-11-

Obóz w Barcelonie był świetny. Ćwiczyliśmy przez większą część dnia, a wieczorami można było posiedzieć ze znajomymi, popić i porozmawiać.

Poznałam Isabelle Lightwood – młodszą siostrę Aleca i Jace'a. Medyków była trójka: Catarina, Ragnor i Magnus. 

Obiekt westchnień Alexandra rozpoznałam od pierwszego spotkania. Magnus Bane. Przystojny czarnowłosy azjata przed trzydziestką. Sama bym się za niego wzięła gdyby nie Harry. 

W weekend wybrałam się do Barcelony, do Tray i Mili, a Alec mi towarzyszył. Po drodze pokazał mi kawałek magicznej stolicy Katalonii. 

– Mils! – zawołałam, gdy zobaczyłam charakterystyczne włosy w truskawkowym odcieniu blondu z różowymi pasemkami na targu w magicznej części miasta. 

– Pans! – odkrzyknęła, machając. 

Wpadłyśmy sobie w ramiona w połowie drogi, ściskając się za wszystkie czasy. 

Mili dawniej posługiwała  się pełnym imieniem, ale krótko po wojnie je zmieniła. Poddała się kilku eksperymentalnym zaklęciom służącym do zmiany tuszy i wyglądu dzięki czemu po dawnym wyglądzie Milicenty Bulstrode zniknął ślad. 

– Salazarze jak się cieszę, że cię widzę. Co tu robisz?

– Jestem na kursie. Dzisiaj akurat jest wolne i skorzystałam z okazji na krótki wyskok, na miasto. Poznaj Aleca – wskazałam na chłopaka, gdy ten podszedł bliżej – robi za mentora i mojego przewodnika. 

– Mili. Miło cię poznać.

– Wzajemnie – uścisnęli sobie dłonie. – Mili to jakiś skrót?

– Już nie. Mam to oficjalnie w papierach. 

– Mils jest początkującą projektantką. To też jej pseudonim artystyczny – wyjaśniłam. 

– Przekażę siostrze. Izzy uwielbia modę.

– Dziękuję. Będę wdzięczna za rozgłos.

– A co u Tray? Dalej pisze?

– Tak. W przerwach między artykułami oddaje się swojemu hobby. Chcecie może wejść na kawę? 

– Ja z przyjemnością, Alec?

– Nie mam innych planów.

Mili zaprowadziła nas do siebie. Mieszkały z Tray w małym mieszkaniu w kamienicy przy targowisku. Dwa skromnie urządzone pokoje, aneks kuchenny i łazienka. 

– Tracey! Mamy gości – zawołała, wypakowując zakupy i wstawiając wodę na kawę. – Kawa czy herbata? – spytała Aleca.

– Kawę. Czarną.

– Pans! Merlinie! Co ty tu robisz? – z drugiego pokoju wyskoczyła Davies wyrwana z pisarskiego natchnienia. Miała ciemnoblond włosy zwinięte w kok utrzymywany przez dwa ołówki i okulary z tęczowym łańcuszkiem na nosie. 

– Przyśpieszony kurs na aurora.

Tracey uniosła badawczo brew, ale nic nie powiedziała. Moja tajemnica pozostawała tajemnicą w obecności obcych. 

– Zadziwiasz nas Pansy – powiedziała Mili. – Spodziewaliśmy się sama wiesz czego. Życie rzuciło ci kłodę pod nogi, a ty znalazłaś sposób na jej ominięcie.

– Nie uwierzę, że Pansy nie chciała zostać aurorem od razu. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaki ma talent. Bije na głowę nawet mnie i Jace'a – odezwał się Alec. 

– To musisz się z tym pogodzić bo to prawda – odparłam. – Miałam wyniki odpowiednie na kilka ścieżek.

– To dlaczego akurat to?

– Mój nauczyciel mnie przekonał i zapisał – powiedziałam z całą pewnością na jaką było mnie stać. – Sama ociągałabym się z podjęciem jakiejkolwiek decyzji. 

– Wyślę temu twojemu nauczycielowi podziękowania, bo dzięki niemu mogłem cię poznać. 

– A ja bym chciała się dowiedzieć jak poznałeś Magnusa – powiedziałam, a brunet się zarumienił.

– Ja też! – wyrwała się Tray, wyciągając notesik.

– Weźcie się – zasłonił się dłońmi.

– Szukam natchnienia – podała na swoją obronę Davies.

– Miło było cię poznać Alec – zachichotała Mili, podając wszystkim zrobione napoje. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Chwyciła temat i po dobroci go nie zostawi. 

– Lepiej po dobroci – poradziłam mu. – Masz do czynienia z dziennikarką i pisarką w jednym. Ona cię nie wypuści jak nie zaspokoisz jej ciekawości. 

– Znajomy narzeczonej mojego przybranego brata. Starczy? – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.

– Absolutnie nie! – powiedziała pisarka.

Lightwood się poddał i opowiedział całej nasze trójce historię poznania Bane'a. Razem z feralnymi zaręczynami z niejaką Lydią. Mimo całej sytuacji nie powiedział na nią ani jednego złego słowa. Panna Branwell pomogła Alecowi w zniweczeniu planu zaślubin. Może mogłabym ją nawet polubić. 

– Mam to! – zawołała Tracey i pobiegła do siebie.

– Co tu się?

– Nie przejmuj się. Tray tak ma – Mili poklepała zaskoczonego Alexandra po kolanie. – Wpadła na jakiś pomysł i idzie go spisać. Przynajmniej raz dziennie biega po domu. 

– Ma miliony pomysłów i żadnego jeszcze nie skończyła. Nie musisz się martwić, że nagle staniesz się postacią w jej książce. 

– Pierwszy raz spotykam się z kimś, kto uważa moje wypadki przy pracy za fascynujące.

– Już możesz zaliczyć to wydarzenie – zażartowałam.

Lightwood zaśmiał się i pokręcił głową. Potem spojrzał na zegar.

– W dobrym towarzystwie czas mija zdecydowanie za szybko. Musimy się zbierać powoli. Dziękuję bardzo za kawę i zafascynowanie moim całkiem nudnym życiem. 

– Chyba ty! – krzyknęła Tracey ze swojej pracowni. 

– Nie obrazimy się jak czasem wpadniesz Alec. Jak będziesz chciał odpocząć od nachalnego rodzeństwa czy pogadać.

– Dzięki za zaproszenie, skorzystam kiedyś – obiecał. 

Podziękowałam przyjaciółkom za gościnę. Objęłam na pożegnanie Mili i obiecałam wpaść przed zakończeniem kursu.

– Słyszałem, że wzięłaś dzisiejszą zmianę w namiocie medycznym – zaczął Alec, gdy wracaliśmy do obozowiska.

– Zaoferowałam pomoc i została przyjęta, więc tak.

– I rozpoczynasz ten swój plan swatania czy coś?

– Chciałabym jeśli się zgodzisz. 

– Nie mam nic przeciwko jeśli ci się uda.

Stawiliśmy się punktualnie w obozie i każde wróciło do swoich obowiązków. 

Przed pójściem na zmianę w medyku, wzięłam krótki prysznic i przebrałam się w wygodniejszy zestaw. Przed swoim namiotem zastałam Harry'ego.

– Cześć – wytrąciłam go z rozmyślań.

– O. Hej.

– Gdzie byłeś? – zapytałam żartobliwie.

– Tutaj? 

– Pytam gdzie błądziłeś myślami. Coś ciekawego?

– A wiesz, że nie pamiętam? Wiem, że o czymś myślałem, ale wiem o czym. 

– Kto by pomyślał? Złoty chłopiec zapomina o całym świecie w obecności zwykłej ślizgonki – zażartowałam. 

Zaśmiał się, a potem odpowiedział.

– Nie nazwałbym cię zwykłą ślizgonką. Wręcz przeciwnie.

– Jeszcze pomyślę, że ze mną flirtujesz – urzyłam tonu podszytego flirtem.

Speszył się i na chwilę odwrócił wzrok.

– A ty? Gdzie byłaś? Izzy cię szukała.

– Porwałam jej brata i rzuciłam kosmitom na pożarcie – udałam powagę. – Żart. Odwiedziłam przyjaciółki. Alec był moim przewodnikiem po Barcelonie. 

– Czyli miło spędziłaś dzień wolny. 

– Twój też był miły?

– Średnio. Łaziłem z miejsca na miejsce, rozmawiając po trochu ze wszystkimi. Idziesz gdzieś teraz?

– Zgłosiłam się do pomocy w medyku. Idę na nocna zmianę. 

– Czyli życzenie ci dobrej nocy mija się z celem. 

– Trochę tak. Ale ja już mogę. Dobrej nocy Harry – cmoknęłam gryfona w policzek i poszłam do namiotu medycznego.

Namiot ten oprócz funkcji medycznej był również miejscem zamieszkania trójki magomedyków. 

– Jest tu kto? – zawołałam w głąb.

Zza jednej zasłony wychylił się czarnowłosy azjata o oczach do złudzenia przypominających kocie. 

– Parkinson? Coś się stało, że tu jesteś? 

– Nie. Sam mówiłeś, że przydałaby ci się pomoc. 

– Nie mówiłem tego poważnie.

– To, mam sobie pójść? – wskazałam kierunek, z którego przyszłam.

– Jak chcesz możesz zostać. Towarzystwo jest mile widziane – uśmiechnął się. – Cat i Ragnor zrobili sobie wolne i zostawili mnie tu ze wszystkim. Dodatkowa para rąk zawsze się przyda. Masz przynajmniej podstawową wiedzę medyczną? Albo dobre wyniki w eliksiroznawstwie?

– Eliksiry to mój konik, a medycynę chciałam studiować. 

– Serio? To dlaczego aurorstwo?

– Nauczyciel mnie polecił znajomemu i wylądowałam tutaj.

– Widziałem cię na kilku ćwiczeniach. Chyba też bym tak zrobił, gdyby moja podopieczna miała taki talent. 

– Bez przesady – machnęłam dłonią i przysiadłam na jednym biurku.

– Pokonałaś trójkę naszych specjalistów, bez najmniejszego problemu, po prostu machając różdżką. Na ćwiczeniach w terenie zabudowanym zachowujesz się jakbyś miała wbudowany jakiś wewnętrzny radar. Działasz instynktownie i nie wahasz się jakie zaklęcie gdzie i kiedy posłać. Nie masz pojęcia ilu mam poszkodowanych bo dostali nie tym zaklęciem. Jeśli ktoś mierzył się z tobą ma to szczęście, że dostaje jedynie lekkiego skołowania. Pozbawiłaś przytomności Herondale'a ostatnio i to tak, że nie zarył nigdzie łbem, co między nami czasem by mu się przydało. Więc tak, masz talent i nie bądź taka skromna. 

– Intuicja, tyle. To w czym mogę pomóc?

– Kończy się nam powoli zapas eliksiru uspokajającego, zacząłem go warzyć, więc dopóki nie będzie żadnych innych wypadków możesz robić je ze mną. 

– Daj mi tylko składniki i kociołek.

– Zapraszam – wpuścił mnie do prowizorycznego laboratorium. – Tylko tyle mogę ugrać w tych warunkach – powiedział jakby musiał się tłumaczyć.

Zasłonki w jasno zielonym odcieniu odgradzały przestrzeń szpitalną od laboratoryjnej. Dwa biurka stały połączone naprzeciwko siebie dłuższymi bokami. Składniki walały się luzem po meblach, albo były w podpisanych słoiczkach ustawione na regale. 

– Widziałam już gorsze miejsca. Tu przynajmniej jest czysto. Nie będziesz miał nic przeciwko jeśli użyje innego przepisu?

– Innego? Mnie uczyli, że jest tylko jeden skuteczny sposób uwarzenia eliksiru spokoju. 

– Mój wieloletni mistrz eliksirów tworzył własne receptury. Chodziło o znalezienie powszechnych składników, które będą miały takie same właściwości jak te rzadsze.

– Brzmi interesująco. Chętnie zobaczę cię w akcji tym razem w innym zadaniu. 

Przygotowałam sobie stanowisko pracy na wolnym blacie. Nalałam wody do kociołka i zapaliłam ogień. Wzięłam odpowiednie ingrediencje i ustawiłam w kolejności użycia. Zanim woda się zagotowała posiekałam potrzebne zioła by wrzucić je do kociołka zanim zacznie wrzeć. Byłam w swoim środowisku, przygotowując miksturę i działałam automatycznie. Przepis, z którego korzystałam nie wymagał długiego warzenia dlatego w przeciągu trzech kwadransów było po robocie.

– Już – zgasiłam palnik. 

– Jesteś niesamowita.

– Nie przesadzaj. 

– Na serio, ja nawet w połowie nie jestem. Jakie jeszcze talenty kryjesz?

– Raczej żadnych.

– To może chociaż coś co ci się nie udaje. Proszę dowartościuj mnie. 

– Nie jestem mistrzem z aportacji. Zawsze mnie mdli. Nawet po świstokliku. Zaledwie jedna na dziesięć prób mi się udaje. Naprawdę, babeczka od licencji dała mi moją z litości bo dziewięć razy wylądowałam w skrzydle szpitalnym. 

– Słaby przykład Parkinson. Połowa czarodziejów ma mdłości po aportacji. Mi też się zdarzają.

– W takim razie coś innego. – Zastanowiłam się, lustrując medyka z góry na dół. Chwilę skupiłam się na złotych oczach. – Animagia.

Bane przestał na moment kroić. Trzymał nóż w powietrzu, czubkiem skierowanym lekko w moją stronę. 

– Natomiast jesteś bardzo spostrzegawcza. 

– Oczy cię zdradzają. Widzisz lepiej w ciemności, czy coś?

– Tak. Szybciej wyłapuję ruch, nawet w totalnej ciemności. Nikt się nie podkradnie do mnie niezauważony.

– Ktoś jeszcze wie?

– Cat i Ragnor. Chociaż im musiałem pokazać. Po ponad rocznej znajomości. Ty rozgryzłaś mnie w niecały tydzień.

– No cóż. Nie tylko to zauważyłam.

– To co jeszcze? Chętnie się dowiem. 

– To jak wypatrujesz sobie oczy za Alec'iem zakrawa o desperację. Aż dziwne, że ja jedna to widzę. 

Bane patrzył na mnie ze zdziwieniem. Automatycznie jeszcze kroił korzeń do eliksiru i nie zdążył cofnąć palców co skończyło się poważnym zacięciem. 


Moja wena na to opko ożyła

Nic nie obiecuję odnośnie następnego rozdziału

Ten crossover mi podpasował

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top