej, liceum, powtarzali mi jaki jestem zepsuty, samolubny, egoistyczny. A skoro taki jestem, niedługo pewnie i tak umrę, to czemu nie zachowam się jak w mojej teorii samolubna osoba się zachowuje?

Czuję na swoim ciele jak ktoś mną szturcha.

-Rusz się w końcu! - Krzyczy dziewczyna popychająca mnie karabinem.

Potem coś we mnie pęka, bo... z obstawą stołową jest jak z człowiekiem, prawda? Kiedy porcelana pęka nie da jej się naprawić. Pęknięta jest zepsuta a zepsutej nikt nie zechce. Zostaje odrzucona, najprościej mówiąc. Czuję się jak porcelanowa lalka w, którą ktoś uderzył piłką, przewróciła się i lekko potłukła o regał bo ktoś za późno ją złapał, ale złapał! Był dumny, że jeszcze trochę pożyje! Jednak ta porcelanowa lalka nigdy nie będzie taka sama i właśnie w tej chwili pęka na tysiące kawałków.

Poruszam się w mojej wyobraźni bardzo powoli, jakby świat dookoła mnie zwolnił. Obracam się i widzę dookoła lustra. Wszystkie ukazują minione dni, miesiące, lata. Te najwspanialsze, ale i te najgorsze momenty z mojego życia.

Patrzę na prawo, dostrzegam lustro w, którym pokazane są moje jedenaste urodziny. Cieszyłem się tego dnia jak nie wiem. Wykrzykiwałem wszystkim, że jestem już nastolatkiem i nie mogę do mnie mówić „maluchu". Spoglądam jeszcze raz w prawo. Dalej widzę moje wszystkie pierwsze razy. Pierwszy udany start na rowerze, pierwsze próby gotowania kiedy to prawie spaliłem piekarnik, pierwszy pocałunek. Zamykam oczy i wciągam powietrze głęboko do płuc. Patrzę do góry i widzę ostatnią imprezę. Kiedy tańczyłem z jedną dziewczyną, później poprosiłem o tańca Abigail, następnie jak idę do barku, biorę kubek i robię drinka. Wrzucam do niego jakąś pigułkę i idę w stronę Almy siedzącej na kanapie. Proponuje jej drinka, na początku się waha, ale zaraz potem bierze do ręki i wypija jednych haustem. Zaciskam powieki tak mocno jak nigdy dotąd. Obracam się dookoła najszybciej jak tylko mogę i otwieram oczy. Przede mną stoi lustro, ale... nie ukazuje przeszłości. Pokazuje mnie. Tak jak zwykłe lustro. Podchodzę i dotykam swojego odbicia, jednak ono nie porusza się razem ze mną. Podchodzę jeszcze bliżej i zdzieram naklejony obraz mnie z lustra. Pod spodem występują także zwykłe, tym razem prawdziwe już, lustro, ale z jedną znaczącą różnicą. Ma na sobie krwawy odcisk dłoni. Dotykam go a potem to się dzieje. Wszystko znika pod smugami krwi. Słyszę krzyki, lustro pęka szatkując mnie moje odłamkami po całym ciele, obracam się i wtedy inne lustra pękają. Wszystkie odłamki wbijają się z impetem w moje ciało. Oczy, szyja, klatka piersiowa, nogi, stopy. Wpadają pod paznokcie, wydrapują oczy. Krwi jest coraz więcej, jej poziom sięga mi do kolan. Na siłę próbuję odtwarzać jedno oko a potem zauważam Islę i Walmara. Zamiast oczu są dwie krwawe dziury, z ust wycieka im krew. Zaczynają krzyczeć, rozdzierają siebie twarze jak maski, tyle, że bardzo krwawiące i prawdziwe ...i to jest koniec żywego snu.

Obracam się i za mną stoi strażniczka, która krzyczy, żebym szedł szybciej, ale ja nie myślę już racjonalnie. Nie myślę tak już od bardzo dawna.

Z wrzaskiem rzucam się na strażniczkę przyciskając ją z całej siły do ​​ścian. Ta nie zdążyła nawet nacisnąć spust karabinu. Duszę ją krzycząc niezrozumiałe wyrazy. Słyszę jak drugi strażnik ucieka. Strażniczka próbuje się uwolnić, drapie moje ręce z całej siły chcąc się oswobodzić i zaczerpnąć tchu. Powoli zamyka oczy i wtedy ja słyszę zagłuszający tę chwilę dźwięk i przeszywający mnie ból na wysokości brzucha. Nie przejmuje się nim więc podduszam ją dalej. Następny, długi huk i przeszywający mnie ból na wysokości

Ramienia - poluzowanie uścisku na dziewczynie przede mną,

Lewego uda - Cofnięcie się o kilka kroków,

Szyi - Oparcie się o barierki, i ostateczny (jak się okazuje) strzał,

Głowa - Przechylenie się przez barierkę i spadnięcie z trzeciego piętra więzienia.

Podczas lotu uświadamiam sobie bardzo dużo rzeczy.

Spadam, czuję to. To koniec. Facet nie spieprzył tylko pobiegł po pomoc. Szedł nieuzbrojony ze strażniczką podrywając ją tylko. To nie był zwyczajny huk tylko strzały. Chociaż określenie "zwyczajny huk" ciągle brzmi dziwnie.

Śmieszne, teraz na koniec wiem co krzyczałem do tej strażniczki kiedy próbowałem ją zabić. To już i tak bez znaczenia, nawet gdybym to przeżył nie miałoby to dla nikogo znaczenia. Proste słowa, możesz powiedzieć, błahe. Takie, które zawsze bałem się wypowiedzieć. Takie, które przeszywały i niszczyły moją duszę, nie zanim zdążyłem zabić Almę, ale jeszcze zanim się urodziłem, usłyszałem te słowa, które były we mnie i powoli wyniszczały mnie od środka dlatego, że nie potrafiłem ich wypowiedzieć.

„Nie mogę wytrzymać tego co tu się odwala! To ja ją zabiłem! To ja zabiłem ich wszystkich na samym początku! Nie ma dawnych nich! PRZEZE MNIE NIGDY ICH JUŻ NIE BĘDZIE! POMÓŻ MI BYĆ NORMALNYM CZŁOWIEKIEM !!! Pomóż mi być sobą! "

Nie byliśmy nikim innym jak więźniami śmierci . Każdy. Jedynie Abigail jeszcze żyje. Ciekawe jak długo?

_________________

I tym jakże przykrym akcentem chcę skończyć tę powieść! Wyjdzie jeszcze Epilog, ale to dopiero za jakiś czas. Mam nadzieję, że przeżywaliście tę książkę równie mocno co ja, bo nie powiem momentami czułam się jakbym to ja zaraz coś sobie miała zrobić. Było dużo przykrych momentów, a właściwie to same przykre momenty... ALE! Miejmy nadzieję, że wszystkim zmarłym jest teraz lepiej tam, gdzie są :> Trzymajcie się w tych jakże ciężkich dla wszystkich czasach i dziękuję za uwagę, kochani! Do „zobaczenia" <3

Czytasz? - Komentujesz: P

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top