X. Konfrontacja uczuć
Gdy pociąg ruszył, mimo próśb niani Aurelia wstała z miejsca i zbliżyła się do kuzynki i jej męża, który momentalnie wziął dziewczynkę na kolana. Siedzieli razem przy oknie, śmiejąc się i podziwiając zmieniający się krajobraz. W ramionach Alberto czuła się bezpiecznie, ale pragnęła przytulić się do swojego ojca. Bardzo za nim tęskniła. I cieszyła się, że niedługo znów go zobaczy. Wierzyła, że jej przyjazd do Paryża odmieni ich relacje i już nie będą zmuszeni do wiecznych rozstań.
Alberto uśmiechnął się do dziewczynki i spojrzał na żonę. Była zamyślona. Patrzyła w jeden punkt przed siebie, nie zwracając uwagi na najbliższych. Młody mężczyzna spoważniał i skierował wzrok na Sárę, która momentalnie przywołała do siebie dziewczynkę. Przybliżył się do Emese i czule złapał ją za dłoń. Dopiero wtedy zwróciła na niego swoje piwne tęczówki i delikatnie uniosła kąciki ust. Chciała go uspokoić, ale od razu wyczuł, jak bardzo przeżywa ich wspólną podróż, która przywołała wspomnienia tej ostatniej.
Oparła głowę na piersi męża i zawiesiła wzrok na zmieniającym się obrazie. Nie mogła się jednak skupić, wciąż mieniło jej się w oczach. W myślach zaczęła powtarzać treść modlitwy, próbując odgonić strach. Ale miała wrażenie, że już nad nią zapanował. Serce coraz bardziej kołatało w jej piersi, gdy jednocześnie wsłuchiwała się w spokojny rytm serca męża, który wciąż swoją ciepłą dłonią trzymał jej chłodną. Był przy niej, tak jak obiecał. Pragnęła zatopić się w jego bliskości. Pragnęła już nie myśleć, nie czuć, nie pamiętać. Dźwięki lokomotywy tak bardzo ją przerażały, gdyby tylko mogła zapomnieć... Przymknęła powieki, próbując przywrócić równowagę.
I wtedy została zdradzona przez własny umysł.
Zobaczyła Andrása i Katalin, swoje utęsknione rodzeństwo. Znów wytrwale próbowali dogonić odjeżdżającą lokomotywę. Znów usiłowali dołączyć do rodziny, znów wznosili modlitwy ku górze, licząc na cud. A przecież pragnęli tylko być razem z najbliższymi, dlaczego zostało im to odebrane? Pozwolono, by rodzina rozdzieliła się na długie lata.
Panicznie się przeraziła. Momentalnie odsunęła się od ukochanego. Podniosła się z miejsca, nie mogąc uspokoić oddechu. Wbiła załzawione oczy w Sárę, z którą dziewięć lat temu wraz z rodzeństwem jechała do Genui. Tylko ona mogła ją teraz zrozumieć. Była przy niej, młodszej siostrze i Tivadorze, gdy matka wróciła do Budapesztu, próbując odnaleźć Andrása i Katalin. Zatroszczyła się o nich; otoczyła miłością, wsparciem i niegasnącą wiarą, przekonując, że to tylko kwestia czasu, gdy znów wszyscy będą razem. Dniami nieustannie starała się odciągnąć ich od koszmaru, który nawiedzał ich w środku nocy. Musiała być dla nich silna, dlatego płakała tylko w ukryciu, cierpliwie czekając na dobre wieści, ale do dziś... Budapeszt milczał.
Gardło miała tak bardzo ściśnięte, że nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Zaczęła drżeć z niepokoju, jakby ciało przestało współpracować z umysłem. Nie umiała uspokoić oddechu, gdy delikatny dotyk męża, ponownie próbował spleść ich dłonie. Chciała się do niego odwrócić, ale wtedy spostrzegła Aurelię. Dziewczynka zastygła z przerażenia. Zupełnie ucichła, wpatrując się w nią dużymi szafirowymi oczami. Była tylko nieświadomym dzieckiem, które teraz tak bardzo przypominało jej przeszłość.
— P-przepraszam... — odezwała się drżącym głosem i wybiegła z przedziału. Nie umiała dłużej powstrzymywać łez, nie chciała płakać przy Aurelii. Nie chciała jej jeszcze bardziej przestraszyć.
— Emese?
Alberto zerwał się z miejsca, jednak zanim zbliżył się do wyjścia, powstrzymała go Sára, która złapała go za rękę. Odwrócił się w jej stronę i od razu usłyszał jej głos.
— Może lepiej ja pójdę... wiem, co teraz przeżywa...
— Nie, Sáro — zaprzeczył, kręcąc głową. Położył dłoń na jej dłoni i lekko przyklepał. — To ja muszę być przy niej, by móc podzielić strach na pół — powiedział, gdy dostrzegł niezrozumienie w oczach Aurelii. — Nie martwcie się, to minie, wszystko będzie dobrze. — Uśmiechnął się do dziewczynki i wyskoczył z przedziału.
Rozejrzał się w prawo i lewo. I chociaż nie zauważył, w którą stronę pobiegła, serce podpowiedziało mu odpowiedni kierunek. Biegł wąskim korytarzem, omijając przechodzących ludzi. I w końcu zobaczył jej odwróconą sylwetkę. Znacznie spowolnił. I zaczął przyglądać się ukochanej, która teraz tak bardzo tkwiła w swojej katuszy.
Widział, jak bardzo dręczyła ją przeszłość. Nie mógł powiedzieć, że rozumie ból, który od lat nosiła w sobie. To byłoby kłamstwo. Nigdy nie przeżył podobnej tragedii. Chociaż serce rozrywało mu się na strzępy, pragnął tylko przy niej być.
Emese stała na końcu wagonu. Rękami próbowała objąć swoje ramiona. Oczy rozmazały się i znów zobaczyła Andrása i Katalin, gdy próbowali dobiec do rozpędzonej lokomotywy. Nie umiała powstrzymać ataku płaczu, gdy ta straszna scena wciąż prześladowała jej umysł. Oddychała płytko, nie mogąc złapać tchu. Żebra wbijałby się w zranione serce. Tak bardzo się trzęsła, że nie była w stanie ustać stabilnie w miejscu. W końcu pochyliła się do przodu, dłonią złapała się za serce, czując rozdzierający ból w piersiach.
Znów usłyszała frustrację Andrása i zrozpaczone krzyki Katalin.
Czy jeszcze kiedyś będzie im dane się zobaczyć? Czy już zawsze będą żyli ze świadomością, że ich rodzina jest niepełna? A rozerwane więzy nigdy się już nie połączą?
Zasłoniła usta dłonią, próbując uciszyć swój ból. Nie umiała nawet sobie wyobrazić, gdzie teraz są i co robią. Dlaczego tak trudno ich odnaleźć? Dlaczego modlitwy wciąż nie zostały wysłuchane? Czy kiedykolwiek w ich życiu zagości spokój, czy pozbędą się niepewności, która od lat trzymała ich w swoich sidłach?
Nie mogła tak po prostu o nich zapomnieć, bo serce wciąż bardzo tęskniło.
Chciała się uspokoić i wrócić do przedziału. Ale wciąż nie umiała odzyskać stabilności. Strumienie łez nieustannie płynęły po zaczerwienionej twarzy. Wciąż jej drobnym ciałem szarpał silny atak, a ona nie miała już sił. Wpadła w pogłębioną rozpacz, którą zbyt długo powstrzymywała. Przetarła wilgotne oczy i próbowała przywrócić spokojny oddech, ale wciąż czuła blokadę. Złapała szyi i powoli rozluźniała napięte mięśnie. Chciała już wrócić do przedziału. Odwróciła się i ujrzała męża.
Ponownie się rozżaliła. Podbiegła do niego i ukryła się w jego bezpiecznych ramionach. Przywarła. Nie chciała się odrywać, tylko przywrócić spokój, który utraciła.
Alberto trzymał ją w objęciach i czuł, jak bardzo drży. Rozrywało mu się serce, gdy przez jego skórę przenikało jej przerażenie. Nie umiał sobie wyobrazić, jak bardzo się boi. Podejrzewał, ale to przecież nie to samo, co przeżycie koszmaru.
Zły sen znów skradł się pod jej powieki i namieszał w umyśle.
Pocałował ją w jasny pukiel włosów i objął dłońmi jej zaczerwienioną twarz. Chciał spojrzeć w jej popuchnięte oczy, ale uporczywie zacisnęła powieki. Z długich rzęs oderwała się pojedyncza łza, która zatrzymała się na delikatnie umalowanych ustach. Wciąż oddychała niespokojnie. Pokręciła tylko głową, oderwała ciepłe dłonie męża od swojej twarzy i czołem oparła się o jego ramię.
— Emese, spójrz na mnie... spójrz mi w oczy... Proszę, spójrz na mnie — poprosił stanowczym głosem, w którym wybrzmiał ból.
Zatrzymał w swoich oczach łzy i zacisnął szczękę. Nie chciał się teraz rozklejać. Chciał dać jej siłę, której tak bardzo potrzebowała.
Westchnęła z bezradności. Wzięła głęboki oddech. Powoli odsunęła się od jego ciała i spojrzała na męża z łagodnością, próbując odzyskać trzeźwość umysłu. Wtedy dostrzegła jego szklane soczewki. Wyciągnęła rękę i pogłaskała ukochanego po policzku. Nie chciała doprowadzać go do łez, to przecież była jej tęsknota. Próbowała się uśmiechnąć, ale wciąż nie potrafiła.
— Jestem przy tobie, Emese... jestem tutaj. I nigdzie się nie wybieram, zawsze będę przy tobie. — Odciągnął z jej twarzy pojedyncze kosmyki włosów i głęboko spojrzał w jej zaczerwienione oczy. Zobaczył ból, przed którym tak długo się wzbraniała. Nie mogła już dłużej udawać. Tonęła w łzach, tęskniąc za rodzeństwem. Ujął jej twarz w swoich dłoniach i opuszkami kciuków delikatnie otarł jej mokre policzki. — Razem poradzimy sobie ze wszystkimi trudnościami. Jesteś dla mnie najważniejsza, Emese, pozwól mi razem z tobą przeżywać twój ból.
Nie potrafiła się odezwać, dlatego skinęła tylko głową, zgadzając się z jego słowami. Alberto ucałował czule czoło żony. Zanim ponownie zatopiła się w jego objęciach. Tak bardzo pragnęła się schronić. Pragnęła ugasić swój ból i nieustającą tęsknotę. Ciaśniej oplotła dłonie wokół ciała męża, który otoczył ją swoimi ramionami. Słyszał, jak cicho łkała. Uniósł głowę i dopiero wtedy pozwolił swoim łzom wypłynąć.
☙
Wraz z pojawieniem się pierwszych promieni słońca Edoardo wybiegł ze swojego mieszkania, trzymając obrazy, które wczorajszego wieczoru przyniósł mu chłopiec. Był zły! Nawet nie zamierzał zapanować nad swoimi emocjami. Przebiegł kilka przecznic, czując, jak dręczą go okrutne kadry wspomnień. Utwierdził się tylko, że jego rany wciąż nie zdołały się wygoić. Pragnął zapomnieć, a wciąż otrzymywał przypomnienie. Nie mógł tego znieść. Nie znosił tego! Pospiesznie znalazł się przed kamienicą, w której mieściła się pracownia przyjaciela. Wzbił się na drugie piętro, szarpnął klamką i momentalnie znalazł się w środku, rzucając przed nim obrazy.
— Co to ma być?! — wrzasnął, stojąc naprzeciwko niego. Pogładził swoje wąsy, włożył dłonie do kieszeni i czekał na jego odpowiedź. Ale milczał. Za długo. A on nie znosił niepewności. Gdyby te obrazy nie dotknęły bezpośrednio jego duszy, nie miałby żadnych zastrzeżeń. Były naprawdę dobre!
Gergő wywinął oczami. Nie przejął się reakcją Edoardo — znali się wystarczająco długo, żeby poznać swoje lepsze i gorsze strony. Zaakceptował jego porywczość, która tak szybko, jak się zapalała, tak szybko gasła.
Specjalnie nie oderwał się od sztalugi. Zerknął tylko na przyniesione obrazy i znów przeniósł wzrok na tworzony portret. Westchnął. Nie mógł już się skupić. Odłożył grafit, wytarł dłonie w fartuch i wstał z krzesła. Ominął Edoardo, podszedł do stolika i nalał sobie szklankę wody.
— Też się napijesz? Czy może wolisz coś mocniejszego? — Uśmiechnął się, chociaż widział, że jego irytacja wciąż nie zgasła.
— Nie wkurzaj mnie, Gergő! I mów, co to jest?! — Wystawił przed nim jeden z trzech obrazów, które razem tworzyły całość.
Młody artysta odłożył szklankę na stoliku i powolnym krokiem do niego podszedł. Przesunął dłonią po żuchwie pokrytej tygodniowym zarostem. Przechylił lekko głowę, gdy kręcone pasma ciemnobrązowych włosów zaczęły wpadać mu do zielonych oczu. Próbował poważnie przyjrzeć się swoim obrazom i wyczytać z nich to, co chciał Edoardo, ale nie umiał.
— Jak widzisz... obrazy.
Spojrzał na zdenerwowanego Edoardo. Nie mógł dłużej się powstrzymywać i wybuchł śmiechem. Szturchnął go w ramię, próbując rozluźnić atmosferę. Pokręcił głową i odrzucił potargane włosy za siebie. Szybko postanowił opanować śmiech, więc z powrotem usiadł przed rozpoczętym portretem.
— Nie rób ze mnie durnia! Skąd taki pomysł?
Edoardo odłożył pejzaż i zaczął krążyć po ciasnym pomieszczeniu, próbując nie potknąć się o żaden obraz i czyste płótna. Wyciągnął z kieszeni opakowanie i włożył w usta nierozpalonego papierosa, próbując przechytrzyć stres. Odciągnął wzrok od przyniesionych obrazów, które zupełnie niespodziewanie otworzyły przejście wspomnieniom. A przecież tak usilnie próbował wymazać skrawek swojego życia i już nigdy do niego nie wracać. Tymczasem to życie próbowało do niego dotrzeć i wciąż biło pięściami, żeby otrzeźwiał i w porę się zbudził.
— W porządku. Jeśli ci się nie podobają, nie musisz zabierać ich do galerii — stwierdził zupełnie spokojnym, wręcz obojętnym głosem. Oderwał wzrok od Edoardo i przyjrzał się twarzy, którą naszkicował. Ale głos przyjaciela odciągnął go od rozmyślań.
— Nie! — momentalnie zaprzeczył. — To są naprawdę dobre obrazy, po prostu... „przywołują we mnie za dużo złych wspomnień" lepiej niech znajdą właściciela niż zalegają w już dość zagraconej pracowni — przyznał lekko ściszonym głosem. I szybko odchrząknął, prostując się do pewnej siebie postawy. — A teraz zastanów się, co chcesz przedstawić na kolejnym wernisażu, ustaliłem już wstępną datę.
— Myślałem o tym... I chyba nadszedł czas, żebym ostatecznie rozprawił się sam ze sobą... — Przeniósł wzrok na czyste płótno, próbując stworzyć szybką koncepcję i kontynuował: — ...przedstawię zapamiętane momenty, głównie dzieciństwo w sierocińcu... dom pamiętam tylko przez bardzo gęstą mgłę, ale chciałbym w końcu się z tym zmierzyć i już więcej nie patrzeć za siebie... — Poczuł się dziwnie, wracając do minionych dni, ale wiedział, że oddając swoje wspomnienia na obrazach, ostatecznie pożegna się ze swoją przeszłością. Odgarnął kędzierzawe pukle z twarzy. Podniósł się z krzesła i odszedł w głąb swojej niewielkiej pracowni, krzyżując ręce na piersi.
„Też bym chciał zapomnieć..." — westchnął Edoardo. Wyparowała już z niego złość i powróciło trzeźwe myślenie, które wcale nie było dla niego litościwe. Wyciągnął z ust papierosa. Podniósł wzrok na sufit i zaczął szybko mrugać, byle tylko pozbyć się drażniącej kropli. Zacisnął szczękę, powstrzymując umysł przed pokazaniem mu radosnej twarzyczki córki. Opuszki palców wcisnął w oczy, żeby tylko pozbyć się mokrych śladów z kącików. Odchrząknął. Pogładził swojego wąsa i stanął przed sztalugą. — Zacznij więcej przygotowania, masz trzy miesiące... Chociaż widzę, że już zacząłeś — powiedział i uważnie przyjrzał się rozpoczętemu portretowi młodziutkiej dziewczyny. — Nowa znajomość?
— Raczej pożegnanie z przeszłością — odparł chłodno.
Przez chwilę gapili się w nieskończony portret dziewczyny, a właściwie w jej hipnotyzujące spojrzenie, które już teraz stanowiło zwierciadło jej pięknej duszy. Edoardo poczuł się dziwne, towarzysząc mu w tak intymnej chwili. Zrozumiał, że musiała być dla niego ważna, skoro wciąż wpatrywał się w jej naszkicowane lico. Poklepał go po ramieniu, ponownie włożył papierosa w usta, którego już naprawdę chciał zapalić i podszedł do wyjścia.
— Wpadniesz do mnie wieczorem? Wspólnie poświętujemy kolejny mój rok — zaproponował Gergő i ponownie odstąpił od portretu.
— Masz dziś urodziny? — zapytał, próbując przypomnieć sobie dzisiejszą datę. Ale bezskutecznie.
— Dokładnie dwudzieste siódme. — Uśmiechnął się i wypiął dumnie pierś.
— W takim razie pozwól, że już teraz złożę ci życzenia. Chociaż przyznaję, nie jestem w tym zbyt dobry — powiedział, gdy znów jego wzrok spotkał się z obrazami, które tak mocno odbiły piętno na jego duszy. Przymknął oczy. I westchnął. Lekko wywinął usta w uśmiech i podszedł do solenizanta. — Przepraszam, że tak z samego rana na ciebie naskoczyłem, to kompletnie nie miało związku z tobą, ani tym bardziej z twoją twórczością. Liczę, że wciąż będziesz ze mną współpracował... — wyraził swoją skruchę. Wciąż próbował doszukiwać się swoich błędów w innych, a to przecież on nie potrafił rozwiązać swoich problemów. Łatwiej mu było zrzucić winę i uciec. Odwrócić się od problemu, który wbrew pozorom nie znikał. Nie rozwiązywał się, tylko wciąż czekał. — ... dalej twórz tak piękne obrazy, które będą przynosić nam wysokie zyski. Rozwijaj się i ucz młodych, których w przyszłości chętnie przyjmę pod swoje skrzydła... Ale tak zupełnie poważnie w tej pędzącej karierze, spróbuj znaleźć czas tylko dla siebie. Nie malując i nie myśląc, o tym, co namalujesz, tylko może zacznij tak za trzy miesiące. — Uśmiechnął się i szturchnął go pięścią w brzuch. — Wyjdź ze swojej jaskini, zabaw się nie tylko od święta. Wyjedź gdzieś, poznaj kobietę, ożeń się i załóż rodzinę. Miej powód, dla którego warto wrócić do domu... — znów przerwał, poczuł, jak zaczyna łamać mu się głos. Odchrząknął, próbując przywołać język do posłuszeństwa. — Bądź szczęśliwy, Gergő. — Uścisnął go i poklepał po plecach.
— Dziękuję, Edoardo, za wszystko! — Odwdzięczył się uściskiem.
— Do zobaczenia wieczorem — powiedział i zbliżył się do wyjścia. Tak bardzo chciał przyćmić swoją udrękę, a towarzyszyło mu dziwne wrażenie, że coraz bardziej się uwidacznia.
— Edoardo! Zapomniałeś czy może zmieniłeś już zdanie? — Zatrzymał go, nim chwycił za klamkę.
Znów trzymał obrazy, które uporczywie przypominały mu, jak bardzo nienawidził samego siebie. Podał mu dłoń na pożegnanie i wyszedł.
☙
Stanął przed swoją galerią i zanim otworzył drzwi, wypalił kolejnego papierosa. Musiał ochłonąć i skupić się na swojej pracy. Zabawne! Wystarczyło kilka lat, by praca całkowicie nim zawładnęła. Kiedyś w ogóle się tym nie przejmował. Był wolny od obowiązków. Całe dnie spędzał na ciągłej zabawie, korzystając z paryskich rozrywek i uroku pięknych kobiet. A teraz zajmował głowę wielogodzinną pracą do późnych wieczorów, byle tylko zagłuszyć szepty rozsądku.
Edoardo był najmłodszym synem hrabiego Di Carlo, w młodości mógł pozwolić sobie na największą swobodę... i wolność, którą Edvige musiała sobie wywalczyć ucieczką z ukochanym, jednocześnie wyrzekając się swojej rodziny. A Lorenzo mógł tylko przyglądać się, jak jego marzenia ulatują, gdy zmuszony do małżeństwa musiał zadbać o nazwisko, które zostało zhańbione przez starszą siostrę.
Wciąż wokół krążyła przeszłość, która tak łatwo nie dawała o sobie zapomnieć. Czyż przeszłość nie jest fundamentem przyszłości? Czy wczoraj nie buduje jutra? A dzisiaj? Stojąc pomiędzy przeszłością a przyszłością, nic się nie zmieni. Patrząc za siebie, pogubimy się w przyszłości, wypatrując przyszłości, nie dostrzeżemy, gdy już powstanie przeszłość.
Przygniótł butem niedopałek i wszedł do swojej galerii. Nim odłożył obrazy, jego wzrok znów utknął na chatce pochłoniętej przez ogień. Poczuł rozdrażnienie, ale nie potrafił odciągnąć swoich oczu, jakby sam obraz nim zawładnął. Starał się utrzymać prawidłowe tempo oddechu, gdy serce coraz szybciej rozbrzmiewało w jego piersi, jakby próbowało wydostać się z zamkniętej klatki. Dłonie zaczęły mu się pocić. Był przerażony, ale zawzięcie walczył z samym sobą. Nie chciał się poddać. Nie chciał odpuścić. Nie chciał się zmieniać. Był uparty i wciąż wolał tłumić w sobie postrzępione uczucia.
„Nie zniosę tego... dłużej nie wytrzymam..." — W końcu przekręcił głowę z grymasem. Napiął wszystkie mięśnie szyi, żeby nie wrócić do chwili, o której przecież powinien zapomnieć. Westchnął ciężko. Odłożył obrazy, wręcz odrzucił, jakby znów poczuł ogień, który pochłonął jego dłonie.
Znów poczuł ukłucie w sercu. Przeszedł go dziwny dreszcz, który tak bardzo go paraliżował. Oczy zaszkliły się, ale wciąż zawzięcie walczył i nie zamierzał skruszeć. Kręcił głową, zaprzeczając samemu sobie. W końcu wbił oziębłe palce w czarność swych włosów i usilnie próbował zawładnąć nad własnym umysłem.
Bezskutecznie. Nie miał już siły. Męczył się coraz bardziej, ale wciąż odpychał od siebie myśli, że mogłoby być inaczej. Świat się zmienił, czas płynął dalej, a piękno, które poznał... odeszło.
Zerwał z siebie płaszcz i poluzował kołnierz koszuli. Nie mógł złapać tchu. Oderwał stopy od podłogi i próbując powstrzymać swoją żałość, ruszył w głąb galerii, gdy usłyszał, że ktoś wszedł do środka. Nie mógł się jednak pokazać w takim stanie, postanowił doprowadzić się do porządku w swoim zapleczu.
Oparł się na prostych łokciach o blat biurka i pochylił głowę. Zacisnął powieki i zaczął powoli przywracać prawidłowy rytm serca. Wdech i wydech. Wdech i wydech.
Wzdrygnął się, gdy z jego nosa oderwała się pojedyncza łza, która delikatnie opadła na podłogę. Wstał. Przetarł twarz ręcznikiem. Złapał głęboki oddech i wyszedł.
Pomiędzy wystawioną sztuką dostrzegł postać kobiety, właściwie usłyszał tylko stukot jej butów. Rozglądała się po galerii, dokładnie oglądając każdy obraz. Zatrzymywała się przed płótnem i sprawdzała, czy drgnie jej serce, czy może z obojętnością będzie wpatrywała się w stworzone dzieło.
— Mogę w czymś pomóc? — zapytał, gdy jednocześnie się do niego odwróciła. Zobaczył jej twarz i od razu rozpoznał. A przecież nigdy nie trzymał w pamięci poznanych Paryżanek. Zapomniał, że od tamtego czasu, sporo się zmieniło. I teraz był już zupełnie innym człowiekiem. „To ty!" Mimo że nie miała mocnego makijażu, wiedział, kim była. Musiał się otrząsnąć i przedstawić swój profesjonalizm.
— Chciałabym zakupić obraz.
Aliénor wciąż rozglądała się po sztalugach. Wciąż nie zauważyła nic, co przyciągnęłoby jej uwagę. Westchnęła w duchu. Poszukiwała emocji, które przecież od lat tkwiły w jej duszy i umyśle. Wiedziała, czego chce, chociaż nie umiała tego opisać. Wiedziała jednak, że gdy tylko to zobaczy, od razu poczuje to jej serce.
— Szuka pani czegoś konkretnego? — ponownie zapytał, czując się w obowiązku jako właściciel galerii, ale równocześnie nie zamierzał przerywać jej poszukiwań. Wiedział, że tylko teraz może ją bezkarnie obserwować. Spojrzał na jej dłoń, na której widniała złota obrączka. I westchnął. Podniósł spojrzenie na sufit, jakby chciał zgłosić Bogu zażalenie, że znów los z niego zadrwił.
— Ten będzie idealny! — powiedziała z zadowoleniem. Nie odrywała wzroku od pejzażu, który tak głośno wołał do jej marnej duszy.
Dopiero wtedy Edoardo dostrzegł, co trzymała w rękach. Wpatrywała się w obraz, przed którym tak bardzo próbował uciec. Dlaczego akurat chata w płomieniach przyciągnęła jej uwagę? Przecież w galerii znajdowało się mnóstwo piękniejszych obrazów.
— To może zaproponuję ten — odrzekł i podał dokładnie ten sam obraz tylko w łagodniejszych barwach i spokojniejszej scenerii.
Zaciekawiła się, podobieństwem. I wtedy zobaczyła, że jest jeszcze jeden. Wyblakła barwa nie przyćmiewała emocji, które tak silnie wyczuwała. Momentalnie ułożyła obrazy i zaczęła się im przyglądać. Tak jakby widziała w nich swoje życie.
— Te obrazy układają się w jedną historię, prawda? — Utkwiła swoje duże brązowe oczy w Edoardo, szukając w jego twarzy potwierdzenia. Podniosła cienkie brwi, czekając na jego odpowiedź, ale on wciąż milczał. Kiwnął tylko głową, nie czując przypływu mądrych słów.
— Gdybym mógł coś doradzić...
— Wezmę wszystkie trzy!
— To niemożliwe! Te obrazy jeszcze nie są na sprzedaż... — wymyślił na poczekaniu. Nie mógł przecież tak po prostu sprzedać jej obrazów, na których znajdowały się jego zaschnięte łzy. Podniósł pejzaże, ominął mężatkę i rozkoszując się jej zapachem, zniknął za innymi obrazami.
Uśmiech zszedł jej z twarzy i zastąpił go dziwny grymas niezrozumienia. Dlaczego marszand jej odmówił? Przecież powinno mu zależeć na sprzedaży. Cena nie stanowiła dla niej problemu. Nie zamierzała się poddać. Musiała zdobyć te obrazy.
— W takim razie kiedy będą?
Edoardo wyczuł, że stoi tuż za nim i lekko przymknął oczy. Westchnął. Nie wiedział, co powinien jej rzec. „Myśl, Edoardo, myśl... Przecież nie odeślesz jej do konkurencji. Poza tym miło będzie znów spojrzeć na jej piękną twarz".
Podszedł do swojego biurka. Otworzył szufladę, wyciągnął kartkę i ołówek.
— Proszę zapisać mi swój adres, osobiście zadbam, by obrazy dotarły na wskazane miejsce w jak najkrótszym czasie.
☙
Chociaż wrócił późnym wieczorem do swojego mieszkania, nie zapomniał o urodzinach przyjaciela. Od razu postanowił się przygotować. Szybko się wykąpał i przebrał. Założył czarne spodnie z szerszą nogawką i świeżą białą koszulę. Stanął przed lustrem w swojej sypialni i zaczął zapinać drobne guziki, pozostawiając luz przy szyi. Przeczesał swoje ciemnobrązowe włosy i wtedy zawiesił spojrzenie na swoim odbiciu. Patrzył na człowieka pozbawionego wszelkich emocji. Zniszczonego. Upadłego. Zgnębionego. A to przecież on zawsze posiadał tę iskierkę w oczach.
Kim stał się Edoardo Di Carlo? Jak bardzo zmienił się w ciągu kilku lat. Nienawidził siebie. Nienawidził człowieka, jakim się stał. Człowieka, który wciąż tylko ranił. Człowieka, który przed laty obawiał się miłości do Clary, a teraz... do Aurelii.
Popełnił błąd, uciekając od prawdziwych uczuć. Zagubił się, słuchając świadomego głosu, gdy serce wciąż nie potrafiło się otworzyć. Może nie zasłużył na miłość? Może został zesłany, by cierpieć? Zatracił się w udawaniu zobojętniałego. Poznał ból zranionej duszy. A teraz tak bardzo pragnął już nic nie czuć.
Westchnął z bezsilności. Wyciągnął papierosa i rozpalił. Zaczął rozkoszować się dymem, wodząc wzrokiem po pustych ścianach swojej sypialni, gdy w jego umyśle pojawiła się Aliénor. Powinien poczuć ulgę, w końcu chciał pozbyć się obrazów, które odcisnęły w nim piętno. Ale teraz czuł się zupełnie inaczej. Niepewnie. Niemoralnie. Jakby oddawał swoje zmartwienia na delikatne ramiona kobiety, która tak dyskretnie wkradła się do jego życia. Wzdychał w duchu.
Usiadł na krańcu swojego łoża i prawą dłonią zakrył swoją zmarniałą twarz. Nie powinien o niej myśleć, była przecież zamężna. Skarcił się, gdy zobaczył ją pod zamkniętymi powiekami. Może w kasynie był świadkiem nic nieznaczącej sceny. W końcu większość małżeństw bez względu na długość stażu przechodzi kryzys. Może tak naprawdę są kochającym małżeństwem. A on był przecież tylko pogubionym człowiekiem, który nie rozumiał miłości.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi, które uwolniło go od rozmyślań. Poczuł ulgę, której nie dał mu papieros. Podszedł do drzwi, podejrzewając, kto może stać po drugiej stronie. Ale czy to możliwe, że w dniu własnych urodzin, Gergő miałby czas przysłać jeszcze młodzieńca z nowymi propozycjami do galerii? Poczuł się zdezorientowany. Chwycił za klamkę i zobaczył. Nie chłopca, tylko dziewczynkę.
Swoją córkę.
— Tatusiu! — zawołała Aurelia i mocno się do niego przytuliła. — Przyjechałam do ciebie. Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Edoardo zamarł. Nie umiał jej odtrącić. Ale nie odwzajemnił jej uścisku. Poczuł, jak przyspiesza mu serce. I wtedy podniósł spojrzenie, zobaczył swoją siostrzenicę w towarzystwie męża i opiekunki. Patrzył na nich spod gęstych brwi, ale wciąż milczał. Nie wiedział, co ma rzec. Przełknął ślinę, próbując uspokoić myśli, które chciały przedostać się na język. Wtedy poczuł bliskość Aurelii. Nie chciał znów jej skrzywdzić. Nie chciał znów słyszeć jej krzyku rozpaczy.
Dziewczynka w końcu uwolniła go z uścisku i uśmiechnęła się z taką czułością, która wypalała go od środka. Przecież nie zasłużył na jej dobroć. Potrafił tylko ranić. A mimo to spojrzał w jej szafirowe oczy... i szybko pożałował. Zanim jednak odciągnął swój wzrok, Aurelia ponownie go uwolniła, gdy przekroczyła próg jego mieszkania.
— Witaj, wuju — odezwał się Alberto, który trzymał pod ramię swoją żonę. — Możemy wejść?
Edoardo wciąż stał w drzwiach, specjalnie zastawiając im drogę do wejścia. Zmierzył ich wzrokiem, podparł dłonie na biodrach i pociągnął powietrze nosem.
— Wejdź do środka! — zwrócił się do niani. I zamknął za nią drzwi. Nie zamierzał wpuszczać do mieszkania nowożeńców. Skrzyżował dłonie i uśmiechnął się do nich, choć w środku płonął już ze złości. — Może wytłumaczycie mi, co tutaj robicie? — Spojrzał na młodego hrabicza, po czym przerzucił wzrok na Emese. — Moja kochana siostrzyczka was przysłała czy moja matka? A może wszyscy razem spiskujecie przeciwko mnie?
— Wuju, proszę. Porozmawiajmy na spokojnie w twoim mieszkaniu — zaproponowała Emese, chociaż wiedziała, że wuj nie ulegnie. Dziwnie się jednak czuła, stojąc na korytarzu. Obawiała się, że wypowiedziane za moment słowa zaczną krążyć po całej kamienicy. — To nasza podróż poślubna...
— I bierzecie ze sobą dziecko?! — prychnął. — Chcieliście się zabawić w rodzinę?! Tak bardzo spieszy się wam do rodzicielstwa, że zabraliście w podróż poślubną moją... — odwrócił się do zamkniętych drzwi i zaczął kręcić głową w niedowierzaniu. Jest tutaj. Za ścianą. A on nie mógł już od niej uciec.
Alberto rozzłościł się, gdy usłyszał poniżające słowa Edoardo. Zwilżył usta i już miał się odezwać, gdy wyprzedziła go Emese. Podeszła do wuja, dotknęła jego spiętego ramienia, a gdy odwrócił się w jej stronę, spojrzała prosto w jego ciemne tęczówki.
— Nie mogliśmy jej odmówić, wuju. Aurelia chciała przyjechać do ciebie. Ona potrzebuje ojca! — wyjaśniła, udając, że nie dotknęły ją jego słowa. Wiedziała, że musi przebić się przez kamienne serce wuja, by wreszcie córka odzyska ojca. — Nie będę więcej patrzyła na jej łzy. Nie wiem jak mam ją pocieszać, wiedząc, że jej ojciec boi się ją pokochać... — przerwała i przyjrzała się wujowi, który wciąż więził w sobie gniew. — Rozumiem jej tęsknotę... tylko ja straciłam swojego ojca na wojnie, a ty wuju żyjesz. I chyba nadszedł czas, żebyś w końcu otworzył swoje serce. Dla swojej córki!
— Emese, posłuchaj...
— Nie wuju, to ty mnie posłuchaj. Podczas naszego dwutygodniowego pobytu w Paryżu zatroszczysz się o Aurelię. Staniesz się dla niej prawdziwym ojcem, o którym ciągle mówi w Genui. Przyjechała tutaj dla ciebie, postaraj się jej nie zawieść.
Odciągnęła z powiek wzruszenie. Nie mogła dłużej patrzeć na wuja. Uraził ją. Nawet jeśli mówił pod wpływem złości, nie miał prawa ranić. Nic go nie usprawiedliwiało. Złapała ramienia męża i poprosiła, by stąd zniknęli.
— A wy dokąd? Skoro zabraliście ją ze sobą, to wy jesteście za nią odpowiedzialni! Nie możecie jej tutaj tak po prostu zostawić!
Sam nie wierzył, w to, co powiedział. Przecież to on ją porzucił zaraz po jej narodzinach! Jeszcze przez jakiś czas stał pod drzwiami swojego mieszkania i nie wiedział, co ma robić. Jak mogli postawić go w takiej sytuacji!
W końcu złapał za klamkę i nieśmiało wszedł do środka. Podniósł spojrzenie i zobaczył Aurelię. Jasna długość włosów zasłaniała jej plecy. Stała w oknie i zachwycała się nieznanym widokiem, gdy zupełnie nieświadomie przypomniała mu Clarę.
„Chciałabym pojechać do Paryża! Zabierz mnie ze sobą, Edoardo..."
Znów usłyszał delikatny głos Clary. Zatrzymał się w miejscu i dotknął swojej twarzy. „Otrząśnij się, Edoardo!" — rozkazał do siebie w duchu. Nie mógł przecież ciągle uciekać przed własną córką! Ale nie potrafił podejść bliżej. Nie umiał.
— Wrócę późno, połóżcie się w mojej sypialni — oznajmił. Pospiesznie pociągnął swój płaszcz i wyszedł.
Znów ją zostawił. Wiedział jednak, że gdy wróci, ciągle tutaj będzie.
Witajcie kochani w dziesiątym rozdziale!
Bardzo się cieszę, że jesteście. Dziękuję wam bardzo za liczne komentarze i gwiazdki.
Koniecznie podzielcie się swoimi odczuciami. Co myślicie o rozdziale? Podejrzewacie co się jeszcze wydarzy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top