Rozdział 19
We wrześniu mogłam wrócić do Hogwartu, ale nie cieszyło mnie to już tak jak kiedyś. Nic nie docierało do mnie tak jak powinno. Potrafiłam siedzieć cały dzień w miejscu i do nikogo się nie odzywać.
Nadal nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, że on odszedł. Chciał mnie tylko wykorzystać, a gdy stanie się to zbyt uciążliwe po prostu porzucić?
Śnił mi się codziennie. Niestety nie jego zła strona, tylko wszystko co dobre. Gdybym miała koszmary z nim w roli głównej to może byłoby mi łatwiej. Jednak po tym jak odszedł trudno mi było myśleć o tym co negatywne. Chciałam tylko poczuć go obok i zamienić z nim chociaż jedno zdanie. Widywałam go wszędzie i we wszystkich. Miejsca w których spędzaliśmy czas razem stały się nawiedzone. Wspomnienia prześladowały mnie na każdym kroku. Zawsze gdy ktoś mówił, że ma pustkę w sercu to nie wydawało mi się to jakoś szczególnie prawdziwe. Brałam to za metaforyczne brednie, zranionych ludzi. Teraz jednak na prawdę miałam wrażenie, że części mojego serca już nie ma.
Powoli zbliżał się październik, a moje zachowanie nie zmieniało się. Coraz bardzo niepokoiło to moich znajomych.
Siedziałam właśnie w Wielkiej Sali i jadłam śniadanie, gdy nagle poczułam niewyobrażalne mdłości. Wstrząsnął mną odruch wymiotny.
Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do łazienki, zasłaniając usta dłonią. Kate wybiegła za mną, dając znać dziewczynom, żeby zostały.
Pierwsza łazienka była dopiero na drugim piętrze. Wspięłam się po schodach z prędkością światła.
Drzwi, gdzie są drzwi?
W końcu je znalazłam. Wbiegłam do środka i otworzyłam kabinę.
Niestety całe moje śniadanie wylądowało w ściekach.
Gdy przemyłam twarz do łazienki weszła Kate. Wyglądała na zmęczoną i zaniepokojoną.
- Co się stało? - zapytała zdyszana.
- Nie wiem, nagle zrobiło mi się niedobrze. No, ale już mi przeszło.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz najlepiej - przyjrzała mi się w milczeniu.
- Wiem jakoś słabo się czuję od paru dni – wyznałam i zakręciłam wodę.
- Jesteś pewna, że to nic poważnego?
- Tak, jestem, nawet sprawdzałam się zaklęciem wykrywającym choroby i nic – rzekłam. Kate długo nad czymś myślała. W końcu posłała mi niepewne spojrzenie.
- Lily czy ty kiedyś, no wiesz...? - Wiedziałam o co chodzi i przełknęłam gorzką gulę w gardle.
- Tak – wyszeptałam, czując do czego zmierza ta rozmowa.
- Kiedy to było?
- Chyba jakieś dwa miesiące temu.
- Podejdź - powiedziała. Niepewnie ruszyłam w jej kierunku. Wyjęła różdżkę i wyszeptała jakieś zaklęcie. Z jej różdżki wystrzelił brzoskwiniowy promień, który stworzył coś co przypominało błonę, wokół mojego brzucha. Niespodziewanie zaczął pulsować i zmienił kolor na wściekle różowy. Kate wciągnęła powietrze z głośnym świstem. Zaczęłam się poważnie niepokoić.
- Ty... – mamrotała.
- Kate? – zapytałam z narastającym przerażeniem.
- Jesteś w ciąży – powiedziała drżącym głosem. Tak po raz kolejny moje życie rozbiło się o olbrzymią skałę.
><
Nie wiedziałam nawet co czuć. Po raz kolejny zatraciłam się w odrętwieniu i pustce.
Nie poszłam na zajęcia. Siedziałam w dormitorium z głową wciśniętą w poduszkę. Tą, która kiedyś dawała mi radość i poczucie bezpieczeństwa. Marzyłam by Tom tu był. Obok mnie, żeby objął mnie ramieniem i powiedział, że wszystko będzie dobrze, ale tak się nie stało. Opuścił mnie w takim momencie.
Chciałam zapomnieć. Ale świat nie mógł mi dać tej odrobiny przyjemności. Teraz to dziecko będzie mi o nim na każdym kroku przypominać.
Jak ja je wychowam? Moja rodzina odwróciła się ode mnie już dawno temu. Kto mi pomoże? Kto się mną zaopiekuje? Kto mnie utrzyma? Kto będzie chciał za żonę kobietę z dzieckiem? Czy ja będę chciała kogoś innego niż Toma Riddle'a?
Moje życie jest pełne porażek. Czy to zemsta za to, że nie zabiłam się wcześniej?
Co ja takiego zrobiłam?
No tak, zgodziłam się na ten cały chory układ z Dumbledorem. Zbliżyłam się do Riddle'a i zapłaciłam za to szczęściem i wolnością.
Znikąd pojawiła się we mnie wściekłość. Tom i nauczyciel transmutacji wykorzystywali mnie przez ten cały czas. Walka w białych rękawiczkach. Tylko, że to ja byłam skórą pod białym materiałem. Skórą zniszczoną, poranioną i zużytą.
Zerwałam się z łóżka. Wpadłam na genialny pomysł. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Opętało mnie swego rodzaju szaleństwo. Może też zrobiłam to licząc na to, że Tom przejrzy moją wiadomość. Dostrzeże ból i tęsknotę, i pojawi się tutaj by być ze mną.
Z wielkim trudem skupiłam się na szczęśliwym wspomnieniu i wyczarowałam patronusa. Nie był tak jasny jak zwykle, ale jednak stał przede mną srebrny niedźwiedź.
Leć do Toma. Pomyślałam, a niedźwiedź wybiegł przez okno i zniknął w oddali.
To co zrobiłam było bardzo dziecinne. Chociaż tak naprawdę to byłam jeszcze dzieckiem.
><
Tom wszedł do swojej sypialni, trzymając w ręku list od Borgina i Burkesa, gdy nagle przez okno wbiegł srebrny patronus i przemówił dźwięcznym głosem. Jej głosem.
- Witaj Lordzie Voldemorcie! Kazałeś mi zapomnieć i zrobiłam to. Nie było to aż takie trudne biorąc pod uwagę, że przez większość czasu grałam. Chciałam ci pogratulować podążania za swoimi marzeniami. Oby się jednak nie spełniły. Pogratulowałabym ci osobiście, ale niestety nie mogę się deportować w odmiennym stanie. Życzę więc jak najgorszego życia – powiedziało stworzenie i rozpłynęło się w powietrzu. Stał chwilę przetwarzając wszystko od nowa. Wręcz dygotał ze złości. Zacisnął pięści, gdy wszystko zrozumiał.
List, który trzymał w ręce stanął w płomieniach. Ona jest w ciąży? Chyba nie z nim, to niemożliwe. Nie przyjmował tego do wiadomości. Jakby naprawdę zapomniał o wszystkim co ich łączyło.
Jeśli nie miała dziecka z nim to w takim razie musiała go zdradzić. Zazgrzytał zębami. Jego kamienne serce lekko zapulsowało z bólu. Miał zamiar się zemścić za tą zniewagę, a Lord Voldemort zawsze dotrzymuje słowa.
><
Leżałam na łóżku i delikatnie gładziłam się po brzuchu. Czułam ciepło rozchodzące się po całym moim ciele. Na dworze było już ciemno. Zobaczyłam w oddali gwiazdę Rigel. Ciepło wzmocniło się. Mimo wszystko czułam niesamowitą radość, że w środku mnie rozwija się nowe życie. Westchnęłam i przewróciłam się na bok.
- Jeśli będziesz chłopcem nazwę cię Rigel – wyszeptałam cicho i szczelniej nakryłam się kołdrą. Śniłam o małym czarnowłosym chłopcu, zdobywającym gwiazdy.
><
Minął tydzień, odkąd dowiedziałam się o ciąży. Wiedzieli o tym tylko Dumbledore, pielęgniarka, dyrektor Dipett i moje przyjaciółki. Wszystkie były smutne i współczuły mi bardzo. Jedynie Amanda wyglądała na złą. Podejrzewałam dlaczego, ale nie chciałam o tym myśleć.
Wielkimi krokami zbliżało się wyjście do Hogsmeade.
Bałam się momentu, w którym mój brzuch zacznie rosnąć. Wtedy już wszyscy będą wiedzieli, a tego nie chciałam. Chociaż zdążyłam już pokochać małego Rigela.
Co do wyjścia do miasteczka to nie miałam ochoty, ale Christy była naprawdę nieznośna, gdy się jej czegoś odmawiało.
Wstałam więc wcześnie rano cała obolała i spojrzałam za okno. Był słoneczny, piękny dzień.
Już o dziesiątej byłyśmy w drodze do Hogsmeade. Gdy tam doszłyśmy ja miałam
iść zamówić nam coś do picia, a dziewczyny poszły na chwilę do sklepu Zonka coś odebrać. Ja jakoś nie miałam ochoty na wygłupy.
Postanowiłam pójść na skróty. Skręciłam w nieużywaną uliczkę i ruszyłam przed siebie.
Nagle usłyszałam trzask towarzyszący aportacji. Nim zdążyłam chociażby wyciągnąć różdżkę jakieś zaklęcie przygwoździło mnie do podłoża. Przez ten rok opuściłam się w zaklęciach do tego stopnia, że pewnie dla nikogo nie byłabym dobrym przeciwnikiem.
Nie mogłam się ruszyć ani nic powiedzieć. Bałam się. Co jeśli coś się stało dziecku? W ogóle się na tym nie znałam. Najważniejsze w tej chwili było jednak pytanie, kto mnie zaatakował i po co.
Usłyszałam szepty. Postanowiłam się na nich skupić. Wytężyłam słuch.
- To ona?
- Tak, oczywiście, że tak! – żachnął się ktoś, stojący po mojej lewej stronie. Rozmawiali chyba dwaj mężczyźni, ale nie mogłam obrócić głowy więc nawet nie widziałam ich twarzy.
- W takim razie ty go wezwij.
- Dlaczego nie ty? – W głosie mężczyzny dało się słyszeć nutkę strachu.
- A co jeśli to nie ona? Wtedy ukarze mnie.
- To ona idioto! Najładniejszej dziewczyny w szkole nie poznajesz? – zawołał jeden z nich z niedowierzaniem.
- No, ja... - Usłyszałam szelest tkaniny.
- Dobra ja to zrobię! - nagle poczułam wysokie stężenie magii i obok mnie pojawiła się jakaś postać. Gdy przemówiła wiedziałam już kto to. Niestety to, że ją znałam wcale mnie nie pocieszyło. Chociaż może tak. Może nareszcie czułam spokój.
- Znaleźliśmy ją o panie! - zawołał jeden z nich nabrzmiałym od emocji głosem.
- Wspaniale! Patrzcie czy nikt nie idzie – powiedział Lord Voldemort. Usłyszałam oddalające się kroki.
- Jesteś tutaj. Pierwszy raz od naszego spotkanie taka bezbronna - powiedział, a ja poczułam ciarki na plecach. Po chwili zaklęcia opadły. Wstałam na nogi i wyciągnęłam
różdżkę, ale on był na to gotowy.
- Expelliarmus! - Teraz byłam bezbronna i zdana na jego łaskę. Mogłam spróbować uciekać, ale nie potrafiłam. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam głęboko na ich dnie lekkie wahanie.
- O co chodzi? - spytałam drżącym głosem, nie wiem czy ze strachu, czy z radości na jego widok.
- Och, tylko o pasożyta w twoim ciele. Muszę go... wyplenić. – osłoniłam brzuch ręką. Nie, on nie może zabić naszego dziecka. Chwila, czy on nie rozumie?
- Tom to dziecko... - zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
- Crucio! - poczułam rozdzierający ból. Zaczęłam krzyczeć i wić się po ziemi, na którą bezwładnie opadłam.
- To dziecko jest twoje! – krzyczałam, odczuwając ból porównywalny do obdzierania człowieka ze skóry. Czułam zawód, bo wszystkie obietnice właśnie umarły. Obiecał, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Jak zwykle to było tylko kłamstwo. Ból był tak potworny, że straciłam przytomność.
Może mi się wydawało, ale przez chwilę widziałam na sobą jego zaniepokojoną twarz i te piękne oczy w kolorze stali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top