XXXV. Szum ciszy
Alberto stanął w westybulu, gdy znów przygniótł go ciężar bólu, którego nawet nie próbował złagodzić. Uczucie rozlało się w jego sercu, pozostawiając wypalony ślad. Dusza wypełniła się goryczą, żalem i poczuciem niesprawiedliwości, które nie dawały mu spokoju. Powinien być silny, ale każda cząstka ciała odmawiała posłuszeństwa.
Ugięły się pod nim nogi, ale zanim runął na podłogę, zdążył oprzeć się o chłodną ścianę. Patrzył tępo przed siebie, zdezorientowany, wyczerpany. Cisza. Tylko ciężki oddech wydostał się z jego ust, gdy myśli wciąż rozmywały się w bólu.
Ścisnęło go serce, gdy bolesne i gorzkie pytania znów zaczęły go gnębić, dławiąc każdą sekundę. Zacisnął powieki, lecz mimo to jedna samotna łza spłynęła po jego policzku. Nie miał nawet siły jej zetrzeć.
Stał nieruchomo, nie mogąc się ruszyć. Owładnęło go uczucie dotkliwej pustki. Był bezsilny wobec własnych emocji, niezdolny znaleźć ukojenie. Spod wpółotwartych powiek zobaczył swoją żonę, gdy jej jasna suknia została splamiona krwią. Przeszył go paraliżujący chłód. Znów pozwolił bólowi przeniknąć przez każdą cząstkę swojego ciała, czując, jak rozpada się pod ciężarem cierpienia.
— Alberto, synu.
Stefania uniosła jego podbródek i spojrzała mu prosto w czerwone i podkrążone oczy. Delikatnie odgarnęła mu włosy, poszarpane przez wiatr. Alberto nie był w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego, pochylił głowę, kręcąc nią bardzo powoli. Płaszcz i marynarkę miał rozpiętą, a krawat mocno poluzowany. Próbował złapać oddech, ale ból ściskał jego pierś, odbierając możliwość głębszego wdechu.
— Straciliśmy je, matko... nasze dziecko — wyszeptał, ledwo panując nad drżeniem głosu. Jego słowa, choć ciche, były echem bolesnej prawdy.
Stefania jęknęła z rozpaczy, a łzy napłynęły jej do oczu. Przytuliła syna, mocno go obejmując. Cichy szloch dopełnił ciężką ciszę. Każda próba złapania powietrza kończyła się duszącym skurczem, ciężar straty nie pozwalał mu oddychać.
— A Emese? Jak ona się czuje? — zapytała z niepokojem.
Alberto westchnął ciężko, odrywając się od matki. Skóra na jego twarzy była napięta, a dłonie drżały. Wykrzywił usta w grymasie bólu, jakby powietrze nie docierało do jego płuc. Nadmiar emocji ciążył coraz bardziej, odbierając mu resztki sił. Wyprostował się, choć jego sylwetka wciąż była przygarbiona.
— Lekarze zostawili ją na obserwacji... — odparł cicho, a jego spojrzenie błądziło gdzieś w dal. — Powiedzieli, że musi teraz odpoczywać. Przyjechałem tylko na chwilę, wezmę kilka jej rzeczy i wracam do szpitala. — Obrócił się w stronę schodów, jego ruchy były ciężkie, pełne zmęczenia i bólu.
Skierował wzrok na drzwi łazienki, gdzie znalazł żonę. W jego pamięci wciąż widział obraz krwi spływającej po wewnętrznej stronie jej uda, cicho kapiącej na białą podłogę. Mimo narastającego strachu i lęku, który w tamtej chwili próbował go opanować, nie dopuszczał do siebie złych myśli. Wierzył, że wszystko będzie dobrze, do momentu, gdy usłyszał słowa lekarza. Miał nadzieję, że to jedynie koszmar, z którego zaraz się obudzi. Chaos, a potem cisza. Noc zdawała się nie mieć końca, przedłużała ból i niepokój, która bezlitośnie trwała wieczność.
Odwrócił się w napięciu, podchodząc do sypialni. Delikatnie chwycił za klamkę, jakby obawiał się ciszy, która mogła go tam zastać. Wzrok szybko przesunął po starannie pościelonym łóżku, a z jego ust wydobyło się ciężkie westchnienie. Stanął przed szafą, rozsunął wieszaki i zaczął pośpiesznie wyciągać suknie żony, gdy na dnie dostrzegł obraz, choć jeszcze niedawno znajdował się za zasłoną.
Wpatrywał się w prezent ślubny, gdy oczy zaszły mu mgłą. Wykonał chwiejny krok do tyłu, lecz nogi odmówiły posłuszeństwa, zmuszając go do osunięcia się na podłogę. Gęste, duszne powietrze zdawało się ściskać jego pierś, a oddech stał się ciężki, niemal bolesny. Pozwolił sobie trwać w tej pozycji, nie próbując wstać.
Ściągnął krawat i rzucił. Rozpiął koszulę, czując, jak nagłe gorąco rozlewa się po jego drżącym ciele, jak jego wnętrze płonie z bólu. Po plecach przeszedł go dreszcz, choć ciało miał spięte, zastygł w rozpaczy. Po ciepłym policzku z lekkim zarostem spłynęły rzęsiste łzy, zamazując mu obraz. W jego oczach przypominały już widok rozlanych farb, tworząc nieregularną plamę. Pociągnął nosem, a potem wytarł czerwoną od emocji twarz. Westchnął ciężko, ale nie potrafił się uwolnić od ciężaru, który tak gwałtownie przybił go do podłogi.
Wciąż otępiałym wzrokiem wpatrywał się w obraz, dostrzegając w nim coś, co wcześniej umykało jego uwadze. Łzy zastygły na jego policzkach. Wypuścił miarowo powietrze, gwałtownie wstając z podłogi. Na chwilę przymknął oczy, czekając na powrót ostrości i zdecydowanym krokiem wyszedł z sypialni.
Wrócił z niewielką skrzynką z narzędziami, którą postawił na podłodze. Stanął na środku sypialni i rozejrzał się po czterech ścianach. Podniósł obraz i przyłożył go do ściany naprzeciw ich łóżka. Sięgnął po poziomicę, starannie wyznaczając poziom. Wyciągnął młotek oraz gwoździe, które przez chwilę trzymał w ustach.
Mimo że jego dłonie wciąż lekko drżały, wbił gwóźdź z precyzją. Każde uderzenie młotka rozbrzmiewało echem w cichej sypialni, a on skupił się wyłącznie na zadaniu, próbując, choć na moment ukoić swoje myśli. Kiedy obraz zawisł na ścianie, cofnął się o kilka kroków. Poczuł nieznaczną ulgę, jakby widok obrazu na właściwym miejscu przywrócił mu odrobinę spokoju.
Miliony gwiazd rozświetlały sklepienie niebieskie, stykając się z natarczywą zielenią gęstego lasu, który otaczał obraz niczym żywa bariera. Pośrodku scenerii w pękniętej skale kryła się kopuła groty. Ciemna, tajemnicza jaskinia, tętniąca życiem. Z jej wnętrza wylatywała chmara motyli, a ich skrzydła połyskiwały w blasku księżyca.
Krzewy cierniowych, czerwonych róż pięły się po skałach, wdzierając się do wnętrza groty. W wyżłobionym korycie wzburzona rzeka rwała pomiędzy głazami, jej wody burzyły się, tworząc kaskady piany. Głęboko wewnątrz groty wznosił się ogień, którego pomarańczowe iskry próbowały wydostać się na zewnątrz i rozproszyć w chłodnym powietrzu nocy.
Alberto stał z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wzrok utkwił w obrazie, jakby szukał w nim odrobiny ukojenia. Cisza była przytłaczająca, miał wrażenie, że wciąż słyszy przeraźliwy krzyk, który odbijał się echem w jego myślach. Ciemne chmury zasłoniły słońce, rzucając ponury cień na ściany. Płomień zgasł, zanim na dobre zaczął się tlić, pozostawiając pustkę.
Nie usłyszał pukania do drzwi. Dopiero gdy delikatnie się uchyliły, a w progu pojawiła się jego matka, zwrócił na nią uwagę. Westchnął, ale nic nie powiedział. Szybko oderwał stopy od podłogi, choć jeszcze przed chwilą wydawało mu się, że do niej przywarł. Odłożył narzędzia do skrzynki, gdy poczuł dotyk na swoim ramieniu.
— Może coś zjesz? Nic pewnie od wczoraj nie jadłeś — powiedziała cicho, patrząc z troską na syna.
— Nie jestem głodny.
Alberto wypuścił powoli powietrze, rozluźniając nieco ramiona. Odnalazł wzrokiem stojącą w kącie walizkę, którą na dniach miał spakować do Maroka. Ale teraz wyjazd stracił jakiekolwiek znaczenie. Wszystkie obowiązki, zobowiązania stanowiły jedynie cichy szum w tle. Chciał być tylko przy. W jego głowie nie było miejsca na cokolwiek innego.
Otworzył walizkę i delikatnie włożył suknie na dno swojej walizki, starając się, by materiał nie uległ zagnieceniu. Nie przestawał dokładać wszystkiego, co wpadło mu w ręce. Dodał bieliznę, szlafrok, grzebień i ręcznik. Mimo że starał się wyglądać na opanowanego, spojrzenie i spięte ramiona zdradzały jego wewnętrzny chaos. Niemal zapomniał o obecności matki, choć czuł jej wzrok na swoich plecach.
— Jesteście młodzi, będziecie mieli jeszcze dzieci — odezwała się Stefania, próbując wnieść odrobinę nadziei.
Alberto przymknął na moment oczy, próbując zapanować nad kotłującymi się w nim emocjami. Odwrócił się i spojrzał na matkę. Jego brwi były ściągnięte, a w spojrzeniu czaiła się gniewna iskra.
— Nie chcę tego słyszeć — powiedział powoli, wyraźnie akcentując każde słowo. Jego głos stawał się coraz bardziej stanowczy. — I nawet nie próbuj powtarzać tego przy Emese.
Zatrzasnął walizkę z taką siłą, że echo dźwięku wypełniło pokój. Próbował znaleźć upust emocjom, gdy w jego myślach pojawiła się Emese — obraz jej bladej, roztrzęsionej i zrozpaczonej twarzy. Przypomniał sobie, jak drżała w jego ramionach, a łzy nie przestawały płynąć pomiędzy urwanym oddechem, który wypełniał ciszę szpitalnego pokoju. Zasnęła, dopiero gdy wzeszło słońce, wyczerpana po długiej nocy. Jej drobne ciało, drżące z emocji i bólu, w końcu poddało się zmęczeniu.
To wspomnienie przeszło go na wskroś, aż ścisnęło go gardło. Wyprostował się. Jego ruchy były teraz bardziej opanowane, choć w oczach wciąż tliła się złość i niepokój. Podniósł walizkę jednym ruchem, unikając spojrzenia matki.
— Alberto, przecież ja nie miałam nic złego na myśli...
— Po prostu nic nie mów, matko — przerwał jej, zanim zdążyła dokończyć. — Wracam do żony. — Wyszedł z sypialni, zostawiając za sobą echo swojego bólu.
*
Edoardo spojrzał na zegarek, obracając go delikatnie w palcach. Jutro o tej porze rozpocznie się wernisaż. Długo czekał na ten dzień, miesiące przygotowań i planowania, w końcu dobiegły końca. Poczuł swego rodzaju ulgę, ale przede wszystkim dumę. Wiedział, że wystawa będzie wielkim wydarzeniem, jednak nie przeżywał już tego tak bardzo, jak spotkania z własną córką.
W głowie próbował ułożyć scenariusz rozmowy, a litania przeprosin kłębiła się w jego myślach. Wiedział, że ją zranił, zadał ból, którego dziewięcioletnia dziewczynka nie powinna była doświadczyć. Żałował, że nie może cofnąć czasu, ale bardzo pragnął naprawić ich relację.
Unikał odpowiedzialności, uciekając od problemów, które sam tworzył. Przez lata budował wokół siebie mur, wmawiając sobie, że jest bez winy. W relacjach z innymi brał wszystko, nie oferując nic w zamian, traktując najbliższych jak środki do osiągnięcia własnych celów. Dopiero Aliénor sprawiła, że spojrzał na siebie z innej perspektywy. Jej ból po stracie dziecka uświadomił mu, jak wielką krzywdę wyrządzał tym, którzy go kochali.
Wiedział, że Clara spodziewała się jego dziecka, a mimo to ją zostawił. Stchórzył, bojąc się konsekwencji i tego, co mógłby stracić. Bał się przeciwstawić ojcu, obawiając się utraty wygodnego życia. Zamiast walczyć, po prostu się poddał. Latami widział tylko to, co chciał widzieć, pozwalając sobie na komfort ignorancji. Zrozumienie prawdy przyszło późno, zmuszając go do konfrontacji z własnym strachem, winą i odpowiedzialnością, od której tak desperacko próbował uciec.
Czasami zastanawiał się, co by było, gdyby podjął inną decyzję. Gdyby odrzucił strach i wziął Clarę za żonę. Przecież ją kochał, a ona kochała jego. Zamieszkaliby razem w Paryżu, tworząc dom pełen ciepła i miłości dla ich córki. Gdyby tylko nie bał się kochać. Gdyby miał odwagę wyznać jej to, co czuł naprawdę.
Przez długi czas unikał myśli o Aurelii, tak jak unikał wspomnień o Clarze. Było mu łatwiej udawać, wmawiać sobie, że uczucia nie są dla niego. Potrzebował lat, by zrozumieć, by pozwolić sobie na przebudzenie skamieniałych emocji. W końcu dotarło do niego, że nie może dłużej uciekać. Clara odeszła, zostawiając mu ich córkę. Teraz był gotów, by ją odzyskać. Potrzebował ją równie mocno, jak ona potrzebowała jego.
Edoardo wyszedł z zaplecza i na moment zapomniał, jak się oddycha, gdy jego wzrok zatrzymał się na Aliénor. Jej porcelanowa cera była delikatnie rozświetlona w świetle lamp. Precyzyjnie wyrysowane łukowate brwi dodawały twarzy wyrazistości, brązowy cień na powiekach podkreślał głębię jej ciemnych oczu. Subtelny róż na policzkach ożywiał jej rysy, dodając kontrastu do bladości cery. Usta pomalowane karminową szminką kusiły swoją pełnią. Fale ciemnych włosów, miękko otulały szyję.
Pod rozpiętym płaszczem ukazała krótką, aksamitną sukienkę w głębokim odcieniu granatu, która sięgała tuż nad kolanem. Materiał opadał swobodnie, podkreślając prostotę fasonu. Talia była charakterystycznie obniżona na wysokości bioder, co dodawało sylwetce lekkości. Na stopach miała czarne buty z okrągłym noskiem i niskim obcasem.
Edoardo uśmiechnął się do niej. Przyszła. Ostatnim razem, gdy się widzieli, zaprosił ją do galerii, jednak brak jednoznacznej odpowiedzi pozostawił go z niepewnością, której towarzyszyło ciche oczekiwanie. Przez chwilę nie mógł oderwać od niej wzroku, a kiedy wreszcie się ocknął, podszedł do niej pewnym krokiem.
— Cieszę się, że przyszłaś — powiedział z uśmiechem. Ucałował jej dłoń, ukrytą w rękawiczce. Całe szczęście nie musiał widzieć jej obrączki.
— To już jutro, twój wielki dzień — oznajmiła, wodząc wzrokiem po wnętrzu galerii, zanim ostatecznie spotkała się z jego łagodnymi oczami. Ominęła go i zaczęła z uwagą przyglądać się obrazom.
Edoardo podbiegł do drzwi i szybko przekręcił klucz w zamku. Zapomniał je zamknąć, po tym, jak pracownicy wnieśli ostatnie płótna. W końcu otwarcie było jutro, a wnętrze galerii miało pozostać tajemnicą. Witryny wciąż były zasłonięte ciężkimi materiałami, chroniąc obrazy przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów.
Wszystko było już dopięte na jutrzejszy wernisaż. Obrazy zostały specjalnie wyeksponowane. Rozmieszczono je na ścianach i sztalugach w odpowiednim odstępie, tak aby kolory i detale mogły w pełni przemawiać do odbiorców, nie przytłaczając się nawzajem. Precyzyjnie rozmieszczone lampy wydobywały głębię barw i faktur. Galeria tonęła w delikatnym blasku, który nadawał wnętrzu atmosferę intymności i podniosłości, zapowiadającą wielkie wydarzenie.
Aliénor powoli przesuwała wzrok po kolejnych obrazach. Każde płótno zdawało się oddychać, jakby emocje próbowały wyrwać się poza ramy. Tajemniczość mieszała się z melancholią, a wszystko było przesycone nutą pożegnania. Zatrzymywała się przy każdym obrazie, pozwalając sobie na moment całkowitego skupienia. Każdy jej gest, każde spojrzenie zdradzało jej oczarowanie. Cisza, która wypełniła galerię, była niemal elektryzująca. Wszystko wokół zdawało się zniknąć, pozostawiając ją samą z emocjami zaklętymi na płótnie.
— Wspaniała wystawa. Każdy obraz to jak osobny rozdział, ale razem tworzą pełną, spójną historię. Naprawdę widać ogrom włożonego serca i pasji. Jestem pewna, że jutro spotka się to z pozytywnym odbiorem. Te obrazy naprawdę robią niesamowite wrażenie — powiedziała z zachwytem, odwracając się do Edoarda. Stał za nią od dłużej chwili z rękami skrzyżowanymi i obserwował z subtelnym uśmiechem na twarzy.
— Cieszę się, że tak uważasz. — W jego głosie brzmiała cicha duma, ale i nuta delikatnych emocji, której nie dało się zignorować. — Również jestem zachwycony... choć muszę przyznać, że przy tobie obrazy tracą swój blask. — Wyprostował ramiona i zrobił krok w jej stronę, patrząc na nią ze szczerością. — Nie mogę przestać o tobie myśleć. Od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem cię w kasynie. Przepraszam za to, co powiedziałem i jak się wobec ciebie zachowałem, te wszystkie okropne rzeczy... — Urwał na chwilę, spuścił wzrok, by zaraz potem spojrzeć jej prosto w oczy. — Myślałem, że ten sposób odsunę cię od siebie. Ale prawda jest taka, że stałaś mi się bardzo bliska.
Edoardo zbliżył się do niej. Z każdą sekundą, zmniejszając odległość, aż w końcu poczuł ciepło jej obecności. Spojrzał głęboko w jej ciemne oczy, które zdawały się mówić więcej niż jakiekolwiek słowa. Zatrzymał wzrok na jej pełnych, karminowych ustach, a potem znów wrócił spojrzeniem do jej tęczówek i pocałował ją. Najpierw delikatnie, niemal badawczo, jakby bał się, że zrobił krok za daleko. Odsunął się na moment, ale Aliénor go nie odepchnęła. Więc pogłębił pocałunek, pozwalając emocjom przejąć kontrolę. Jej dłonie spoczęły na jego ramionach, a ciało się rozluźniło. Całkowicie mu się poddała, czując jak ciepło rozlewa się po jej wnętrzu.
Całowali się namiętnie. Ich oddechy przyspieszały, a ruchy stawały się coraz bardziej zachłanne. Edoardo podniósł ją i posadził na biurku. Tracił oddech, jakby każdy pocałunek zabierał mu powietrze. Oderwał się od jej miękkich ust i spojrzał w jej oczy. Były pełne ognia, odbijając to, co czuł w swoim wnętrzu. Pochylił się i zaczął składać pocałunki na jej szyi, czując, jak jej skóra drży pod jego dotykiem. Jego dłoń powoli, przesunęła się wzdłuż jej uda, wywołując w niej dreszcze, które nie pozostawiały mu żadnych wątpliwości, że była równie zatracona w tej chwili, jak on.
Aliénor odchyliła głowę do tyłu, zamykając oczy, gdy jego wargi musnęły jej dekolt. Fala błogości i rozkoszy przepłynęła przez jej ciało, jakby na nowo obudziła się do życia. Ciche westchnienie wydostało się spomiędzy jej warg. Przez chwilę pozwoliła się temu zatracić, spojrzała mu głęboko w oczy, a jego usta znów przywarły do jej. Czuła, jak jego dłonie delikatnie wodzą po jej ciele, jakby badał każdy centymetr jej skóry. Powoli zaczął podciągać jej sukienkę, gdy w jednej chwili coś w niej pękło. Odepchnęła go, przypominając sobie o rzeczywistości.
— Przepraszam... nie mogę — powiedziała drżącym głosem, próbując uspokoić rozszalałe serce. — Jestem mężatką — dodała cicho, wbijając wzrok w podłogę.
— Co to za małżeństwo... — Zrobił krok w jej stronę, próbując złapać jej spojrzenie, które unikało jego wzroku. — Gdybyś kochała męża, nie byłabyś teraz tutaj ze mną.
Nie patrząc Edoardowi w oczy, zsunęła się z biurka. Drżącymi dłońmi zapięła poły płaszcza, otulając się nim ciasno, jakby miało to ochronić ją przed własnymi myślami. Przecież nie powinna tu być. Co sobie myślała?
Przekroczyła granicę, o którą podejrzewała męża. Tymczasem to ona dopuściła się zdrady. Ona, nie on. Przecież chciała walczyć o ich małżeństwo. Chciała, by Gervais ją dostrzegł, pokochał tak jak kiedyś. By zauważył w niej kobietę, która wciąż czekała na jego czułość, na najmniejszy gest miłości. Łzy zaczęły palić ją pod powiekami, ale nie mogła pozwolić sobie na płacz. Nie teraz, nie tutaj.
— Pójdę...
— Zanim twój mąż się zorientuje? — przerwał jej poważnym tonem. — Teraz to ty uciekasz, Aliénor. — Jego spojrzenie było intensywne, jakby próbował zatrzymać ją samym wzrokiem. — Jutro, wyjeżdżam. Nie wiem, kiedy wrócę do Paryża, być może, dopiero kiedy odzyskam córkę. Ale będę na ciebie czekał, tyle, ile będzie trzeba. Tylko proszę, powiedz mi, że ty też tego chcesz.
— Twoja córka powinna być dla ciebie najważniejsza. Odzyskaj ją, zatroszcz się i już nigdy jej nie opuszczaj — powiedziała stanowczo, choć głos lekko jej zadrżał. — Nie myśl o mnie, Edoardo, zapomnij. To był błąd.
Zanim zdążył odpowiedzieć, ruszyła w stronę drzwi. Przekręciła klucz w zamku, otworzyła drzwi i wyszła, zostawiając go samego pośród obrazów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top