-4-
Następnego ranka udałam się na śniadanie do Wielkiej Sali, mimo że nie byłam głodna. Musiałam stwarzać pozory zwykłego człowieka i pojawiać się na posiłkach kilka razy w tygodniu.
Razem z Astorią zajęłyśmy miejsca koło siebie. Szatynka od razu zajęła się posiłkiem, ja zrobiłam to dopiero po jakimś czasie. Zwykłe jedzenie zazwyczaj było dla mnie mało intensywne, chyba że w niewielkim odstępie czasu posilałam się krwią.
Posmarowałam dla siebie jedną grzankę dżemem malinowym, notabene kiedyś moim ulubionym. Smak malin był dość intensywny, biorąc pod uwagę zeszłotygodniową imprezę.
Theodore, który przyszedł jakieś kilka minut po nas opadł na ławę jakby ktoś wyssał z niego całą chęć życia. Skinął głową i sięgnął po kawę. Obserwowałam go w czasie posiłku, zastanawiając się co takiego mu się przytrafiło.
Wyszłam zaraz za nim.
Brunet skierował swe kroki w stronę Wieży Astronomicznej.
- Theo? Stało się coś? - spytałam, stając obok niego.
- Próbowałem, spytałem czy chciałaby się ze mną spotkać w weekend i przespacerować po Błoniach, ale odmówiła. Napisała, że gdyby ktoś jej się nie podobał to bardzo chętnie.
Potrzebowałam kilku chwil, żeby trybiki w mojej głowie ustawiły się na odpowiednie miejsca.
- Spytałeś się osobiście, czy napisałeś liścik?
- Napisałem liścik.
- Oczywiście bez podpisu - dopowiedziałam sama sobie. - Powinieneś po prostu do niej podejść i spytać osobiście. Daje sobie rękę uciąć, że Ast zgodzi się od razu.
- Skąd ty? Jak?
- To banalnie proste, Theo. Astoria dostała wczoraj jakiś anonim od tajemniczego wielbiciela, ale odpowiedziała na niego negatywnie bo jest już zabujana w jednym typie i gapi się na niego jak na ósmy cud świata w każdym wolnym momencie. A owy przedstawiciel płci męskiej jest ślepy i tego nie zauważa. O tobie mówię, jakbyś się nie domyślał. Zaproś ją gdzieś, a daję ci słowo, że zgodzi się bez zastanowienia.
- Spróbuję jeszcze dzisiaj - powiedział Theo, kierując się w stronę zejścia z Wieży.
- Powodzenia.
Zostałam sama. Przez kilka minut obserwowałam Błonia, grupki uczniów kierowały się do cieplarni lub na lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Też musiałam zbierać się powoli na zajęcia.
Zeszłam na trzecie piętro do sali od historii magii, której dalej uczył profesor Binns. Pod klasą znajdowała się już większa część uczniów. Dzwonek zabrzmiał idealnie w momencie kiedy podeszłam do przyjaciół. Zauważyłam, że Theo co jakiś czas zerka na Ast, tak jak ona zazwyczaj zerwała na niego i zastanawiałam się dlaczego wcześniej tego nie widziałam.
Nauczyciel historii wpuścił wszystkich do klasy i zaczął swój wykład, którego jak zwykle praktycznie nikt nie słuchał, za wyjątkiem jednej, dwóch osób.
Wyjęłam książkę o istotach magicznych i wgłębiłam się w jej treść. Oprócz wampirów mówiła też o wilkołakach, wilach, szyszymorach i innych równie ciekawych. Czytałam głównie o wampirach, informacje o nich były podobne do wszystkiego co dowiedziałam się z innych pozycji.
Kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę wszyscy przyjęli go jak wybawienie od katorgi. Spakowałam wszystko z powrotem do torby, oprócz książki, którą czytałam dalej.
Idąc korytarzem z nosem w literaturze było tylko kwestią czasu aż na kogoś wpadnę.
- Przepraszam - powiedziałam, kiedy wpadłam na kogoś idącego przede mną. Oderwałam się od czytanej treści i spojrzałam kim był ten nieszczęśnik.
- Nic się nie stało, Pansy - odpowiedział Harry. - Jestem przyzwyczajony Miona też czasem na kogoś wpada podczas czytania. Zwłaszcza przed egzaminami. Jeszcze tego nie robi, ale niedługo zacznie.
- Bezpieczniej chyba jednak będzie uczyć się w jednym miejscu - zaznaczyłam miejsce, w którym się zatrzymałam.
- To coś innego niż wczoraj, nie? - spytał chłopak, wpatrując się w tytuł książki.
- Aha, tamtą już skończyłam. Nie dowiedziałam się z niej niczego czego wcześniej już nie wiedziałam. Przeczytałam prawie cały dział i dalej wiem tyle co na początku.
- A próbowałaś w dziale Ksiąg Zakazanych?
- Za dużo z tym zachodu. Musiałabym najpierw tłumaczyć nauczycielom po co mi książki stamtąd.
- A profesor Docers by nie mógł? Lubi cię, to może by podpisał pozwolenie.
- Może i tak, ale potrzebowałabym silnego argumentu - pominęłam najistotniejszy fakt. Lucas był inteligentny i mógł pokojarzyć wszystkie fakty, a wtedy miałabym przechlapane.
- Przyjdź pół godziny po ciszy nocnej pod bibliotekę.
- To chyba nie najlepszy pomysł, ja jestem prefektem i mogę przebywać poza dormitorium po ciszy nocnej, ale ty.
- Najpierw musieliby mnie przyłapać. Przyjdź, a nie pożałujesz.
- Dobra, przyjdę, ale jeśli ktoś nas przyłapie od razu się wyprę – podałam swój warunek.
- Niczego innego się nie spodziewałem.
Doszliśmy pod salę lekcyjną, rozmawiając. Czekała nas kolejna lekcja obrony przed czarną magią w tym tygodniu.
Po dzwonku rozdzieliliśmy się, Harry usiadł z Ronem, a ja z Astorią. Profesor Docers zdecydował się poprowadzić dzisiaj wykład, którego celem było utrwalenie zdobytych we wcześniejszych latach wiadomości. Zainteresowana część uczniów brała czynny udział, za co dostawali punkty dla swojego domu.
Sama zgłaszałam się tylko czasami.
Po całym dniu zajęć chciałyśmy wyjść z Astorią na Błonia. Niestety przeszkodził nam Theodore.
- Hej Ast, możemy pogadać? – zapytał, kiedy kierowałyśmy się do tylnego wyjścia.
- Jasne – szatynka posłała mu uśmiech. – Pansy dogonię cię, okej?
- Nie ma sprawy.
Wyszłam się przewietrzyć. Na zewnątrz było bardzo pogodnie, jak na północną Szkocję. Od kilku dni w ogóle nie padało. Słońce świeciło niemal nieustannie, zachęcając do długich spacerów. Nie odczuwałam żadnych efektów ubocznych, żadnego zwęglania się skóry, o których pisały co niektóre książki. Nie byłam pewna co o tym wszystkim myśleć.
Spacerowałam, mijając grupki uczniów, niektórych z książkami. Zbliżały się Owutemy – najważniejsze egzaminy czarodziejskiego świata. Nawet bez ciągłego gapienia się w książki uważałam, że mniej więcej sobie poradzę. Gorzej było kiedy myślałam o przyszłości, dawniej chciałam zostać uzdrowicielką, ale ugryzienie zepsuło wszystkie moje plany. Nie chciałam nikogo skrzywdzić i dlatego zrezygnowałam z magomedycyny. Od ostatniej lekcji obrony zastanawiałam się nad karierą aurora.
Mogłam ją rozważyć w ostateczności, oba kierunki miały podobne oczekiwania od przyszłych pracowników. Byłam całkiem dobra w rzucaniu zaklęć i uroków, nawet nauczyciel miał drobne problemy z odparciem moich ataków, a w wiedzy o eliksirach przewyższał mnie tylko Theo.
Już byłam skłonna iść do Lucasa i prosić go o kilka rad, jak poradzić sobie w rekrutacji do zawodu, ale pojawiła się Astoria i rzuciła mi się na szyję.
- Nie zgadniesz co się stało. – powiedziała uwieszona na mnie.
- Niech zgadnę, Theodore zaprosił cię na randkę.
- Skąd wiesz? – stanęła na ziemi.
- Zgadywałam i chyba trafiłam. Mam rację?
- Masz. Podszedł do mnie i zaproponował, żebyśmy w sobotę wyszli razem do Hogsmeade, tylko we dwójkę.
- No to gratuluję. A powiedział ci dokładnie gdzie pójdziecie?
- A czy to ważne? Spędzimy razem czas i tylko to się liczy.
Cieszyłam się razem z Ast. Dawno nie była tak radosna, aż promieniowała szczęściem na kilometr. Zasługiwała na to po tym wszystkim co spotkało ją i Daphne podczas wojny. Siostry najpierw straciły matkę, a potem ojca w czasie bitwy o Hogwart. Może nie pokazywały tego na co dzień, ale bardzo je to obeszło. Radziły sobie na różne sposoby: Daph dbała o młodszą siostrę bardziej niż kiedykolwiek i może zazwyczaj grała głupiutką blondynkę, ale kiedy przychodziło co do czego była pierwsza do rzucania klątw i uroków. Astoria natomiast czasami zamieniała się w drugą Hermionę Granger – spędzała w bibliotece praktycznie cały swój wolny czas, którego nie poświęcała wpatrywaniu się w Theo.
Wróciłyśmy do zamku dopiero kiedy się ściemniło, czyli gdzieś koło dziewiętnastej, w sam raz na kolację.
Dla zachowania pozorów nałożyłam sobie na talerz trochę sałatki owocowej i jedną grzankę posmarowaną dżemem, a do tego kubek ciepłego mleka.
Astoria i Theodore cały czas spoglądali na siebie ukradkiem.
Po posiłku wszyscy poszliśmy do salonu wspólnego, gdzie Diabeł przegonił uczniów z młodszego rocznika z naszej kanapy.
- Draco, nie chciałbyś mi dzisiaj oddać patrolu? - zapytałam, po wygodnym usadowieniu się.
- W sumie – chłopak zastanowił się – tak, mogę ci oddać. Mogę tylko wiedzieć po co?
- Chcę mi się trochę pochodzić zamiast spać. Coś dziwnego?
- Nie, tylko zazwyczaj marudzisz, że musisz na ten patrol iść.
- A dzisiaj mi się chce. Roznosi mnie i muszę coś porobić, bo inaczej zanudzę się na śmierć.
- U ciebie to raczej niemożliwe – zaśmiał się Blaise.
Tylko wywróciłam oczami w odpowiedzi.
Wraz z wybiciem dwudziestej drugiej, zabrałam z dormitorium swoją odznakę i wyszłam na nocny obchód szkoły. Przechodziłam wszystkie korytarze, zaglądając do sal, czy nikt się nie chowa po kątach. Tak doszłam do piątego piętra i biblioteki, miałam jeszcze pięć minut do pojawienia się Pottera.
Oparłam się o ścianę i czekałam. Nie widziałam żadnych oznak zbliżających się osób.
- Pssst, Pansy tutaj – usłyszałam, gdzieś z okolic wejścia.
Obróciłam się w tamtym kierunku i zobaczyłam gryfona. Miał przewieszony na ramieniu jakiś kawałek materiału.
- Jak się tu dostałeś? – zmierzyłam go wzrokiem. – Zaklęcie Kameleona?
- Coś znacznie lepszego. Wchodzimy? – wskazał głową drzwi biblioteki.
- Okej. Alohomora – użyłam zaklęcia otwierającego.
Weszłam do środka i od razu skierowałam się pod dział Ksiąg Zakazanych.
- Zostanę na czatach – oznajmił Harry. – Dam ci znać jak ktoś się pojawi.
- Dobra.
Powtórzyłam czar na kolejnych drzwiach. Książki wewnątrz były posegregowane według tematyki, jakiej dotyczyły. Znalazłam literę „W” i zaczęłam przeglądać pozycję.
Najbardziej zainteresowała mnie książka renesansowego czarodzieja podróżnika – Rafaela di Ventino – znanego z odkrywania wielu gatunków magicznych stworzeń w rejonie Morza Czarnego pod tytułem „Transylwania – Kraina Nocy”. Przejrzałam ją pobieżnie i znalazłam kilka notatek o istotach posilających się krwią. Użyłam na książce zaklęcia duplikującego. Dla niepoznaki zduplikowałam sobie jeszcze pozycję o wilach.
- Skończyłam – wyszłam z działu, zamykając za sobą drzwi zaklęciem.
- Tak szybko? – zdziwił się chłopak, chowając za sobą jakiś kawałek pergaminu.
- Co to za papier? – spytałam, ignorując jego pytanie.
- Nieważne, dlaczego wzięłaś ze sobą książki?
- To tylko duplikaty, po dwóch tygodniach same znikną. To co to za papier?
- Ale obiecaj, że nikomu nie powiesz.
- Daję słowo ślizgona.
- To mapa pozwalająca widzieć kto gdzie się znajduję na terenie zamku i gdzie są tajne przejścia.
- Teraz rozumiem dlaczego byliście nieuchwytni przez te siedem lat nauki.
- Cztery, bliźniacy dali mi ją na trzecim roku. Wcześniej należała do mojego taty i jego przyjaciół.
Choć cisnęło mi się na usta więcej pytać, żadnego nie zadałam.
Ktoś się spodziewał takiego zwrotu akcji??
Już się powoli zabieram za rozdział piąty
D. A
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top