,,Isla Harper - Dziórawa"

Nikt nie jest, nie był i nie będzie już normalny. Przedwczoraj, czyli w noc jego śmierci, podczas kolacji czułam, że coś jest nie w porządku. Milard zachowywał się jeszcze gorzej a raczej dziwniej, niż podczas pobytu na komisariacie. Non stop się rozglądał, był nieobecny, nawet kiedy obok niego przeszłam szturchając go ramieniem nie zareagował. Teraz już za późno, jest martwy. Wczoraj po całym więzieniu rozeszła się wieść o jego samobójstwie. Nie podejrzewałam go o morderstwo Almy, ale skoro się zabił ... być może nie wytrzymał psychicznie popełnionej zbrodni? A może te wszystkie emocje i fakty go przerosły?

Być może jego psychika została zniszczona ... z resztą. Czyja nie była? Wszyscy oszaleli, między innymi ja również. Kiedy dowiedziałam się, że Will popełnił samobójstwo zaczęło się nad tym poważnie zastanawiać i ... z początku nie widziałam w tym nic złego, w końcu ... mogłabym uwolnić się od tej całej traumy, ale ... po dłuższych przemyśleniach doszłam do wniosku , że to nie ma znaczenia.

Może są na tym świecie jeszcze osoby, którym na mnie zależy?

No właśnie.

Może ktoś nie chciałby mojej śmierci?

Dokładnie.

Może ludzie nie są takimi potworami za jakie je mam i zawsze miałam?

Oczywiście, że nie są.

Spojrzałam przez więzienne kraty na dwór. Świeci słońce. To musi być piękny dzień.

W mojej głowie pojawiają się sceny ... bardzo krwawe * Czyjś krzyk, odstrzały, śmiech a następnie płacz ... * Upadłam na kolana. Obrazy zniknęły. Mam nadzieję tylko, że nie jest to zapowiedzią czegoś strasznego. Mój oddech stał się urwany i zdecydowanie za bardzo przyspieszył. Jak najszybciej tylko potrafiłam, podniosłam się, usiadłam na łóżku i wzięłam serię głębszych oddechów. To więzienie jest bardzo mało istotne dla jego pracowników. Nikt się tutaj nie przejmuje tym, że komuś może odbić, może się powiesić, ktoś ma astmę czy, że na noc niekiedy, więźniowie otwierają cele.

Nikt nie przejmuje się tym, jak potoczą się nasze losy, czy potrzebujemy pomocy psychologicznej, w końcu jesteśmy tylko skazanymi istotami, już nie ludźmi.

Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, jak źle jesteśmy tutaj traktowani. Kiedy studiowałam chciałam iść na psychologię, oczywiście trafiłam tutaj.

Wstałam z łóżkami a następnie się przeciągnęłam. Wzięłam z komody dwie gumki i zaplotłam luźne warkocze. Mam jasne brązowe włosy sięgające do łopatek i zielone oczy. Często wiele osób mówi mi, że jestem bardzo ładna, któregoś dnia po prostu moje koleżanki już nie wytrzymały i rzuciły się na mnie. Próbowałam się wtedy bronić, ale ich było o wiele więcej. W wyniku tej bijatyki powstała moja blizna na twarzy sięgająca od lewej brwi, przez oko, policzek, kawałek ust do brody. Oszpeciły mnie. Na następny dzień urodziły się bez brwi...to było podczas wycieczki klasowej, chociaż i tak sądzę, że kara była zbyt delikatna za zniszczenie mojej twarzy. Miałam wtedy dwanaście lat. Nigdy przez tę bliznę nie miałam chłopaka chociaż zawsze zależało mi na nauce, nie miłości. Nie potrzebowałam jej.

Nie potrafię szczerze się uśmiechać, zawsze jest to na siłę, chociaż wyrobiłam w sobie umiejętność dobrego udawania, nie potrafię się szczerze śmiać, co również wyszkoliłam jako dobra aktorka, nie potrafię za kimś płakać, nawet za Milardem. Kiedy poznałam moich „przyjaciół" moje zakopane emocje się odrodziły, nasiliły i nie potrafię sobie czasem z nimi radzić. Moje emocje powracają co mi się nie podoba. Kiedy się denerwuje albo jestem zestresowana po prostu zaczynam krzyczeć...nie potrafię sobie poradzić z niektórymi z nich. Gdybym mogła cofnąć czas ... przeprosiłabym Milarda za to, że mu pyskowałam. W końcu byliśmy przyjaciółmi ... Zapytałabym jak się czuję z tym co się dzieje...jak mogłam nie zauważyć tego co się z nim działo...Co w nim siedziało...

Bo jest tak dobrym aktorem w ukrywaniu uczuć co ty.

Każdy z nas wybrał odmienny sposób na radzenie sobie z emocjami.

Opierając się o kraty spojrzałam na celę Abigail. Ona radzi sobie z emocjami ... nie, ona nie radzi sobie z emocjami. Ona zwariowała. Jest, zdecydowanie, psychopatką. Masochistką. Sadystką ... Nie będę opisywać co robi, bo jest to ... już w tej chwili bardzo drastyczne. Niedawno kilkukrotnie podźgała twarz jednego z więźniów widelcem pytając się czy dobrze się czuje ... tylko dlatego, że zapytał ją o to samo. Tyle, że sympatycznie, bez złych intencji.

Logan zamknął się w sobie, z nikim nie rozmawia, nie próbuję. Siedzi sam w swojej celi i ignoruje cały świat.

Spojrzałam w kierunku celi Logana. Nie ma go. Wyjrzałam przez kraty w oknie.

Siedzi na samym końcu podwórza. Nie rusza się. Znaczy ... chwila. On się trzęsie. To znaczy, że płacze.

Odwrócił się i tym razem poczułam przeszywający ból w moim brzuchu. Upadłam na ziemię i wyplułam sporą ilość krwi. Złapałam się za brzuch i podniosłam dłoń przed oczami.

Cała we krwi. Ja krwawię. Mam ranę. Powoli zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Usłyszałam czyjś krzyk.

-Ha! Dobrze Ci tak! - Poczułam uderzenie w ranną cześć ciała - Teraz cierpisz tak samo bardzo jak on cierpiał przez ciebie! Głupia ... jak mogłam spudłować! Ale zaraz ... w tej chwili śmierć byłaby dla ciebie zbawieniem! Ha! Cierp- Kopnięcie w twarz - Tak - Kolejne - Samo jak ja! - Zostałam odrzucona na ściany za mną. Usłyszałam czyjeś łkanie.

-Zostaw ją! - To Abigail.

-Odwal się, psychopatko! - Wrzasnęła po czym usłyszałam uderzenie i krzyk innej osoby. Zrobiło się zamieszanie gdy przestałam już słyszeć cokolwiek.

Spokój.

Cisza.

Szczęście

Zawsze mi tego wszystkiego...

Brakowało...

Zawsze byłam negowana, zestresowana, miałam przez to całkiem sporo problemów zdrowotnych. Bardzo często przez moje „nie do końca normalne" zachowanie byłam poniżana w szkole.

Kiedyś w końcu o tym komuś powiedziałam, dziewczyna, która mnie obrażała była przez poważne problemy z rodzicami. Pamiętam co mi potem powiedziała ...

„Powinnaś być martwa! Pamiętasz tamto spotkanie pod mostem? Mogłam Cię zostawić, ale mimo wszystko Ci pomogłam! Tak mi się odwdzięczasz? Jesteś nic niewarta! Jesteś nikim! "

... Pamiętam to jak dziś ... słowa mojej przyjaciółki ... Dawne czasy, a jednak nie tak bardzo odległe.

* Obudziłam się po sześciu dniach śpiączki farmakologicznej. Jak mówili lekarze „na szczęście" była całkiem krótka *

Nagle otworzyłam oczy zaciągając się głęboko powietrzem. Podniosłem się do siadu i złapałam za głowę ze względu na jej zawroty i przeszkadzający, szybki, rytmiczny szum. Do mojej sali wbiegła pielęgniarka. Jak się teraz okazało szybki, rytmiczny szum był jedynie odgłosami respiratora, które zostały dołączone razem z moim pulsem w wyniku szybkiego podniesienia się i zmiany pozycji. Ciężko opadłam na poduszkę obserwując pielęgniarkę sprawdzającą powoli mój stan.

-Dobrze, że już pani pani się obudziła. Lekarze bali się o pani życie- Powiedziała delikatnie się uśmiechając.

Bali o moje ... życie?

-Zupełnie niepotrzebnie - Mruknęłam. Pielęgniarka spojrzała na mnie pytająco zaraz jednak zrozumiała aluzję.

-Proszę nawet tak nie mówić. Każde życie jest cenne, nie może pani je zmarnować! Musi je pani dobrze używa- Powiedziała mrugając do mnie znacząco po czym wyszła.

No właśnie w tym rzecz! Każde życie jest ważne, życie Almy również było ... Życie Wilmar'a także.

Złapałam się za głowę.

Już ... nie mogę !!!

Zaczęłam niekontrolowanie płakać ... a raczej wyć ze świadomości o swojej bezradności.

Nie dam rady !!!

Oni wszyscy ... nie! Oni wszyscy są niewinni! Dlaczego muszą tam siedzieć! Zmarnujemy sobie życie!

Łzy przestały płynąć a twarz została bez wyrazu. Patrzyłam pustym wzrokiem w ścianach przede mną. Zaczęłam się śmiać.

-To ... jest bez sensu! Ha! Żyjemy w klatkach jak jakieś szczury od siedmiu boleści! - Powiedziałam powoli odrywając wszystkie podłączone do mojego ciała „rurki" - Po co żyć !? Gryzonie na jakich robi się doświadczeniach ... pewnie wolałyby już zdechnąć niż zrobić coś dla naszego dobra!

Wolałyby zdechnąć.

Jesteśmy szczurami.

Ja jestem szczurem.

Chcę umrzeć.

-Jeszcze niedawno nie miało to sensu a teraz ... To ja go nie mam! Ha! Nie mam po co wracać do więzienia! I tak chcą mnie zabić! A w końcu jestem uprzejmą osobą, prawda? Czy uprzejme osoby nie pomagają innym? No więc ja im pomogę! - Powiedziałam wstając z łóżka. Podtrzymałam się ramy, muszę stąd jak najszybciej wyjść, zaraz zbiegną się pielęgniarki słysząc brak odpowiedzi ze strony respiratora.

Wyszłam z sali kierując się gdzieś do jakiegoś składzika. Minęłam po drodze dwie dziewczyny w fartuchach kierujące się do mojej sali.

-Widziała może pani Islę Harper? Kojarzy ją pani? Taka wysoka brunetka ... podobna do pani- Zapytał chłopak mrużąc.

-Jestem w Sali obok niej. Nie, nie widziałam jej- Powiedziałam odchodzenie.

Popatrzyłam po drzwiach. Znalazłam. Weszłam do pomieszczenia. Co prawda to nie był składzik, ale była to pusta sala. Pusta w znaczeniu, że nikogo tam nie było, na szczęście. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, co widać gołym okiem i nie wymaga się, schylać i dopiero szukaj leków. Niestety, nie znalazłam. Spojrzałam więc do środka pierwszej szafki. Są jakieś leki. Nasenne. Sprawdzam dalej. Usypiające. Szukam ciągle. Znalazłam pustą strzykawkę, niech będzie. Teraz woda. Rozglądałam się za nią do momentu gdy nie zauważyłam dystrybutora na korytarzu. Kurczę ...

Rozejrzałam się dookoła i gdy zorientowałam się, że mnie szukają, szybko nalałam wody do kubka i wyszłam z oddziału. Dobrze, że nikt go nie pilnował. Każdy pewnie mnie teraz szuka. Poszłam do łazienki.

Spojrzałam ostatni raz na dwie białe buteleczki.

Raz się żyje, heh.

Włożyłam do ust sporą dawkę tabletek, najpierw z jednego potem drugiego opakowania po czym wbiłam sobie strzykawkę w ramie i wpuściłam do co w niej było, czyli właściwie nic. Chyba, że powietrze. Po chwili była już pustka. Leki zaczęły działać, strzykawki użyłam w przypadku gdyby leki nie podziałały. Teraz mam spokój. Ostatnie co poczułam to spływające łzy po moim policzku. Następnie nie czułam już nóg. Usłyszałam uderzenie, najprawdopodobniej uderzyłam się o zlew. Nie szkodzi, mam już spokój.

Miałam dość.

Byłam zwykłym szczurem.

Teraz mnie już nie ma.

Całe szczęście.

* 12.09.1992 roku w szpitalnej łazience została znaleziona jedna z morderców Almy Macklein. Media donoszą, że popełniła samobójstwo, przedawkowała leki. Prawdopodobnie nie zniosłą faktu, że jeden z jej przyjaciół nie żyje i tego, że kogoś zamordowała. Jej ojciec, detektyw zajmujący się sprawą morderstwa, jest zrozpaczony i nie może pogodzić się z śmiercią córki, więcej, podejrzewamy, że obwinia o niedopilnowanie jej szpital w którym była leczona *

„Moja córka nie żyje ... ale nie jest możliwe to, że popełniła samobójstwo tylko z tak ... marnych powodów. To nie może być koniec ... nie będzie "



__________


Hejka :< Jak wam mija izolatka :/ Ja mam za dużo do roboty hah. Do zobaczenia, kochani!<3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top