Rozdział 31

Moi kuzyni zaczęli panikować. Nie było na to czasu. Podniosłam się i wbiegłam do pobliskiego pokoju. Słyszałam, że umilkli. Albo pomyśleli, że zwariowałam, albo zdziwili się, że chcę ich ochronić. Odwróciłam się i rozejrzałam dookoła. Znajdowałam się w ciemnym pokoju. Na środku stało wielkie łoże z baldachimem. Przy ścianie mieściła się duża czarna szafa. Po lewej znajdował się ozdobny kominek. Nie palił się w nim ogień.
​Zadrżałam. Nie znosiłam pomieszczeń urządzonych w takim stylu. Całe czarne i mroczne. Wspomnienia wracały. Tuż nade mną był pokój, w którym Tom urządził kiedyś spotkanie swoich popleczników. Teraz to wszystko wydawało się zbyt odległe. W moich uszach pobrzmiewały krzyki mojego ojca i ostry ton głosu Toma. Mimo wszystko chciałabym wrócić do momentu, w którym moje życie było takie proste.

Usiadłam na łóżku i przyjrzałam się sobie. Całe ubranie miałam we krwi. Włosy potargane i brudne. Wyglądałam jakbym wyszła z grobu. Na szczęście nie stałam się wilkołakiem. Machnęłam kilka razy różdżką i moje ubranie stało się jak nowe. Potem jeszcze kilka zaklęć i włosy błyszczały czystością.

Nagle usłyszałam jakąś rozmowę. Podeszłam na palcach do drzwi i przyłożyłam ucho by lepiej słyszeć.

​- Słyszałem, że byliście dzisiaj w domu Adriana - zasyczał Lord Voldemort. Adriana?

​- Tak panie - usłyszałam drżący głos Oriona.

​- Co tam robiliście? Mogę wiedzieć? - Nie zabrzmiało to jak pytanie. Bardziej jak rozkaz.

​- Korzystaliśmy z sieci fiuu, o panie.

​- Nie mogliście się deportować? - spytał Czarny Pan. Domyślałam się, że on wie co oni tam robili, ale chce, żeby sami się przyznali. Nie chciałam nawet myśleć o tym jak wygląda osoba, od której się tego dowiedział.

​- Nie, panie.

​- Czemu nie? - zapytał łagodnie. Wiedziałam, że to tylko pozory. Tak naprawdę pewnie aż kipiał z wściekłości. Moim wybawcom widocznie zabrakło wytłumaczenia, bo milczeli. Nie mogłam uwierzyć, że dwanaście lat temu to on podlizywał się wszystkim w tym domu by zdobyć ich sympatię. - Wiem, że tam byliście i przynieśliście tam jakąś kobietę. Podobno byliście bardzo przerażeni. Co doprowadziło was do takiego stanu moi drodzy?

​- Tą kobietę zaatakował wilkołak więc to naturalne, że się baliśmy, o panie - tym razem odezwał się Cygnus.

​- Czemu ratowaliście byle jaką szlamę przed naszym poplecznikiem? - Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Gdybyś tylko wiedział, pomyślałam.

​- Bo ona należała do naszego rodu - powiedział Cygnus. W sumie to nie kłamał.

​- Mógłbym przeszukać twój umysł - szepnął Voldemort. Przeszły mnie ciarki. - Ale tego nie zrobię. Wierzę ci, możecie odejść. Wiedziałbym gdybyś kłamał – usłyszałam jak kroki się oddalają. Już miałam odetchnąć z ulgą, gdy zadał to pytanie.

​- Muszę u was zostać na jeden dzień. - Zamarłam. Tak samo jak kroki na korytarzu.

​- Ale nie wiem, czy mamy jakiś wolny pokój, o panie - Voldemort zaśmiał się chłodno.

​- Na pewno macie, a jak nie to dostąpisz zaszczytu i odstąpisz mi swój - powiedział. Wyobraziłam sobie nawet jak jego oczy błyskają czerwienią. - Pokaż mi wolny pokój - rzekł z naciskiem. Mogłam wręcz usłyszeć jak Orion głośno przełyka ślinę.

​- Proszę tędy, o Panie - usłyszałam kroki na schodach. Poczekałam aż ucichną i wyszłam cicho z pokoju. Cygnus spojrzał na mnie. Był przerażony, ale gdy zobaczył, że wyglądam normalnie, odetchnął z ulgą. Kiwnęłam mu głową na pożegnanie i cicho wydostałam się z domu na Grimmould Place 12. Odetchnęłam świeżym powietrzem i deportowałam się z cichym trzaskiem. Wylądowałam u mnie w domu. Wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Obróciłam się z zachwytem dookoła własnej osi. Nagle dostrzegłam kogoś w rogu pokoju. Obcy uśmiechał się drwiąco.

​- No witam, witam - zacharczał. Nie znałam go. - Pamiętasz mnie? – Pokręciłam przecząco głową.

​- A jak wsadzałaś moją siostrę za kratki to przyjrzałaś się jej twarzy? Była podobna do mnie, ale ty zapewne tego nie wiesz, bo przecież nie obchodzą cię twoje ofiary, a moja siostra tam zginęła. Przez ciebie! - krzyknął z nienawiścią i splunął mi pod nogi. Po tym jak się wypowiadał, wiedziałam, że nie jest normalny. Przygotowałam się wewnątrz do szybkiej deportacji.

​- Myślę, że to jej wina, że dostała wyrok. Chyba wiedziała, że pobyt w Azkabanie nie należy do przyjemnych - powiedziałam spokojnie. Rzucił się na mnie, ale już tam nie stałam. Po prostu obróciłam się w miejscu i zniknęłam.
​Pojawiłam się na Pokątnej. Zewsząd patrzyły na mnie groźne twarze. Oczywiście z plakatów. Większość kojarzyłam. To byli śmierciożercy, których skazałam na Azkaban. Nigdzie nie jest bezpieczne.

Chyba, że...

Teleportowałam się już trzeci raz tej nocy. Stanęłam pod domem na Grimmould Place 12.
Zapukałam nieśmiało. Miałam świadomość, że mogę nie być mile widziana. Jednak tylko tutaj śmierciożercy nie będą mnie szukali. Nerwowo zaczęłam stukać paznokciami w opuszek kciuka.

Otworzyła mi Walburga.

Świetnie. Ona zawsze mnie uwielbiała.

​- Czego tu znowu chcesz! Wyszłaś piętnaście minut temu! - warknęła. Jej przemiły ton głosu sprawiał, że człowiek od razu się uśmiechał.

​- Muszę porozmawiać z Druellą.

​- Jest zajęta.

​- To ważne - syknęłam zniecierpliwiona.

​- Nie sądzę - chrząknęła i zaczęła zamykać mi drzwi przed nosem. O nie. Nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Szybko wsadziłam nogę pomiędzy framugę i drzwi.

​- Słuchaj, muszę porozmawiać z Druellą. Nie obchodzi mnie czy tego chcesz, czy nie. Ja i tak tam wejdę w taki lub inny sposób - kłamałam. Gdyby mnie nie wpuściła, nie weszłabym. Na szczęście ona tego nie wiedziała. Pod tą groźbą otworzyła mi drzwi i przeklinając cicho poszła korytarzem do salonu.

Przemiła kobieta.

Poszłam za nią i weszłam do pomieszczenia, w którym zniknęła.

Zobaczyłam, że przy kominku siedziało kilka osób. Orion, Cygnus, Druella i Tom. Ten ostatni spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Ja kiwnęłam głową wszystkim zebranym i dałam znać Druelli, że chcę z nią porozmawiać. Wstała i wyszła za mną z salonu. Gdy byłyśmy już w korytarzu spojrzała na mnie zdziwiona. Bałam się. A co jeśli mnie wypędzi?

​- Słuchaj, bo ja nie mam, dokąd wrócić. Wiedzą, gdzie mieszkam. A zatrzymanie się w Dziurawym Kotle jest zbyt niebezpieczne - powiedziałam szybko.

​- Czekaj, czekaj kto wie, gdzie mieszkasz?

​- Śmierciożercy. Tom pewnie napadł na Azkaban i ich wypuścił.

​- Nie wiedziałaś? - spytała. - Pisali o tym w gazetach. No wiesz teraz jest ich mnóstwo - szepnęła z lekkim strachem, który był pomieszany z dumą. A więc to robił Tom gdy znikał. Ja głupia miałam nadzieję, że on się zmieni.

​- Jakoś ostatnio nie czytałam.

​- Chcesz się tu zatrzymać?

​- Tak, ale jeśli nie mogę to nie będę robić problemów.

​- Nie, nie. Pozwolę ci u nas zostać, chociaż to nie mój dom to jeszcze liczą się z moim zdaniem. Tylko mam do ciebie jedną prośbę.

​- Tak? - spytałam nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

​- Zajmiesz się moimi córkami?

​- Oczywiście, tylko, że ja nie mam dużego doświadczenia w pracy przy dzieciach. Nigdy się swoim nie zajmowałam - szepnęłam ze smutkiem. Te słowa wprawiały mnie w swego rodzaju zażenowanie. Jaka kobieta nazywała kogoś swoim synem lub córką, a w życiu nie zamieniła z nim chociaż kilku zdań.

​- Spokojnie. Jestem pewna, że dasz sobie radę. To wcale nie jest takie trudne, ale ja już po prostu nie mam siły do tych spraw. – Rzeczywiście wyglądała coraz gorzej. Jej twarz była pokryta pojedynczymi zmarszczkami, mimo iż była dużo młodsza ode mnie. Teraz gdy lepiej się jej przyjrzałam, przypomniałam sobie ją jako małą dziewczynkę z jakiegoś spotkania potężnych rodów. Była ulubienicą rodziny razem ze swoim bratem. Najbardziej lubiła ją ciotka Walpurga, nic więc dziwnego, że teraz się nią opiekuje.

​- Postaram się.

​- To się cieszę - powiedziała i zaczęłyśmy iść korytarzem.

​- Niesamowite - szepnęła po dłuższej chwili milczenia.

​- Co jest takie niesamowite? - zapytałam zdziwiona.

​- Jak jesteście sobie przeznaczeni. Ty i Tom. Ile się nie widzieliście? Godzinę? A los znów pcha cię w jego ramiona. - Zaśmiała się słabo. Widać było, że jest ode mnie młodsza, bo wciąż wierzyła w te bzdety. Uśmiechnęłam się pobłażliwie.

​- Co się dzieje z Cedrellą? - Właściwie nie wiem, dlaczego zadałam to pytanie. Może po prostu się za nią stęskniłam? W końcu jako jedyna z mojej rodziny mnie rozumiała. Sprzeciwiała się moim rodzicom i broniła mnie przed ich Cruciatusami, dopóki się nie wyprowadziła. Tak jak mój brat, ale on zginął i nikt kto nie był Blackiem nie wiedział o jego istnieniu. - Słyszałam, że tak jak ja została wydziedziczona?

​- Tak - rzekła smutno Druella. - Wyszła za Weasleya i ma małego synka, Artura. Właśnie za małżeństwo z Septimusem została wydziedziczona.

​- Przykro mi - wyznałam szczerze. Chwilę milczałyśmy. Zastanawiałam się co dalej zrobić ze swoim życiem. Nigdzie już dla mnie nie będzie bezpiecznie. Jedyne co mi pozostawało to wyjechać z kraju, zostać tutaj lub zamieszkać z Tomem. Nie mogłam uciec, bo nie dałabym rady zostawić tego wszystkiego. Nie mogłam też zamieszkać z Tomem, bo nie zniosłabym jego wiecznego udawania wielkiego lorda. Zostawała mi więc jedna opcja. - Mogę zostać na święta? - spytałam. Niedługo było Boże Narodzenie, a ja świętowałabym je pierwszy raz od dwunastu lat.

​- Oczywiście - powiedziała z uśmiechem.

​- A czy mój syn też może przyjechać? – zapytałam z nadzieją, o niczym nie marzyłam bardziej niż o przytuleniu go. Oczywiście kolejny raz w swoim życiu nie pomyślałam o konsekwencjach.

​- Oczywiście.

​- A kto jeszcze będzie?

​- Lucretia Prewett, Ignotus Prewett, Pollux Black, Cassiopeia Black, twoje siostry z rodzinami, tylko Cedrella przyjedzie sama i twój ojciec. - Skrzywiłam się.

​- Nie wiedziałam, że tak bardzo lubicie moją rodzinę.

​- Odkąd uciekłaś wiele się zmieniło.

​- Domyślam się, ale ja ich nienawidzę. Oprócz Cedrelli no i Evana.

​- Tęsknisz za nią? - spytała, ignorując ostanie imię.

​- Tak, nie rozumiem jednak dlaczego ją zapraszacie, mimo, że została wydziedziczona.

- Twój ojciec ją uwielbiał, zresztą jak cała rodzina i nie zdradziła tak bardzo, bo wyszła za czarodzieja czystej krwi. Wszyscy więc zgodzili się, żeby przyjechała, tylko bez męża.

- Nie wolała zostać z nim?

- Jego rodzina też jej nie akceptuje. Doszli więc do wniosku, że te święta spędzą oddzielnie. Szczególnie, że opowiedziałam jej o tobie i liczyła, że dowie się czegoś więcej.

- To czeka ją miła niespodzianka.

- Pewnie tak. - Milczałyśmy aż w końcu Druella spytała. - Chcesz zaprosić Toma?

​- Nie wiem - odpowiedziałam szczerze. Wiedziałam, że im, Blackom, zależy na tym bardziej niż mi. Czarny Pan, spędzający święta u nich to byłby dopiero zaszczyt. - Nie chcę, żeby wszystko zepsuł, a po za tym pewnie ma ważniejsze rzeczy na głowie.

​- Mam pytanie, ale jest trochę nietaktowne.

​- Pytaj.

- Nie przeszkadza ci, że on morduje? - zatkało mnie. Nie spodziewałam się takiego pytania, a szczególnie od niej. Czy mi to nie przeszkadza? Oczywiście, że przeszkadza. Czy kiedykolwiek widziałam, jak morduje? Nie.

Chociaż w sumie tak. Jedyną osobą, którą mordował na moich oczach był on sam. Widziałam, jak się zmieniał i niszczył sam siebie. Robił to z pełną świadomością i to bolało najbardziej. Nigdy jednak, gdy byłam w jego ramionach nie myślałam o tym, ile krwi ma na tych rękach. Gdy patrzyłam mu w oczy starałam się nie wyobrażać sobie, że są one ostatnią rzeczą na jakąś ktoś spojrzał w życiu. Pamiętałam o tym dopiero wieczorami, gdy czułam jego oddech na karku i rękę na biodrze. Nachodziło mnie to zawsze tak niespodziewanie, że miałam ochotę krzyczeć na całe gardło. Nie mogłam znieść rozterek emocjonalnych i psychicznych, które łączyły się z jego osobą. Nikt by nie mógł.

Widząc moją minę Druella zmartwiła się.

​- Przepraszam, nie chciałam.

​- Nie, nie mam ci tego za złe, ale co do twojego pytania to nie wiem jak na to odpowiedzieć.

​- Rozumiem.

​- Spróbuję go zaprosić, jeśli wszyscy tego chcecie. Dobrze?

​- Dobrze - powiedziała i otworzyła przede mną drzwi.

W pokoju siedziały trzy dziewczynki. Czarnowłosa, brązowowłosa i blondynka. Bawiły się lalkami i nie zauważyły, jak weszłyśmy. Druella uśmiechnęła się i wskazała na blondynkę.

​- To jest Narcyza - szepnęła. Teraz pokazała na brązowowłosą. - Andromeda. A to jest Bellatrix. - Dziewczynki dopiero po tych słowach zobaczyły naszą obecność.

​- O co chodzi? - spytała Narcyza.

​- Nic, nic kochanie - powiedziała Druella. Bella spojrzała na swoją matkę spode łba.

​- Chcę się bawić - rzekła i zignorowała nas.

​- Chciałam wam przedstawić nową opiekunkę.

​- Cześć - przywitała się Andromeda. Narcyza tylko pomachała mi ręką. Bellatrix nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Wiedziałam, że nie będzie łatwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top