-6-

Przez ostatnie półtora miesiąca roku szkolnego, przynajmniej raz dziennie spotykałam się z Harrym na osobności. Bardzo szybko udało mi się go przekonać do spotykania się na wieży astronomicznej, w lochach, lub na opuszczonych korytarzach. Mogłam to zaliczyć jako plus więzi między nami. Theodore w tym czasie odciągał ode mnie uwagę Astorii, a co za tym idzie również Daphne, która dbała o bezpieczeństwo siostry. Draco natomiast zajmował się Diabłem i Gin w czasie moich spotkań z Potterem.

Wraz z ukończeniem ostatniego roku w Hogwarcie, postanowiłam za wszelką cenę gryfona unikać. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, bo nawet go polubiłam.

Na Kings Cross pożegnałam się z przyjaciółmi, obiecując, że w niedalekim czasie się spotkamy, obiecałam to również wiewiórce.

Przeniosłam się do zakupionego po wojnie mieszkanka, gdzie rozpakowałam swoje rzeczy, a także skradziony egzemplarz książki di Ventina, z czego dumna nie byłam.

Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej więzi, a sama byłam bezradna. Po rozważeniu wielu za i przeciw postanowiłam udać się w miejsce, w którym zostałam ugryziona.

Było to na północy Szkocji, niedaleko posiadłości moich rodziców. Mugolskie miasto, położone nad jeziorem.

Spacerując dzielnicą z niezbyt ciekawą reputacją , nasunęłam mocniej kaptur na głowę, mijając kolejnych typowych, oblechów. Mimo słyszanych gwizdów i zaczepek szłam dalej, nie reagując. Przeszłam całą dzielnicę i nie stało się nic czego bym chciała.

Wracałam w to samo miejsce jeszcze przez następny tydzień, pomijając jeden incydent z gościem, który pozwolił sobie na złapanie mnie za tyłek i połamaniu mu kilku żeber, nie stało się nic godnego uwagi.

Wróciłam tam również w następnym tygodniu i to okazało się strzałem w dziesiątkę.

Miejscowi bywalcy obskurnej dzielnicy przestali mnie zaczepiać, po tym jak wysłałam ich kumpla do szpitala, nie wchodzili mi w drogę co się im chwaliło. Spacerowałam spokojnie niepokojona przez nikogo, przynajmniej do czasu.

- Co taka ładna dziewczyna robi tu sama? - dobiegł mnie głos gdzieś, z tyłu, po prawej.

- A co może robić innego niż spacer - odpowiedziałam, nie spoglądając w tył.

- Nie wiem czy jest to najodpowiedniejsza dzielnica dla tak ślicznej, młodej dziewczyny.

Prawie prychnęłam na słowo młodej - przestałam się starzeć wraz z przemianą.

- Jeśli się chce, to wszystkie dzielnice są odpowiednie - uparcie szłam przed siebie, a w głowie kwitł mi pewien pomysł.

- Mimo wszystko na twoim miejscu nie szwendałbym się w takich miejscach, o takich porach.

- Niestety na moim miejscu nie jesteś - rozglądałam się po najbliższym otoczeniu, szukając jakiejś w miarę pustej uliczki, do zrealizowania pierwszego etapu mojego planu.

- Takie miejsca potrafią być bardzo niebezpieczne.

- Z pozoru niewinne dziewczynki, też potrafią być niebezpieczne - skręciłam w prawo, wchodząc w jakiś zaułek. Z odgłosu stawianych kroków wywnioskowałam, że owy ktoś idzie za mną.

- Nie uwierzę dopóki nie zobaczę.

Miałam pewność, że z rzekomym gwałcicielem sobie poradzę. Takiego wyssałabym bez wahania.

Z ulgą przywitałam ścianę, tworzącą ślepy zaułek. Odwróciłam się przodem do chodzącego za mną kolesia, głos wskazywał jednoznacznie. Widziałam głównie sylwetkę, szerokie barki, ciemną bluzą i narzucony na głowę kaptur, chował się w cieniu.

- Masz ostatnią szansę, żeby odejść bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.

- Jestem ciekawy co potrafisz - nie podobał mi się ten bezczelny ton.

Nie powstrzymywałam swojej drugiej natury i wysunęłam kły.

Mężczyzna jakby drgnął na ten charakterystyczny dźwięk. Wyszedł z cienia i stanął w bardziej oświetlonym miejscu.

- Muszę cię przeprosić, wziąłem cię za kogoś innego - uśmiechnął się, wyszczerzając zęby, charakterystyczne, wampirze kły. - Jestem Daniel Griffith.

- Pansy Parkinson.

- Miło mi cię poznać. Obserwowałem cię od kilku dni, nieźle załatwiłaś tego typa przedwczoraj, należało mu się.

- Obserwowałeś mnie i postanowiłeś dopiero dzisiaj się ujawnić?

- Badałem teren, nie wiedziałem kim jesteś i nie chciałem ryzykować. Jak widać niepotrzebnie. Zastanawia mnie tylko czemu tak uparcie tu przychodziłaś.

- Powiedzmy, że zostałam tu przemieniona. - Daniel zaczął uważnie mi się przyglądać.

- Kiedy?

- Jakieś półtorej roku temu, a co?

- Ile miałaś wtedy lat? Bo wyglądasz na jakiej siedemnaście, osiemnaście.

- Siedemnaście, prawie.

- Cholera - przeklął.

- Coś się stało?

- Mamy zakaz przemieniania młodzieży do dwudziestego pierwszego roku życia.

- Jak to zakaz?

- Coś w rodzaju oficjalnego, wampirzego prawa, które zabrania nam gryzienia niepełnoletnich. Ktoś złamał to prawo.

- Czyli to niedobrze, tak?

- Bardzo niedobrze, grozi to nawet unicestwieniem istnienia, wprowadziliśmy ten zakaz w piętnastym wieku. Nie mieliśmy wielu przypadków złamania, ale jak już jakieś są to nie zostawiamy ich bezkarnie. Niepełnoletni są dość problematyczni, mają pewne problemy z kontrolą i w ogóle. Może porozmawiamy o tym w innym miejscu? Odpowiem ci na wszystkie nurtujące cię pytania, ale wolę to zrobić w pewniejszym otoczeniu. Zapraszam cię do siebie - wystawił w moją stronę ramię.

Nie zastanawiałam się długo, miałam jedyną, niepowtarzalną okazję do dowiedzenia się czegoś o samej sobie.

- Jasne - skinęłam głową i przyjęłam wystawione ramię.

Mężczyzna przeniósł nas w sobie wiadome miejsce. Wylądowaliśmy w jakimś gustownie urządzonym salonie. Ściany miały beżowy odcień, wisiały na nich obrazy, jakieś portrety, pejzaże i martwa natura. W kominku wesoło, trzaskał ogień, a nad nim stały różne karafki i dzbanki. W centralnym punkcie salonu stał solidny drewniany stół, skórzane fotele i sofa w odcieniu kawy z ogromną ilością mleka.

- Witam w moich skromnych progach - Daniel zrzucił z głowy kaptur, odsłaniając jasne, blond włosy i brązowe oczy. - Rozgość się i czuj jak u siebie. Podać ci coś do picia?

- A co możesz zaproponować wampirowi? - spytałam retorycznie.

- Oprócz krwi mam również, normalne ludzkie trunki.

- Masz gdzieś tu krew?

- Dostajemy przydziały po zarejestrowaniu w urzędzie, żeby nie narażać zwykłych ludzi. Nalać ci?

- Poproszę - usiadłam na kanapie, po czym przyjęłam szklankę ze szkarłatnym płynem.

- To jakie masz pytania? - blondyn rozsiadł się w fotelu naprzeciwko.

- Jesteś czarodziejem?

- Przed przemianą nie byłem, ale po niej wykształciły się u mnie magiczne umiejętności, trochę mi zajęło ich opanowanie.

- Ile masz lat? W sumie.

- Około czterystu, zostałem przemieniony w czasie angielskiej wojny domowej w siedemnastym wieku. Zginąłbym gdyby nie Arestecio.

- Ile czasu zajęła ci całkowita kontrola wampirzych instynktów?

- Z pół wieku. Miałem dobrego nauczyciela. Jeśli będziesz chciała pomogę ci z nauką.

- Ostatnie pytanie: co wiesz na temat „więzi"?

- Tej „więzi"? - Kiwnęłam. - Nie jestem jakimś specem i nie wiem kiedy dokładnie i w jakich okolicznościach się ją tworzy. Wiem tylko, że łączy nas i śmiertelników, aż do śmierci jednego. Ma swoje wady i zalety, nie trzeba się bać o śmierć „związanego", w przypadku wyssania zbyt dużej ilości krwi, ale mimo wszystko to dalej śmiertelnik. Co nas nie zabije, to jego już tak. Jeśli już zaspokoiłem twoją ciekawość pozwolisz, że teraz to ja zadam ci kilka pytań.

- Oczywiście, co chcesz wiedzieć?

- Jak się pożywiałaś do tego czasu? Wnioskuję, że jakoś musiałaś, bo inaczej byśmy się nie spotkali.

- Mam naprawdę cudownych przyjaciół. Kiedy się dowiedzieli co mi się przytrafiło, to zaproponowali pomoc. Raz na jakiś czas, pozwalali mi napić się z rany na dłoni, po czym ją leczyli. Pomagało mi to nie zapaść w śpiączkę. Tak normalnie piłam zaledwie trzy razy od początku przemiany.

- To świetny wynik jak na kogoś początkującego muszę przyznać. Zwykle młode wampiry, których nikt nie ma pod pieczą, nie potrafią się powstrzymywać. Musisz być niezwykła, w takim razie. Tak jak twoi przyjaciele. Z przyjemnością bym ich poznał, o ile się zgodzą.

- Mogę ich zapytać, ale podejrzewam, że to nie będzie problem. Są najlepszymi przyjaciółmi jakich kiedykolwiek miałam.

- Cieszę się, że spotkałaś ludzi, którzy cię zaakceptowali. Chciałbym także pomóc ci się zaaklimatyzować wśród swoich, mamy w Ministerstwie własny oddział, w którym powinnaś się zarejestrować. Dzięki temu będziesz dostawać swój własny przydział krwi, to naprawdę przydatne.

- Skoro tak mówisz. Jeszcze dziś napiszę do przyjaciół z prośbą o spotkanie, będziesz musiał tylko podać mi swój adres.

- I tu właśnie tkwi problem. Ta rezydencja jest chroniona wieloma potężnymi zaklęciami i tylko ja potrafię się tu przenieść.

- To w takim razie mogę ci podać adres swojej kawalerki, poproszę, żeby wszyscy się tam zjawili i wtedy mógłbyś ich tu przenieść.

- Świetnie. Jeśli chcesz to możesz się tu zatrzymać, zamiast wracać do siebie. Oczywiście jeśli chcesz.

Odpowiedź na to niezadane pytanie, zawracała mi głowę od początku wizyty w wampirze rezydencji.

- Z przyjemnością zostanę na dłużej. Tylko najpierw chciałabym wziąć pewną rzecz z mieszkania.

- Masz tam kominek?

- Tak, połączony z siecią Fiuu. A co?

- Mogę rzucić kilka zaklęć i połączyć te dwa kominki przez co będziesz mogła bez limitów przemieszczać się między rezydencją i swoim mieszkaniem.

- Podoba mi się ten pomysł.

Daniel podszedł do paleniska i zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe sentencje. Po kilku sekundach odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Gotowe - wskazał dłonią na kominek, w którym ogień przestał się nagle palić. - Pomyśl o miejscu, w którym chcesz się znaleźć, to wystarczy. W obie strony.

Niepewnie weszłam do środka i pomyślałam o swoim mieszkanku, niedaleko Pokątnej. Mrugnęłam i już byłam u siebie.

Jednym gestem przywołałam do siebie walizkę. Wrzuciłam do środka książkę di Ventina, kilka kompletów ubrań i notatnik z autorskimi przepisami na eliksiry.

Siadłam przed biurkiem i na przygotowanym tam papierze naskrobałam kilka zdań do Theodore'a z prośbą o poinformowanie reszty o spotkaniu w moim mieszkaniu dwa dni później. Theo miał mieszkanie najbliżej mnie i wiedziałam, że spełni moją prośbę.

Przywiązałam liścik do nogi sówki, którą dostałam od Zabiniego na ostatnie urodziny. Blaise w prezencie podarował mi jedną z najmniejszych sów na świecie - kaktusówkę, bo miał dość, że zawsze pożyczam sowę od kogoś. Wypuściłam zwierzątko przez okno.

Po zaledwie kwadransie ptak wrócił z twierdzącą odpowiedzią od Notta. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć, to w końcu był nasz Theo. Idealnie dobrali się z Astorią pod tym względem.

Oboje byli bezinteresowni, serdeczni, godni zaufania, braterscy, stawiający przyjaciół i rodzinę na pierwszym miejscu oraz ofiarni. Wiedziałam, że na tą dwójkę zawsze mogę liczyć.

Nakarmiłam i napoiłam sówkę, po czym razem z klatką i walizką stanęłam w kominku. Pomyślałam o salonie w rezydencji Gryffitha, po chwili już tam stałam.

Właściciela nigdzie nie było. Podeszłam do okna, biorąc do ręki zostawioną wcześniej szklankę z krwią. Wypiłam całą zawartość na raz, wyglądając na zewnątrz.

Za oknem rozciągał się widok na zadbany ogród, niewielką plażę i wzburzone morze. Zastanawiałam się czy rezydencja położona była niedaleko wybrzeża, czy na wyspie.

- Jesteś szybciej niż się spodziewałem - usłyszałam nagle, centralnie za sobą.

Odwróciłam się natychmiast i stanęłam oko w oko z wampirem. Mogłam dostrzec, że jego oczy nie miały jednolitego koloru, bliżej źrenicy odcień brązu był bardziej intensywny.

- Nie miałam wielu rzeczy do zabrania.

- Widzę - odsunął się i rzucił okiem na walizkę stojącą koło kanapy i klatkę z sową stojącą zaraz obok.

- Jesteśmy nad wybrzeżem? - spytałam.

- Na wyspie, na oceanie Atlantyckim, kilka mil morskich od Irlandii. Specjalnie zabezpieczonej czarami przed ludźmi. Chcesz zobaczyć wyspę, czy wolisz dom?

- Obojętnie, może być dom.

- Tak myślałem dlatego poszedłem ogarnąć wszystko. Zapraszam na spacer - wskazał ręką na wyjście z salonu.

Daniel poprowadził mnie po całej rezydencji, zaczynając od parteru, gdzie znajdowała się kuchnia, dwie sypialnie, dwie łazienki i pokój służący za gabinet, a także sporych rozmiarów biblioteka. Na piętrze były cztery sypialnie i cztery łazienki, tak samo jak i na drugim piętrze. Na strychu nie zostały ulokowane żadne pokoje, tylko coś w stylu składziku, stały tam jakieś meble, obrazy, rzeźby i przykryte prześcieradłami rzeczy niewiadomego pochodzenia.

Po zobaczeniu całego terenu Daniel zabrał mnie do ogrodu, był piękny, zadbany widać było, że zajmował się nim ktoś z dobrą ręką do roślin. Ogród utrzymany był w stylu francuskim, wszystko zaprojektowano symetrycznie, nic nie wymykało się spod kontroli, drzewa i krzewy były równo przycięte.

Cieszyłam się na samą myśl, że będę mogła spędzić trochę czasu w tym miejscu. Daniel zgodził się, żebym zwiedziła wszystkie pomieszczenia i pooglądała wszystko, nawet strych i znajdujące się tam starocie.

Witam w szóstym już rozdziale w końcu poznajemy Daniela, jak Wasze wrażenia?

Skończyłam już pisanie wszystkich matur i mogę się skupić na pisaniu, robotę zaczynam dopiero od połowy lipca, a i tam mogę pisać, więc o ile wena będzie się mnie trzymać rozdziały będą mogły być częściej

D. A

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top