XV. Przeciwności
Alberto wrócił do domu późnym popołudniem, gdy ogniste słońce pojawiło się nad Morzem Liguryjskim. Był zmęczony i pragnął jedynie zobaczyć się z ukochaną żoną. Przypomniał sobie jednak, że rankiem Emese wspominała mu, że pojedzie do rezydencji swoich dziadków. Chciała być przy Aurelii. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w Paryżu. Czuła się winna, że uległa presji. Żałowała, że nie uchroniła jej przed słowami Edoardo i wcześniej nie pomyślała o konsekwencjach.
Zanim wszedł do swojej sypialni, usłyszał podwyższony głos młodszego brata. „A więc matka się już dowiedziała" pomyślał i pokręcił głową. Nie zamierzał się wtrącać i szybko zniknął z korytarza.
Zamknął za sobą drzwi. I zaczął się rozbierać. Musiał się wykąpać, zmyć z siebie całodzienną warstwę kurzu. Odkąd wrócił z Paryża, dziadek Leopoldo kolejny raz z rzędu wysłał go w teren, żeby doglądnął postępy prac w porcie. Już nie pamiętał, kiedy pracował za biurkiem. Ale nie czuł się z tego powodu gorszy, po prostu odczuwał większe zmęczenie.
Szybko potem założył granatowe spodnie z szerszą nogawką i świeżą białą koszulę. Podwinął rękawy do łokci i rozluźnił kołnierz. Podszedł do okna, ale wciąż nikt nie nadjechał. Zauważył jednak za zasłoną obraz, który był odwrócony płótnem do ściany. Nie musiał sprawdzać, żeby wiedzieć, że to obraz od Edoardo. I choć od ślubu minęły dwa miesiące, wciąż nie został powieszony. Najpierw odkładał to w czasie, aż w końcu zupełnie zapomniał, a teraz nie miał nawet nastroju. Najwidoczniej Emese miała podobne odczucia, skoro postanowiła schować obraz.
Westchnął. Włożył ręce do kieszeni spodni. I spojrzał na niewielki zegar, który stał na stoliku po jego stronie łóżka. Zbliżała się dziewiętnasta. A żona wciąż nie wróciła. Uśmiechnął się sam do siebie. I pokręcił głową. Przypomniał sobie, jak jeździł do rezydencji Di Carlo, żeby zobaczyć się z narzeczoną. Może teraz też powinien po nią pojechać? Nie zastanawiając się dłużej, chwycił marynarkę i wybiegł na schody.
— Alberto!
Zatrzymał go głos matki. Podniósł głowę i spojrzał w sufit. Zacisnął usta, po czym wypuścił powietrze przez nos. Odwrócił się i podszedł do niej. Była zmartwiona, zupełnie jak on. Choć w ich głowach znajdowały się inne osoby.
— Porozmawiaj z bratem, może tobie uda się go przekonać — poprosiła z założonymi rękami na piersi.
— Właśnie wychodziłem — odparł stanowczo. Już odwracał się do drzwi, gdy znów go powstrzymała.
— Może ty przemówisz mu do rozsądku, mnie już nie chce słuchać... jak wszyscy w tym domu — dopowiedziała cicho.
— Matko, Federico jest już dorosły i... — Spojrzał w jej granatowe oczy. Westchnął. I postanowił ustąpić. — Dobrze porozmawiam z nim, ale niczego nie obiecuję — powiedział i ucałował ją w czoło.
Ponownie wszedł na piętro. Zatrzymał się na korytarzu i zobaczył przez uchylone drzwi młodszego brata, który zaczął się już pakować. Zapukał i od razu wszedł do środka. Stanął na środku jego sypialni, włożył ręce do kieszeni i zaczął się mu przyglądać. Federico nawet na moment nie przerywał czynności, uśmiechnął się tylko pod nosem, wciąż wypełniając walizkę.
— Matka cię przysłała?
Podniósł na niego granatowe oczy i chociaż nie usłyszał odpowiedzi, wiedział, że znów pożaliła się pierworodnemu i poprosiła o rozmowę z nim.
— Posłuchaj...
— Nie przekonasz mnie, Alberto. Nie zmienię już zdania. — Wyprostował się i stanął przed bratem twarzą w twarz. Choć Federico był cztery lata młodszy od Alberta, to znacznie go przewyższał. Poczuł lekkie rozbawienie, ale postanowił powstrzymać się od śmiechu. Wywinął oczami. Włożył ręce w kieszenie spodni, choć równie szybko je wyciągnął, żeby znów mógł gestykulować. — Matce się wydaje, że wciąż może mnie niańczyć, a ja mam już dziewiętnaście lat! Nie zgadza się na mój wyjazd, tylko dlatego, że wyrzucili mnie ze studiów, ale niczego nie żałuję. To nie był kierunek dla mnie! — Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze przez nos. Musiał się uspokoić. Odwrócił się plecami i zaczął układać rzeczy w walizce. Szybko jednak przerwał i ponownie stanął twarzą do brata, żeby dokończyć myśl. — To moje życie i chciałbym je przeżyć po swojemu... zresztą nie chcę być taki nieszczęśliwy jak oni — powiedział znacznie zniżonym głosem. Przełknął ślinę i odchrząknął. Nie lubił zostawiać niezręcznej ciszy, więc kontynuował: — Nie wiem, jak wy tu wytrzymujecie? Na waszym miejscu już bym się stąd wyprowadził. Najlepiej od razu po ślubie.
— Postanowiliśmy, że dopóki nie założymy własnej rodziny...
— Błagam cię, Alberto. Jak matka się dowie, że Emese spodziewa się dziecka, to tym bardziej nie puści was z domu. Przez dziewięć miesięcy będzie doglądać synowej, a po porodzie wnuk stanie się całym jej światem. Więc ja i ty zejdziemy na drugi plan! — Podzielił się z bratem swoją wizją, która zaczęła mu się coraz bardziej podobać. Poruszył brwiami i uśmiechnął się czarująco. — To kiedy zostanę stryjem?
— Nie martw się, zostaniesz, ale w odpowiednim czasie.
Alberto wyszczerzył zęby i klepnął go w plecy. Wyszedł na wąski balkon i wyprostował ramiona. Spojrzał na zachodzące niebo i westchnął rozmarzony. Marzył, żeby zostać ojcem. Pragnął założyć z Emese rodzinę. Chociaż dopiero teraz uświadomił sobie, że odkąd zostali małżeństwem, nie rozmawiali jeszcze o dzieciach. Ostatni raz w okresie narzeczeństwa. Może to właściwy czas, żeby to zmienić?
— Mam nadzieję, że jak najszybciej, bo matka nie da mi żyć.
Federico oparł się łokciami o balustradę, gdy Alberto pchnął go ramieniem. Młodszy podniósł na niego zdziwiony wzrok i uśmiechnął się z rozbawieniem. Podszedł bliżej, szturchając go w bok. Spojrzeli na siebie i zaczęli się głośno śmiać.
— Lepiej powiedz, skąd masz pieniądze? I jak przekonałeś ojca? — zapytał już poważnym głosem.
— Pożyczyłem od dziadka Leopoldo, dziadka Uberto nawet nie pytałem, wiadomo przecież, że nawet by mi ich nie dał. — Roześmiał się i pokręcił głową. Obniżył spojrzenie, gdy brat wciąż patrzył przed siebie. Jakby chciał coś dostrzec. — Wyjeżdżam Alberto, muszę się stąd uwolnić, zanim zapuszczę tutaj korzenie.
— Już wiesz, dokąd pojedziesz?
Wyprostował się. Skrzyżował dłonie za głową i rozciągnął swój tors. Zamknął oczy, czując na swojej twarzy promienie zachodzącego słońca. I wypuścił powietrze, które przez chwilę zatrzymał w płucach.
— Nie. Jeszcze nie myślałem, ale raczej skupię się na Europie. Najpierw może pojadę do Wiednia, a potem... może ty mi coś podpowiesz? Jak było w Paryżu?
Federico uniósł brwi i spojrzał na brata, który przeczesał dłonią włosy. I powoli opuścił je wzdłuż tułowia. Westchnął, znów gapiąc się w dal.
— Właściwie chciałem pojechać do Budapesztu... żeby spróbować odnaleźć Andrása i Katalin. Wciąż nie mogę zrozumieć, co się z nimi stało? Przecież nie mogli tak po prostu zapaść się pod ziemię... sam już nie wiem. — Westchnął ciężko. — Odpowiedź na pewno czeka w Budapeszcie tylko, że... nie chcę zostawiać Emese. Widzę, jak bardzo przeżyła słowa Edoardo, dlatego wciąż chce być blisko Aurelii. Budapeszt na pewno przywoła wiele wspomnień. Nie chcę dokładać jej kolejnych zmartwień, jeśli niczego się nie dowiem.
— Powinieneś zostać przy żonie, pojadę do Budapesztu. I spróbuję się czegoś dowiedzieć, a ty w tym czasie... — Uniósł brwi i uśmiechnął się szeroko.
Alberto już miał go machnąć, gdy zobaczył Emese, która wysiadła z samochodu.
— Masz szczęście! — Pogroził mu żartobliwie palcem i pobiegł przywitać się z ukochaną żoną.
— Może też znajdę miłość w Budapeszcie? — powiedział sam do siebie, gdy zobaczył ich razem, jak się obejmują i wymieniają pocałunkami. Głośno westchnął. Otrząsnął się i wrócił do pakowania.
☙
— Zabierz mnie, Vilmosie, ucieknijmy stąd! — poprosiła zrozpaczonym głosem.
Patrzyła na ukochanego łagodnymi oczami, gdy pokiwał przecząco głową. Uniósł jej dłonie do swoich ust i pocałował. Czule i delikatnie.
— Nie chcę porywać cię potajemnie nocą. Nie zabiorę cię od rodziców bez ich błogosławieństwa. Nie zostaniesz okryta hańbą, nie zasłużyłaś na to. Pragnę, żebyś została moją żoną, ale najpierw poproszę twego ojca o twoją rękę...
Tym razem to Edvige pokręciła głową. Poczuła ból w sercu. Ukłucie było tak silne, że nie mogła złapać oddechu. Jakby serce próbowało wyskoczyć jej z piersi. Tak bardzo się bała. Jakby za moment miała się rozpaść. I zupełnie zniknąć.
— Mój ojciec nigdy się nie zgodzi, nie znasz go... — Głos jej się załamał. Obniżyła wzrok. I ciężko westchnęła. Tak bardzo się bała. — Błagam, Vilmosie. Zabierz mnie stąd! Nie mogę cię stracić...nie potrafię bez ciebie żyć.
Zacisnęła powieki, z których wydostały się łzy, które przecięły jej policzki. Przytuliła się do niego. Przywarła tak mocno, łaknąc jego ciepła. Vilmos poczuł, jak drżała i od razu otoczył ją swymi ramionami.
— Nie stracisz mnie, Edvige — wyszeptał do jej ucha. — Bardzo cię kocham!
Oderwała się od jego torsu i podniosła na niego zaszklone oczy. Vilmos pokręcił głową i przeciągnął kciukami po jej mokrych powiekach. Uśmiechnął się lekko. Objął jej twarz i pocałował w czoło. Nic już więcej nie mówili, tylko trwali w uścisku.
☙
Znów przyśniła się jej przeszłość. Kadr z życia. Wspomnienie tak odległe i bliskie jednocześnie. Jakże kruche i piękne. Teraz stanowiło ogromną wartość. Dotknęła dłonią swojego dekoltu. I poczuła, jak serce próbuje wyskoczyć jej z piersi. Było jej duszno, choć spała przy otwartym oknie. Nadszedł już wrzesień, a wciąż wracała wspomnieniami do ostatnich dni listopada 1899 roku.
Westchnęła ciężko. I spojrzała na swoją obrączkę. Choć była wdową prawie dziesięć lat, nawet na moment nie oderwała od siebie jego cząstki. Był jej siłą.
Ich miłość została przypieczętowana złotym krążkiem, którego nie ściągnęła od dnia złożenia przysięgi małżeńskiej. Uśmiechnęła się łagodnie. I ucałowała obrączkę, tak jakby to z nim witała się na nowy dzień.
Gdyby wtedy jego miłość nie wkradła się do jej serca, być może nigdy nie zdecydowałaby się na ucieczkę. Zanim poznała Vilmosa, była już zaręczona z Sergiem — jedynym synem hrabiego Leopoldo Oliveto i hrabiny Apollonii Oliveto. Znali się od dziecka i oboje wiedzieli, że wspólnym interesem ich ojców nie była tylko inwestycja w port morski, ale również ich małżeństwo. Sergio był dobrym człowiekiem, może z czasem by go pokochała? Ale zakochała się w Vilmosie! I uwierzyła w prawdziwą miłość, z której nie chciała rezygnować.
Nie chciała uciekać. Ale rodzice nie pozostawili jej innego wyjścia. Ojciec nie odpuścił. A przecież zawsze pragnął jej szczęścia! Czy naprawdę zawiodła go tylko dlatego, że zakochała się w kimś innym? Dlaczego nawet nie próbował jej zrozumieć? Dlaczego się od niej odwrócił? Nie widział, jak bardzo kochała Vilmosa? Nie dostrzegł tego, bo znienawidził go, zanim go poznał.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że jej ojciec był w Budapeszcie. Widział ją razem z ukochanym mężem i maleńkim synkiem. Widział, jaka była szczęśliwa. A mimo to nie podszedł do niej. Wolał wrócić do Genui i zupełnie o niej zapomnieć.
Miłości przecież nie można nikomu narzucić, nie można nikogo do niej zmusić.
„Myślisz, że pozwoliłby oddać swoją jedyną córkę, komuś, kto mógłby cię skrzywdzić? Ojciec cię kocha i nigdy nie przestał". Przypomniała sobie słowa matki i poczuła, jak ciernie wbijają się w jej serce. Po rozgrzanym policzku słynęła łza, którą momentalnie starła. Podniosła się z łóżka i usiadła przed toaletką.
☙
— Witaj, siostro!
Podszedł do niej, gdy tylko zauważył ją w westybulu. Uśmiechnął się szeroko. I objął ją ramieniem. Cieszył się, że go odwiedziła. Ale jednocześnie zaczął się zastanawiać, czy coś się stało? Skoro przyszła bez zapowiedzi. Chociaż mieszkała w Genui już dziewięć lat, wciąż utrzymywała dystans ze swoją rodziną.
— Chciałabym z tobą porozmawiać. — Nie oderwała od niego wzroku, dopóki nie kiwnął głową, zgadzając się z jej prośbą.
Lorenzo zaprowadził ją do niewielkiego salonu, od którego jego żona zaczęła wprowadzać zmiany wnętrzarskie w ich domu. Ściany pokrywała bardzo wzorzysta tapeta w kwiaty. Na środku znajdował się ogromny geometryczny dywan, na którym równolegle ułożone były bordowe sofy z okrągłym stolikiem. Edvige rozejrzała się po ciemnym, choć bardzo eleganckim wnętrzu, gdy brat poprosił ją, żeby usiadła. A sam podszedł do okien i rozsunął ciężkie i długie zasłony, które wlekły się po podłodze.
— Wiedziałeś, że ojciec był w Budapeszcie? — zapytała zupełnie poważnym głosem. Nie miała już siły. Chciała się tylko upewnić, bo wciąż nie mogła uwierzyć. Nie potrafiła pogodzić się z prawdą. A może nie chciała?
Nie ukrywał, zaskoczyła go. Westchnął, próbując zastanowić się nad odpowiedzią. Tylko czy była konieczna? Odwrócił się i spojrzał na siostrę.
— W końcu zaczęliście rozmawiać?
— Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?! — odezwała się z ogromnym wyrzutem. Podniosła się z miejsca i zmierzyła go wzrokiem.
— To sprawa między tobą a ojcem, Edvige. Nie powinienem...
Przerwał sam sobie. Nie wiedział, jak ma to powiedzieć. To nie pierwszy raz, gdy próbował przekonać siostrę do pogodzenia się z ojcem. Widział, jak męczy ich konflikt, ale żadne z nich nawet nie próbowało zagoić swoich ran. Wciąż woleli uparcie je w sobie pielęgnować. Podszedł do niej i spojrzał jej prosto w oczy.
— Jak długo jeszcze będziecie się mijali? Minęło już tyle lat, Edvige, a wciąż nie potraficie się pogodzić. Nawet nie potraficie ze sobą rozmawiać. Nie zapomnieliście przeszłości, bo wciąż nią żyjecie.
— Wystarczy! Nic już więcej nie mów. Nie chcę do tego wracać! — krzyknęła. Zaczęła żałować, że do niego przyszła. Nawet własny brat nie próbował ją zrozumieć, wciąż powtarzał to samo. Miała już dość! Odwróciła się i podeszła do drzwi, gdy jego głos ją zatrzymał.
— Nie tęskniłaś za nami, Edvige? Nie myślałaś o nas? Przecież byliśmy rodziną. Nie chciałaś pogodzić się z ojcem? Przecież wszyscy wiedzieli, że byłaś jego ukochaną córeczką...
— Gdyby tak było, ojciec pozwoliłby nam na ślub, ale dla niego ważniejsza była umowa z Oliveto. Od zawsze był honorowy... musiał dotrzymać słowa, przecież nie mógłby tak po prostu się wycofać! Nazwisko dla niego było ważniejsze... — Czuła piekący ból w piersiach. Odwróciła wzrok od brata. Nie lubiła wracać do przeszłości. — Nawet nie chciał mnie słuchać, dlaczego teraz miałoby się coś zmienić?
— Rodzice obwiniali się o twoją ucieczkę, aż w końcu zupełnie przestali ze sobą rozmawiać. Ojciec nie mógł znieść, że tak po prostu odeszłaś. Wciąż tylko powtarzał, że: „...wybrałaś obcego człowieka od własnej rodziny!" Był załamany, choć nigdy się do tego nie przyznał. Jest tak samo uparty, jak ty, Edvige. — odparł refleksyjnie.
— Nie chcę tego słuchać, Lorenzo! Nie wiesz, co przeżyłam...
— A myślisz, że ja nie! Kiedy uciekłaś, wszystko się zmieniło. Nie miałem dość odwagi, żeby przeciwstawić się ojcu tak jak ty i Edoardo. Jak tylko wróciłem po skończonych studiach, ojciec zmusił mnie do małżeństwa, żeby mój ślub zatuszował twoją ucieczkę. — Roześmiał się, ale równie szybko się uspokoił, gdy spojrzał na poważną twarz siostry. — Przyznaj, że to jest zabawne. Postąpił dokładnie tak samo, jak nasz dziadek. Po ucieczce Matilde postanowił ożenić naszego ojca z naszą matką.
— Nie oskarżaj mnie teraz o wszystko! Co ty chcesz mi wmówić? Miałam postąpić tak, jak chciał ojciec, zostać żoną Oliveto, żebyś ty mógł się wyszaleć w młodości? Jak możesz tak mówić, Lorenzo?! Gdyby nic nam nie groziło, nie wróciłabym do Genui. Mój dom był w Budapeszcie!
Była bardzo rozczarowana. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. To już było dla niej za dużo. Spojrzała na brata z głębokim wyrzutem, choć po chwili zastąpiła je smutkiem i żalem. Lorenzo próbował do niej podejść, ale powstrzymała go jednym gestem. Odwróciła się i wyszła.
— Edvige! Nie to chciałem powiedzieć — zawołał, gdy trzasnęła już drzwiami.
— Już wystarczająco dużo powiedziałeś — odezwała się Sofia. Stanęła w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi po tym, jak podsłuchała ich rozmowę.
☙
Pod koniec listopada 1899 roku młody mężczyzna pojawił się w rezydencji hrabiostwa Di Carlo. Miał na sobie mundur, a pod ramieniem czapkę z czarnym skórzanym daszkiem.
Przyszedł tutaj za pośrednictwem swojego serca. Dla ukochanej, która nie wiedziała, że to dzisiaj zamierza porozmawiać z jej ojcem. Nie chciał jej nic mówić, bo był pewien, że znów próbowałaby go od tego odwieźć. A on był już zdecydowany.
Stał wyprostowany w reprezentacyjnym westybulu, z którego wznosiły się szerokie schody na piętro. I czekał. Nie ruszył się z miejsca, choć jego wzrok nieśmiało wędrował od podłogi aż po wysokie sufity. Przyjrzał się bogactwie, które być może nigdy nie zapewni Edvige. Był tylko żołnierzem, nie należał do arystokracji.
Westchnął. I uniósł wzrok, prosząc Boga o wsparcie, gdy rozproszył go głos służącej. Uśmiechnął się do niej serdecznie. Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze przez zaciśnięte usta. I poszedł za nią do gabinetu hrabiego.
— Co pana do mnie sprowadza? — zapytał Ferdinando. Podniósł się od biurka i podał mu dłoń. — Proszę usiąść — wskazał mu fotel, ale Vilmos postanowił stać. Poczuł, jak napinają się jego mięśnie. — Nie mieliśmy okazji porozmawiać na jesiennym balu.
„Mam nadzieję, że tych okazji nam nie zabraknie" pomyślał. I przełknął ślinę. — Nazywam się Vilmos Kivaly. — przedstawił się pewnym siebie głosem. Choć czuł, jak bardzo przyspieszyło mu serce. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo się denerwował. Nawet egzaminy w akademii wojskowej nie przerażały go tak, jak rozmowa z hrabim Ferdinando. — Latem awansowałem na stopień porucznika, zaraz po tym przyjechałem do Genui, do starszego brata, Aladora, który służy tutaj w garnizonach. „Miałem skupić się na karierze, a zakochałem się w pańskiej córce".
— Jest pan Węgrem?
Zwrócił uwagę na jego mundur. W myślach powtarzał nazwisko Kivaly, próbując rozszyfrować jego pochodzenie. I jeszcze raz mu się przyjrzał.
Stał przed nim wysoki, wysportowany mężczyzna. O śniadej cerze, mocno zarysowanej oprawie oczu. Owalnej twarzy pokrytej delikatnym zarostem. I ciemnych włosach zaczesanych na bok, które wręcz wpadały w czerń.
— Tak, urodziłem i wychowałem się w Budapeszcie — odpowiedział zgodnie z prawdą. Uśmiechnął się kącikiem ust. Był sobą, nie chciał nikogo udawać. Wciąż z tyłu głowy krążyło pytanie, które pragnął już wypowiedzieć.
— Bardzo dobrze mówi pan po włosku.
— To zasługa mojego ojca, wiele wymagał ode mnie i brata, ale dzięki temu zadbał o naszą odpowiednią edukację — wyjaśnił spokojnym głosem.
— Wciąż nie rozumiem, co pana do mnie sprowadza?
Ferdinando zmarszczył czoło. Oderwał plecy od wygodnego fotela, nachylił się nad biurkiem i uważnie mu się przypatrzył. Zaczął się zastanawiać, kim właściwie był Vilmos Kivaly? Kim był człowiek, który tak chętnie opowiadał o swoim życiu? Nie rozumiał jego intencji. A może miał w tym swój interes?
— Przyszedłem tutaj, bo chciałbym... chciałbym prosić o rękę pańskiej córki, hrabianki Edvige Di Carlo — powiedział zupełnie poważnie.
Spojrzał w oczy hrabiemu, ale szybko obniżył wzrok. Przełożył czapkę pod drugie ramię. I pozostawił po sobie ciszę, którą nagle przerwał hrabia Ferdinando, wybuchając śmiechem. Pokiwał głową wciąż roześmiany i podniósł się z fotela. Splótł dłonie za plecami i podszedł do Vilmosa.
— Moja córka od roku jest już narzeczoną hrabiego Sergia Oliveto. Ślub odbędzie się wiosną przyszłego roku.
— Ale ja go nie kocham... kocham Vilmosa i tylko z nim pragnę być!
Nagle otworzyły się drzwi. I do środka wbiegła Edvige, stając pomiędzy ukochanym a ojcem. Zupełnie jakby chciała ochronić go swoim ciałem. Jakby stanowiła jego tarczę obronną. Patrzyła litościwie na ojca, który przybrał już niebezpieczny odcień purpury. I bardzo się wystraszyła.
— Edvige, co to wszystko ma znaczyć?! — Ferdinando złapał ją za ramiona, odciągnął jej długie włosy, których nie zdążyła spiąć. I spojrzał jej głęboko w oczy, z których nagle wydostały się bolesne łzy. Momentalnie przesunął ją pod ścianę. I zbliżył się do Vilmosa. — Zhańbiłeś moją córkę? Nie daruje ci tego! — Podniósł dłoń i próbował wymierzyć mu policzek.
— Nie śmiałbym nawet tak o niej pomyśleć! — Powstrzymał go przed czynem, którego mógłby żałować. — Nie jestem taki, za jakiego mnie pan uważa. Przysięgam nie przed panem hrabią, ale przed samym Bogiem. Wiem, czym jest honor. Nie miałem złych zamiarów wobec pańskiej córki. Nigdy jej nie skrzywdziłem. Bardzo ją kocham i przyszedłem tutaj prosić o jej rękę.
— Ojcze, błagam...
Przywarła do Vilmosa. Z jej oczu zaczęły sączyć się łzy, które wniknęły w jego mundur. Nie umiała już nad sobą panować. Choć wyraźnie czuł, jak drżała, nie otoczył jej ramieniem. Zacisnął szczękę, walcząc ze swoimi emocjami. Z wypiętą piersią i podwyższonym czołem patrzył na hrabiego. Nie czuł wobec niego gniewu, rozczarowania ani urazy. Rozumiał go. Edvige była jego jedyną córką, pragnął ją chronić. Nie mógłby przecież oddać jej byle komu. On jeden wiedział, co jest dla niej najlepsze.
— Zawiodłem się na tobie Edvige, jak mogłaś mi to zrobić?! — Oderwał ją od Kivalego. I spojrzał jej prosto w oczy z wielkim wyrzutem. — Nie zmienię zdania, tylko dlatego, że zakochałaś się w wojskowym mundurze. Zostaniesz żoną Sergia!
— Nie zgadzam się, nie wyjdę za niego! Kocham tylko Vilmosa. — W jej oczach błysnęły łzy. — Przecież zawsze powtarzałeś, że jestem twoją ukochaną córeczką. Ojcze, proszę, pozwól nam na ślub — zawołała z rękami złożonymi jak do modlitwy, gdy odwrócił od niej wzrok.
Ból związał jej wątłe ciało i odebrał oddech. Z bezsilności upadła na kolana. Była roztrzęsiona. I bardzo słaba. Nic nie było w stanie zagłuszyć jej cierpienia. Gardło miała tak bardzo ściśnięte, że choćby chciała, nie mogłaby nic powiedzieć.
Vilmos nie mógł już dłużej patrzeć na ukochaną. Bolało go serce, jakby wypalało go od środka. Podniósł ją z podłogi. Odciągnął z twarzy włosy. I spojrzał w przekrwione oczy. Delikatnie opuszkami palców przetarł jej policzki. Wciąż bardzo się trzęsła. Próbował ją uspokoić, gdy odwrócił się do nich Ferdinando.
— Niech pan natychmiast opuści mój dom! Moja córka nigdy nie zostanie twoją żoną. Nie ma mojej zgody!
— Pragnę tylko szczęścia Edvige — odpowiedział opanowanym głosem.
— Jeśli pragnie pan jej szczęścia, opuści pan nasz dom i zapomni o niej!
Vilmos podszedł do hrabiego i dostrzegł jego rozgniewane oczy. Był nieporuszony. Naciągnął więc czapkę na głowę. I wyszedł. Nawet nie spojrzał na Edvige, która już chciała za nim biec. Ale w ostatniej chwili ojciec złapał ją za rękę. I zaprowadził na górę, zamykając w sypialni.
— Masz zapomnieć o węgierskim żołnierzu, unikniesz skandalu, biorąc ślub z mężczyzną, z którym od roku jesteś już zaręczona!
Witajcie kochani w piętnastym rozdziale!
Cieszę się, że jesteście. I dziękuję wam za liczne komentarze i gwiazdki.
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Koniecznie podzielcie się swoimi spostrzeżeniami.
Jeśli zauważyliście błędy, literówki albo coś dziwnego zwróciło waszą uwagę, to śmiało piszcie. Na pewno poprawię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top