Rozdział 28

Było mi zimno. Tak naprawdę to nie czułam niczego więcej. Tylko chłód. Siedziałam w lochu. Stałam się jego więźniem. Jego osobistą zabawką. Skuliłam się pod ścianą i okryłam przeżartym przez mole kocem.
​Trzęsłam się, ale nie z powodu zimna.

Płakałam.

Nie mogłam znieść myśli, że zabiłam człowieka. Jak mogłam? Teraz nie byłam lepsza od niego. Byłam nawet gorsza.

Cały czas gadałam mu, że warto być dobrym, że nie wolno zabijać. Byłam cholerną hipokrytką. Teraz nic już nie miało znaczenia. Chciałam umrzeć. Nie musiałabym się wtedy niczym przejmować.  Mogłabym uciec i nie mieć wyrzutów sumienia. Znowu opętało mnie to uczucie beznadziejności, kiedy jedynym czego pragnęłam to pozbyć się odpowiedzialności za wszystko czego dokonałam i na co się decydowałam.

Otworzyłam okno na oścież i odrzuciłam koc. Owiał mnie zimny podmuch.

Położyłam się na podłodze i rozłożyłam ramiona. Nie byłam godna, by się nimi objąć. Nie zasługiwałam na ciepło. Poczułam, że palce mi drętwieją. Nie mogłam poruszać twarzą. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

To za wolno trwało.

Usiadłam i zdjęłam z siebie wszystko oprócz cienkiej tuniki. Znów opadłam na lodowatą posadzkę. Mały pająk minął mnie w pośpiechu.
​Kiedy to wszystko się skończy?

                                   ​​​​​><

​Tom Riddle szedł korytarzem prowadzącym do lochów. Chciał odwiedzić Lily. Wiedział co można czuć po pierwszym zabójstwie. Szczerze jej współczuł. Miał pewność, że następnym razem już nie będzie miała takich wyrzutów.
​Jego buty głośno stukały o twardą posadzkę. Nagle zrobiło się przeraźliwie zimno. Nie odczuwał temperatury tak jak zwykli ludzie, ale poczuł wyraźną zmianę.

Przyspieszył.

​ A co jeśli Lily coś się stało?

Teraz już prawie biegł. Z szybkością węża wyjął różdżkę z kieszeni i otworzył drzwi jej celi.
Leżała na ziemi. Była nieprzytomna, a zimny wiatr rozwiewał jej włosy. Praktycznie nic na sobie nie miała. Tylko cienką prześwitującą tunikę. Uklęknął przy niej szybko i podniósł ją do pozycji siedzącej.

Przytulił ją do siebie. Była lodowata. Jej usta miały kolor dojrzałej śliwki. Starał się jej oddać swoje ciepło. Chciał, żeby na jej usta wystąpił ciepły uśmiech, a na policzki rumieniec. Sprawdził jej puls. Był bardzo słaby. Przytulił ją jeszcze mocniej. Zaczął rozgrzewać jej dłonie. Miała coraz słabszy oddech.

Szybko wziął ją na ręce i prawie biegiem dotarł do swoich komnat. Położył ją na łóżku i przykrył grubą kołdrą. Opatulił ją mocno i wyjął różdżkę. Na szczęście znał zaklęcie rozgrzewające.

Patrzył jak pomarańczowy grot znika w jej piersi. Nic się nie stało.
​Tom był na skraju szaleństwa.

​- Nie możesz. Nie umrzesz. Żyj - krzyknął, a w jego oczach zalśniły łzy. Powoli zbliżył swoją twarz do jej. Złożył na jej ustach zachłanny pocałunek. Nie oddawała go. Po jego policzku spłynęła łza. Skapnęła na jej policzek i zostawiła na nim mokry ślad.

Nagle usta dziewczyny poruszyły się.

Odskoczył przerażony. Spojrzał na nią. Miała otwarte oczy, które wpatrywały się w niego ze zdziwieniem i strachem.

​- Tom? - spytała zachrypniętym głosem.

​- Jak mogłaś? Chcesz, żebym oszalał przez ciebie? - nawet nie próbował udawać spokojnego.

​- Przepraszam, ale ja nie zasługuję by żyć - powiedziała smutnym głosem.

​- Pomyśl o naszym synu, jak mogłaś chcieć go zostawić? – Zamurowało ją. Jak mógł używać takich argumentów?  Jak mogła być taką egoistką?

​- Jestem straszna - szepnęła i rozpłakała się. Podszedł do niej i ją przytulił. Jak on szybko potrafił się zmienić? Najpierw taki zimny i niedostępny, a zaraz potem opiekuńczy i zatroskany.

Odepchnęła go lekko. Spojrzał na nią zdziwiony.

​- O co ci chodzi? - zapytał.

​- Zdecyduj się. Najpierw jestem ci obojętna, a później przytulasz mnie i pocieszasz.

​- Nigdy nie byłaś mi obojętna.

​- Tak? A jak ten wilkołak mnie atakował? Nic nie zrobiłeś, a mogłam zginąć.

​- Miałem wszystko pod kontrolą.

​- Nic nie zrobiłeś, gdy go zabijałam. Jak możesz to nazywać kontrolą? - zapytała i spojrzała mu głęboko w oczy. Emanował od niej smutek. Smutek tak głęboki wszechogarniający, że Tom ledwo mógł na nią patrzeć.

​- Ja zawsze mam wszystko pod kontrolą. Wszystko oprócz ciebie – powiedział smutno.

​- I to mnie bardzo cieszy.

​- A mnie nie. Gdybym mógł cię kontrolować to nie próbowałabyś się zabić. Drugi raz.

- Gdyby nie ty to nie próbowałabym się zabić ani jeden raz - Zraniła go tymi słowami. Wiedziała to, ale już nie mogła ich cofnąć.

​- Masz rację, ale nie potrafię cię zostawić.

​- Czemu?

​- Bo cię kocham Lily. - Zatkało ją. Nie sądziła, że on nadal coś do niej czuje.

​- Kochasz mnie?

​- Odkąd pierwszy raz postawiłaś się mi czułem, że jesteś kimś wyjątkowym. Gdy kłóciłaś się ze mną, zawsze uśmiechałem się jak idiota. Kiedy poszedłem z tobą na bal wiedziałem, że coś do ciebie czuję, a gdy mnie pocałowałaś to już wiedziałem, że cię kocham.

​- To czemu chciałeś mnie zabić? – zapytała ze łzami w oczach. Nie wiedział na ile są one powodowane wzruszeniem, a na ile poczuciem winy. Chciał uderzać głową w ścianę, widząc jak bardzo ją zranił. Była zniszczona. Złamana. Tego już nie dało się cofnąć. Jednak mimo, że ranił ją tak bardzo, nie potrafił dać jej odejść.

​- Bo już taki jestem – westchnął.

​- Taki, że chcesz wszystkich zabić?

​- Nie, taki, że ranię wszystkich, na których mi zależy.

Złapała go za przód szaty i przyciągnęła do siebie. Zbliżył się delikatnie jakby bał się, że ją połamie. Nie wiedział co chciała zrobić. Myślał, że zaraz złapie go za szyje i zacznie dusić za wszystko co jej zrobił, że tak na prawdę go nienawidzi. Jednak ona patrząc mu prosto w oczy zdjęła przez głowę tunikę, którą miała na sobie i położyła jego ręce na swoich biodrach. Dotyk jej skóry był jak narkotyk. Zrzucił buty i przyciągnął ją najbliżej jak tylko się dało. Przejechała palcami przez jego włosy, a on nie potrafił oderwać wzroku od jej ust. Po chwili prawie, że rzucił się na nią całując ją z niesamowitą pasją. Objęła go w pasie nogami i jęknęła cicho, dając upust skrywanym głęboko w sobie przez te wszystkie lata uczuciom.

                                     ​​​><

​Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknął. Nie mogłam uwierzyć, że znów jesteśmy razem. Od naszej pamiętnej rozmowy minęły trzy dni. Teraz spałam u niego i jadłam z nim posiłki. W środku dnia znikał. Nie mówił mi, gdzie idzie ani kiedy wraca. Bałam się, że każde jego wyjście może być tym ostatnim. Gdzieś w głębi chciałam, żeby już nie wrócił, ale nie potrafiłam się do tego przyznać sama ze sobą. Starałam się nie myśleć racjonalnie. Inaczej bym oszalała.

Za każdym razem wpatrywałam się w drzwi jakąś godzinę. Teraz nadszedł czas, w którym normalnie udawałam się do łazienki. Postanowiłam więc być wierna tradycji. Odrzuciłam kołdrę i weszłam do białego pomieszczenia. Wlałam do wanny gorącą wodę i spojrzałam w lustro. Gdzie się podziała piękna pyskata Lily Black, która znała odpowiedź na każde pytanie. Gdzie odeszła niezależna osoba, którą kiedyś byłam? Czy każdy zmienia się tak dla miłości?

Zanurzyłam się w gorącej wodzie. Oparłam głowę o brzeg wanny i zamknęłam oczy.
Nagle napadła mnie myśl. Muszę napisać do syna. Pewnie się o mnie niepokoi.

Ja siedzę tutaj w ciepłej wodzie, a on pewnie nie może spać. Ale co jeśli Tom będzie zły? A co jeśli ktoś namierzy mojego ukochanego i będzie starał się go zabić?

Musiałam zaryzykować. Wyszłam z wanny i wytarłam się puszystym ręcznikiem.
Wyciągnęłam z szafki przy umywalce czarną sukienkę i ubrałam się w nią. Zakładając ją czułam się jakbym w końcu stała się prawdziwym Blackiem.

Jeszcze raz spojrzałam w lustro i zacisnęłam ręce na brzegach umywalki. Wyszłam z łazienki, trzaskając drzwiami.

Od razu usiadłam przy małym biurku i zaczęłam pisać.

Drogi Rigelu!

​Czuję się dobrze. Mój pobyt u niego okazał się całkiem znośny. Tęsknię za tobą bardzo. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

​​​​​​​​​​​​Pozdrawiam Lily.

PS. Zachowaj w tajemnicy to, że do ciebie napisałam.

​Odłożyłam pióro i zwinęłam kawałek pergaminu w mały rulonik. Schowałam go w rękawie i wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się uważnie na korytarzu i skręciłam w prawo.
Szłam dość długo, aż w końcu doszłam do końca korytarza. Otworzyłam małe drzwi po lewej i weszłam do środka. Nikogo tam nie było więc dałam liścik sowie i wypuściłam ją przez okno.

Gdy już miałam wyjść drzwi się otworzyły i do środka weszła jakaś kobieta.

To była Amanda.

Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, wymieszanym z nienawiścią.

​- Co ty tu robisz? - spytała, a raczej syknęła.

​- W domu, mieszkam. W sowiarni, przebywam.

​- Jak to mieszkasz? - Była wyraźnie zdziwiona.

​- Razem z Tomem.

​- Jak to? - pisnęła. - Przecież ty go już nie kochasz.

​- Zawsze go kochałam.

​- To tak jak ja.

​- Dlaczego ty ciągle wierzysz, że on ma uczucia? – zapytałam ze współczuciem i smutkiem.

​- Wiesz, jak było trudno patrzeć na was całujących się na korytarzu? – spytała. – Nie wmówisz mi, że to było puste. Widziałaś, jak mnie to bolało, ale nie zrobiłaś nic.

​- Dlatego zdradziłaś, dla kogoś kto nigdy cię nie kochał? – spytałam.

​- To wszystko przez ciebie! - krzyknęła. - Gdyby nie ty bylibyśmy razem!

​- Przejrzyj na oczy, to wcale nie jest prawda. – Nie wiedziałam, jak ją przekonać. Już jej nie znałam.

​- Zamknij się! To twoja wina! Twoja! - wyszarpnęła różdżkę i wymierzyła nią we mnie. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić wypowiedziała zaklęcie. - Crucio! - Wstrząsnął mną straszliwy ból. Zaczęłam krzyczeć. Jak ona musiała mnie nienawidzić. Czułam, jak całe moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Poczułam, jak zaklęcie przestaje działać. Ktoś podszedł do mnie i wziął na ręce. Spojrzałam w twarz mojego wybawcy.

To był Tom.

Patrzył na mnie ze smutkiem. Po chwili leżałam już w miękkim łóżku. Siły wracały mi szybko, ponieważ pod wpływem zaklęcia byłam bardzo krótko. Niedługo potem mogłam już usiąść. Spojrzałam na Toma, który siedział obok mnie. Miał zaniepokojony wyraz twarzy.

​- Przepraszam - szepnął.

​- To nie twoja wina - stwierdziłam i nawet dałam radę się uśmiechnąć. Jego przeprosiny dużo dla mnie znaczyły. Wiedziałam przynajmniej, że zna to słowo.

​- Może pójdziemy na obiad? - zapytał.

​- Nie jadłam jeszcze śniadania, ale dobrze.
​Zeszliśmy na dół i Tom otworzył przede mną wielkie drzwi i zaprosił mnie do środka. Jadłam tu już kilka razy, ale to pomieszczenie nadal wprawiało mnie w zachwyt.

Wielki dębowy stół na środku. Ogromne okna z zielonymi zasłonami i ciemna podłoga. Przez chwilę odezwała się moja gryfońska strona, gdy zobaczyłam zielony kolor, ale przypomniałam sobie z kim tu jestem i od razu uświadomiłam sobie swoją głupotę.

Usiadłam na odsuniętym przez Toma krześle i zabrałam się do jedzenia. On włączył gramofon i dosiadł się do mnie. Za oknem padał deszcz, ale tu było przyjemnie ciepło. Gdy zjedliśmy zaczęliśmy rozmawiać. O rzeczach ważnych i bezsensownych.

​- Chcesz wrócić, prawda? - spytał w końcu.

​- Tak, ale z tobą.

​- Wiesz, że już nie mam, dokąd wrócić. Już nie cofnę tego co się stało. Nie wskrzeszę zmarłych, a po za tym sam nie wiem czy bym chciał. Znasz mnie przecież. Tylko słabi ludzie żałują.

​- Gdybyś był słabym człowiekiem żylibyśmy teraz razem i bylibyśmy szczęśliwi. Mielibyśmy dwójkę wspaniałych dzieci i bylibyśmy wiele lat po ślubie. – Uśmiechnął się pobłażliwie. Jakby sama myśl o tym, że mógłby zostać ojcem bawiła go. Ale jednak nim był. Prawdopodobnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie brał pod uwagę tego, że mógłby teraz razem z Rigielem ćwiczyć zaklęcia. Uczyć go wszystkiego co umie. Miał by kogoś kto nauczyłby go kochać. Kochać tak normalnie i prawdziwie. Ja tego nie potrafiłam.

​- Zastanów się czy naprawdę chciałabyś tak żyć?

​- Tak – rzekłam z pewnością.

​- Ja nie. Naprawdę nie widzisz, że śmierć jest blisko, że powoli trawi nas wszystkich. Zapadamy się w sobie by w końcu kompletnie się zawalić – rzekł ze strachem w oczach. Wizja śmierci naprawdę go przerażała. W jednej chwili wizja jego i Rigiela śmiejących się razem nad jakąś książką wyparowała. Tom zbyt się bał by kogoś pokochać. Jednak w moim przypadku jego opanowanie i chłód zawiodły. Poddał się i jestem pewna, że żałował tego jak niczego innego.

​- To co sobie zrobiłeś jest gorsze od śmierci – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. Wciąż widziałam grymas niewyobrażalnego bólu na jego twarzy, gdy rozrywał swoją duszę. Zapadło niezręczne milczenie. Po chwili wstał. Myślałam, że chce już sobie pójść, ale nie zrobił tego.

​- Zatańczysz? - Zdziwiłam się lekko.

​- Tak, oczywiście. - Podałam mu rękę, którą szarmancko ucałował. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, po mimo upływu lat wciąż tak na mnie działał. Delikatnie podniósł mnie do pionu i objął w pasie. Założyłam mu ręce na szyję. Dotykał mnie z taką delikatnością jakby bał się, że jestem zbyt krucha. Wirowaliśmy w rytm muzyki. Moja suknia delikatnie unosiła się pod wpływem pędu powietrza. Teraz dokładniej mogłam mu się przyjrzeć. Był jeszcze bledszy niż zwykle. Wyglądał na chorego lub co najmniej zmęczonego. Jego szare niegdyś oczy były teraz brązowe. Wiedziałam, że jest na dobrej drodze by stały się całe czerwone.

Nagle ogarnęło mnie przerażenie. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że jego twarz zmieniła się. Był jeszcze bledszy, zamiast nosa miał dwie szpary, a jego czerwone oczy patrzyły na mnie z nienawiścią. Odskoczyłam, oddychając ciężko. Na szczęście to wrażenie po chwili znikło.
​Tom podszedł do mnie i wyciągnął rękę w przyjaznym geście.

​- Co się stało? - zapytał. Właśnie, co mam mu powiedzieć? Że widziałam go jako potwora? Jak to w ogóle możliwe, że to zobaczyłam? Miałam jakiś dar? A może to tylko moje urojenia? – Lily?

​- Ach tak, przepraszam zamyśliłam się. - Musiałam wymyśleć jakiś powód mojego rozkojarzenia. Tylko jaki? Nagle mnie olśniło. - Co się stało z Amandą?

​- Puściłem ją wolno. - Nie uszło mojej uwadze, że zacisnął dłonie w pięści.

​- Dlaczego?

​- Wolałabyś, żebym ją zabił?

​- Nie – powiedziałam szybko. – Tylko, że to do ciebie niepodobne.

​- To ty mnie zmieniasz - szepnął i pocałował mnie w szyję. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Pocałowałam go w usta. Wargi lekko mu drgnęły. Chyba próbował się uśmiechnąć. Kiedyś to potrafił. Posmutniałam jeszcze bardziej. Byłam pewna, że horcrux, o którym wiedziałam, nie był jedynym.

​- Tom? Czy ty... - nie zdążyłam dokończyć. Ponieważ Tom osunął się w moje ramiona. Próbowałam go przytrzymać, ale był zbyt ciężki. Z wielkim wysiłkiem położyłam go na ziemi. - Tom. – szepnęłam i uderzyłam go w policzek. – Obudź się – jęknęłam, ale nic się nie stało. Odgarnęłam mu włosy z twarzy. Zbladł. Sprawdziłam mu puls. Był w miarę normalny. W takim razie o co chodziło? Niespodziewanie naszła mnie myśl by sprawdzić jego przedramię. Przeraziłam się. Mroczny Znak stał się tak wypukły, że wyglądał jakby miał pęknąć. Żyły wyglądały tak samo. Cała ręka wręcz pulsowała. Nie wiedziałam o co chodzi. Musiałam zawołać kogoś po pomoc. Wybiegłam z jadalni najszybciej jak potrafiłam. Po drodze wpadłam na ścianę, jednak nie zatrzymałam się. Szybko wbiegłam do ciemnego salonu. Miałam nadzieję, że ktoś tam będzie. Miałam szczęście. Na kanapie siedziała dziewczyna i chłopak. Byli młodzi. Mieli około dwudziestki. Podbiegłam do nich. Zdziwili się na mój widok.

​- Musicie mi pomóc.

​- Co się stało? - spytał chłopak. Głos miał chrapliwy.

​- Tom, ja nie wiem co mu się stało - powiedziałam z bezradnością. Mężczyzna zerwał się z miejsca. Kobieta też próbowała, ale on powstrzymał ją gestem. Wyglądała na bardzo chorą.

​- Cygnusie... - szepnęła.

​- Niedługo wrócę Druello - powiedział i pocałował ją w czoło. Po czym pobiegł za mną. Po kilkunastu sekundach wbiegliśmy razem do jadalni. Cygnus ukląkł przy Tomie i sprawdził mu puls. Doskoczyłam do mojego ukochanego i podwinęłam mu rękaw. Mężczyzna wciągnął głośno powietrze i wyjął różdżkę. Zaczęłam stukać paznokciami w opuszek kciuka. Okropny nawyk. Nienawidziłam go. Mężczyzna wyszeptał jakieś skomplikowane zaklęcie i po chwili Tom zachłysnął się powietrzem.
​Usiadł gwałtownie i zaczął kaszleć. Cygnus ukląkł i opuścił głowę.

​- Panie mój - szepnął z lękiem.

​- Co się stało? - zapytał Czarny Pan. Był słaby.

​- Ktoś zdradził mój panie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top