V. Weselne wyznania


Przed bramą starego kościoła na najwyższych stopniach schodów ustawili się zaproszeni goście, niżej stanęła najbliższa rodzina Di Carlo, Kivaly i Oliveto, a na środku wysunęli się zakochani nowożeńcy, którzy nie mogli oderwać od siebie wzroku. Byli szczęśliwi, w końcu stali się mężem i żoną. W ich oczach urosło pragnienie — chcieli zgasić słońce i włączyć księżyc. Najchętniej opuściliby przyjęcie weselne i uciekli gdzieś razem. Chcieli być już tylko we dwoje. Bez tłumu obcych ludzi, których do odegrania statystycznej roli zaprosiły ich rodziny. W końcu ich ślub był zwieńczeniem prawdziwej miłości i zamierzali udowodnić to wszystkim przybyłym.

Alberto czule dotknął dłoni swej żony. Obniżyła wzrok i przyjrzała się połyskującej w świetle złotej obrączce. Była już żoną mężczyzny, którego tak bardzo kochała. Nic złego nie mogło się już wydarzyć. Uśmiechnęła się do męża i zatrzymała na nim swoje spojrzenie, w którym rozbłysło szczęście i nieskończona miłość.

Fotograf zawołał do gości weselnych, którzy ściśle zawęzili kadr, gdy momentalnie rozpaliło się światło aparatu, zamieniając zebranych w sztywne posągi.

Przyjęcie weselne odbyło się w rezydencji Di Carlo, sam hrabia Ferdinando uparł się, by świętować zaślubiny najstarszej wnuczki w rodzinnym domu.

Siedział przy stole wśród najbliższych i spoglądał na nowożeńców, szczęśliwych i zakochanych. Patrzyli na siebie z taką czułością, o której zdążył już zapomnieć. Zapomniał, jak wielkie uczucie łączyło go z żoną, która mimo jego najgorszych decyzji, wciąż przy nim trwała. Od czterdziestu ośmiu lat była przy nim i nigdy go nie opuściła. Ich małżeństwo według tradycji zostało zaaranżowane przez rodziców. Ferdinando był pierworodnym synem hrabiego Eustachio i hrabiny Luci, nie sprzeciwił się ich woli, gdy powiedzieli mu o planowanym ożenku, chociaż nie mógł się pogodzić, że jego ślub miał zatuszować hańbę najmłodszej Di Carlo.

Był dumny z Emese — została żoną Oliveto. To było wręcz nieprawdopodobne — miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie, a to jego córka właśnie została żoną Sergio Oliveto. Kątem oka spojrzał na Edvige, rozmawiała z niedoszłym mężem. Teraz byli tylko rodzicami dzieci, które złączyły się węzłem małżeńskim.

 Ferdinando nie mógł zebrać myśli wśród tłumu ludzi. Uderzył w niego strumień gorąca, serce kołatało, próbując wyskoczyć mu z klatki piersiowej. Oddech miał niespokojny. Poczuł się dziwnie przytłoczony. Dlaczego tak się czuł? Podniósł się z miejsca, sztucznie szczerząc się do przybyłych gości. Wyszedł powoli i dyskretnie. Nie chciał, by w tym szczególnym dniu — zwracano na niego uwagę. Otworzył drzwi do swojego gabinetu i przetarł chusteczką czoło, po którym zaczęły sączyć się krople potu. Rozpiął kołnierz, który odbierał mu możliwość pełnego oddechu. Chciał się ukryć i pomyśleć, ale wtedy zobaczył Leocadię.

— Witaj, Ferdinando! — odezwała się starsza dama, która od razu zauważyła zdziwienie na twarzy starszego brata. Uśmiechnęła się, lekko przymykając drzwi. — Costanza zaprosiła mnie w imieniu nowożeńców, pewnie nawet o tym nie wiedziałeś, chociaż zostaliśmy już tylko my z sześciorga rodzeństwa. — Podeszła bliżej i wyciągnęła do niego swoją dłoń, którą z grzeczności ujął.

— Nie spodziewałem się, że przyjedziesz, Leocadio — odparł i przywitał się z nią. — Słyszałem, że ostatnio chorujesz, dlatego nie myślałem o twojej obecności. — Chciał ją przeprosić i zostać sam, ale znał swoją siostrę — nie zamierzała odpuścić.

— Nie mogłabym nie przyjechać. To ważny dzień dla rodziny Di Carlo, 5 lipca 1847 roku na ślubnym kobiercu stanęli nasi rodzice, to piękne uczczenie ich pamięci. Podejrzewam, że to ty, braciszku podpowiedziałeś młodym datę ślubu, chociaż po tym wszystkim... nie ukrywam, jestem lekko zdziwiona — westchnęła przeciągle, czym zwróciła uwagę hrabiego. — Jak widzisz, czuję się bardzo dobrze... za to ty wciąż nie wyzdrowiałeś. — Specjalnie dłużej zatrzymała na nim wzrok, ale nie odezwał się ani słowem. Nie chciał. Zacisnął szczękę, mając nadzieję, że powstrzyma emocje, o których tak bardzo chciała mu przypomnieć.

— Jestem dumny, że doczekałem tego dnia. — W końcu zdecydował się odpowiedzieć. Usiadł w swoim fotelu, gdy usłyszał jej cyniczny śmiech. „Do czego zmierzasz, Leocadio?" Zdenerwował się, zatrzymał spojrzenie na starszej, choć wciąż pięć lat młodszej od niego hrabinie i postanowił zaczekać, żeby powiedziała to, co od początku chciała rzec. 

— Och, Ferdinando, zawsze byłeś taki uparty! I żadna siła nie była w stanie tego zmienić. Nawet skruszałe serce twojej jedynej córki. Nie umiałeś pozwolić jej na prawdziwą miłość, bałeś się, że skończy tak, jak nasza ukochana Matilde — odrzekła prowokująco, głośno wzdychając.

Wiedziała, że go ukuła, ale taki właśnie miała zamiar. Od tylu lat nikt nie znalazł w sobie odwagi, by stanąć z nim twarzą w twarz i powiedzieć, jak bardzo się mylił. Jak bardzo skrzywdził swoich najbliższych i siebie. Leocadia chciała, żeby wreszcie opuścił go gniew. Dlaczego wciąż nie potrafił wybaczyć? Dlaczego nie chciał zrzucić dźwiganego przez lata ciężaru? 

— Co ty mówisz? Jak możesz tutaj przychodzić i podważać moje decyzje! Matilde żyłaby, gdyby nasz ojciec nie pozwolił jej uciec z tym parszywcem! — Momentalnie podniósł się z miejsca i walnął pięścią w swoje biurko. Był zły. Jak mogła przerywać mu spokój i wspominać przeszłość, którą dawno temu w sobie ukrył! Nie chciał do tego wracać. Podszedł do okna i próbował ochłonąć. — Odejdź już, Leocadio. Już wystarczy.

„Mylisz się, bracie" — powiedziała w duchu. Starsza dama podeszła do niego i spojrzała w tym samym kierunku. Nie zamierzała odstępować po jego pierwszych złośliwych słowach. Wręcz przeciwnie ucieszyła się, bo zamierzała powoli rozkruszyć jego stwardniałe serce. Była jego młodszą siostrą, znała go lepiej, niż mu się wydawało.

— Minęło już tyle lat, gniew powinien cię już opuścić. W końcu twoja wnuczka wychodząc za Alberto, połączyła rodziny, a przecież o tym tak bardzo marzyłeś — powiedziała łagodnym głosem i zatrzymała na nim spojrzenie. — Nie umiałeś się pogodzić, że ci, których kochałeś najbardziej, najszybciej od ciebie odeszli. Na twoich oczach zginął nasz brat, Salvatore. Razem wyjechaliście do Rzymu na studia i razem wróciliście, choć... Salvatore nie stał już obok ciebie. Osiem lat później twoje serce złamało się kolejny raz, gdy po śmierci naszego ojca odnalazłeś naszą najmłodszą siostrzyczkę, Matilde. — Zobaczyła, jak bardzo się denerwuje, a mimo to wciąż jej słuchał. Może potrzebował pomocy, by ktoś ściągnął z niego ten ciężar? Chciała w to wierzyć. — Biedaczka umarła w twoich objęciach. Nie zdążyłeś. Ale nie mógłbyś nic zrobić, ojciec ją znienawidził, gdy uciekła, może dlatego tak wcześnie odszedł. — Wykonała znak krzyża i przetarła kącik oka, przypominając sobie uśmiech Matilde. Tak bardzo za nią tęskniła. Była jej jedyną siostrą, pośród czterech braci. — Wymazał ją z pamięci dokładnie tak samo, jak ty, gdy Edvige uciekła z żołnierzem. 

— Dosyć! Naprawdę myślisz, że pozwoliłbym ją skrzywdzić, tak jak zrobił to ten parszywiec naszej Matilde?! — wrzasnął. Nie mógł opanować swojej złości, chociaż właściwie poczuł rozczarowanie. „Naprawdę tak o mnie myślisz?" Spojrzał na siostrę, która tak bardzo chciała zobaczyć jego skruchę. — Nie jestem aż tak zepsuty, Leocadio — odezwał się znacznie spokojniejszym głosem. Wrócił do biurka, czując przyspieszone tętno. Westchnął z bezradności i nie wiedzieć czemu pozwolił sobie wyrzucić z siebie swój ból i żal. — Byłem tam... w Budapeszcie. Po jej ucieczce nie przespałem choćby jednej spokojnej nocy, wciąż męczyły mnie koszmary, w których widziałem Edvige. Umierała na moich rękach, zupełnie jak Matilde. Nie mogłem znieść myśli, że mogę ją stracić! Dlatego postanowiłem ją odnaleźć i siłą zabrać do Genui... — Zadrżał mu głos i szybko przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że po tylu latach, ból wciąż będzie tak nieznośny. — Odnalazłem ją, ale nie mogłem zabrać. Widziałem, jaka była z nim szczęśliwa. I mieli już syna. „Gdyby tylko się do mnie odwróciła, gdyby tylko mnie zauważyła..." Przyszedł starszy mężczyzna, a moja córka zawołała do niego „papo". Już nie byłem jej potrzebny. Nie chciałem zaburzać jej szczęścia, wróciłem więc do Genui i postanowiłem wymazać ją z pamięci tak jak ona mnie. 

— Ferdinando, bracie osiągnąłeś tak wiele, a wciąż wzbraniasz się miłości do twojej ukochanej córki? — pokiwała głową i dotknęła jego ramienia. Wzdrygnął się. I szybko przetarł szklące oczy. Nie wiedział, że jest tak blisko. — Nie przywrócisz życia Matilde, umarła trzy miesiące przed narodzinami Edvige. Ale możesz wyciągnąć dłoń do córki. Jestem pewna, że bardzo cię kocha tak jak ty ją. „Nie upieraj się, Ferdinando".

— Gdyby tak było, odezwałaby się, przez te prawie dziesięć lat. Ale milczała.

— Jest tak samo uparta, jak ty, a mimo to schroniła się w twoim domu, a ty nie miałeś serca jej wyrzucać. Przyznaj, Ferdinando, czas najwyższy otworzyć swoje serce — powiedziała i podeszła do wyjścia. — Nie powtarzaj błędu naszego ojca i odzyskaj swoją córkę. — Wyszła z nadzieją, że ich rozmowa choć trochę roztopi jego serce.

W końcu był tam. W Budapeszcie. Widział swoją córkę szczęśliwą, otoczoną miłością. Widział, że niczego jej nie brakuje. Nawet ojca. A to chyba bolało go najbardziej. W końcu była jego ukochanym dzieckiem.

Serce go zakuło. Minęło tyle lat, a wciąż uparcie wzbraniał się, żeby przyznać, jak bardzo ją kocha.

Jednak nigdy nie był obojętny. Mimo że rozerwali swoją więź wraz z jej ucieczką, nie mógł patrzeć na jej cierpienie, gdy zaginęły jej dzieci, a później, gdy odszedł najmłodszy Tivador. Tak bardzo chciał ją wtedy przytulić. Być przy niej. Ale nie potrafił. Nie umiał zburzyć muru, który przez lata wznosił. Aż tak bardzo obawiał się miłości do swej córki, wciąż żywił do niej złość? 

Edoardo wciąż mijał się ze swoją córką. Odkąd przyjechał, nie spędził z nią nawet chwili, od początku wolał być nieobecny w jej życiu. Z przyzwyczajenia wychodził wczesnym rankiem i wracał późnym wieczorem. Nawet na moment nie usiadł przy jej łóżku i nie spojrzał, jak śpi. Nie czuł potrzeby, chociaż Aurelia wciąż na niego czekała. I tak bardzo pragnęła, żeby już nie wyjeżdżał. Chciała, żeby był przy niej. By wreszcie stał się jej prawdziwym ojcem, za którym tak bardzo tęskniła.

Wyszedł z mężczyznami na taras i wtedy ją zobaczył. Dziewczynkę bawiącą się w ogrodzie. Obniżył wzrok i poczuł przeszywający dreszcz. Bał się nawet na nią spojrzeć? Zaczął szybko wypalać papierosa, nie chciał, żeby go zauważyła. Zdenerwowanie przeszło przez jego ciało. Zesztywniał i zadrżał jednocześnie. Chciał już zniknąć, wyjechać i wrócić do swojego samotnego życia. Nie czuł się komfortowo, widząc, jak bardzo ją krzywdzi. Ale nie potrafił odwzajemnić jej uczucia. To było zbyt trudne. Nie umiał nawet dopuścić do siebie myśli, że mógłby stać się jej ojcem. 

Wyrzucił niedopałek, sztucznie się uśmiechnął i z powrotem wszedł do środka. Sięgnął ręką po kieliszek białego wina. Tak bardzo chciał uciszyć głosy w swojej głowie, które nie dawały mu spokoju, odkąd przyjechał do rodzinnej rezydencji. Popijał wino, próbując ugasić pragnienie uwolnienia. Chciał wyjść niezauważonym. Nie mógł znieść siebie. Może właściwiej byłoby, gdyby został w Paryżu? Chwycił kolejny kieliszek, gdy usłyszał, jak goście weselni plotkują o nim i jego córce.

Nie mógł dłużej znieść głosów, które napierały na jego dumę. Poczuł, jak przepełnia go złość. Dlatego nie lubił wracać do rodzinnego domu. Tutaj był synem hrabiego, który przyniósł rodzinie hańbę. Splamił ród krwią biednej służącej, którą uwiódł i zostawił. Zmarła, sprowadzając na świat jego bękarta.

 Wypił kolejną lampkę wina i z hukiem rozwalił kieliszek o stół. Momentalnie zapadła cisza. Wszystkie oczy skupiły się na nim. Orkiestra przestała grać. Edoardo spojrzał na nowożeńców, którzy przestraszyli się jego nagłym atakiem agresji. Nie chciał psuć im najpiękniejszego dnia, ale nie umiał udawać, że nic się nie stało. Uśmiechnął się do nich, podniósł dłonie, próbując przeprosić i jednocześnie zapewnić, że kontroluje sytuację. Nie zamierzał się już cofnąć i śmiałym krokiem podszedł do gości, którzy wciąż mieli go na językach.

— Aurelia to moja córka! Moja córka! — powiedział z zakrapianą odważnością. — Nie pozwolę, żeby słyszała takie słowa w swoim domu! Jeśli wam się nie podoba nasza rodzina, nie musicie siedzieć tutaj na pokaz, te czasy już minęły. Drzwi są otwarte, po prostu wyjdźcie. Nikt was tutaj nie trzyma na siłę! Brzydzę się wami, potraficie tylko plotkować, żadnego z was pożytku — wrzasnął, gdy głucha cisza odbiła się w jego uszach. Spojrzał na wszystkich z dziwnym zastanowieniem. Nikt go nie powstrzymał, jakby czekali, aż sam przed sobą przyzna, że ma córkę.

— Edoardo! — Podeszła do niego matka. Była rozczarowana jego zachowaniem, a jednocześnie ucieszyła się, że uciszył podłe głosy. — Wybaczcie, bawmy się dalej — zwróciła się do orkiestry, która momentalnie zaczęła grać. — A ty, pójdziesz teraz na górę i nie zejdziesz, dopóki nie wytrzeźwiejesz! Zrozumiałeś?! — uniosła głos, gdy zaczął się oddalać i dyskretnie zawołała starszego syna.

Wysoki mężczyzna stał się cieniem sześć lat młodszego. Choć byli do siebie podobni, mieli zupełnie odmienne charaktery. Odkąd dorośli nie potrafili się dogadać. Lorenzo widział, jak bardzo się męczy. Nie radził sobie ze swoimi emocjami, a mimo to wciąż odpychał jego pomoc. A przecież nie chciał dla niego źle.

 — Rozczaruję cię, Lorenzo, ale nie potrzebuję niańki! — Edoardo zatrzymał się na schodach i odtrącił brata. Miał dość! Nie chciał być tratowany jak dziecko.

— Nie pytałem cię o zdanie, bracie — powiedział i szturchnął go w ramię.

Będąc u szczytu piętra, Edoardo usłyszał łagodny głos. Doskonale wiedział, do kogo należał, a mimo to chciał się odwrócić. Och, jak bardzo później tego żałował. Zobaczył swoją uśmiechniętą córkę, która teraz tak bardzo przypomniała Clarę. Zacisnął szczękę, gdy pulsująca żyła pojawiła się na jego szyi. Delikatnie się cofnął. Zawahał się i nie wiedział, co powinien robić.

 Dlaczego wciąż nie potrafił otworzyć swego serca? Dlaczego wciąż się upierał? Dziewczynka momentalnie znalazła się obok niego i oplotła dłonie wokół jego pasa. Poczuł ogromny paraliż. Nie mógł się ruszyć. Podniósł dłonie, żeby przypadkiem jej nie objąć. Mimo że wstrzymał oddech, wciąż czuł, jak centralny mięsień gwałtownie obija jego żebra. Starał się kontrolować tętno, ale coraz bardziej go to przerastało. Zadrżała mu dolna warga. Czuł jej silny uścisk, chociaż nie spojrzał na nią nawet kątem oka. W końcu utkwił swój gniewny wzrok na Lorenzo, który stał kilka stopni niżej.

— Zabierzcie ją!

Wymownie spojrzał na służącą, która od razu znalazła się na schodach. Po chwili poczuł, jak siłą oderwano od niego dziewczynkę. Wyswobodził się, a mimo to wciąż czuł dotyk jej ciepłych dłoni i zapach jej miękkich, jasnych włosów.

 Aurelia tak bardzo chciała być ze swoim ojcem, a on znów ją porzucił, znów odepchnął jej miłość. Wpadła w rozpacz. I zaczęła przeraźliwie krzyczeć. W pięknych szafirowych oczach zebrały się łzy. Delikatna buzia przybrała purpurę. Wymachiwała rękami i nogami, gdy służka siłą odciągnęła ją od ojca. Nie chciała się uspokoić.

— Dlaczego mnie nie kochasz? — zawołała, odsłaniając swoją twarzyczkę z długości poplątanych włosów. Tak bardzo cierpiała. I nie rozumiała, dlaczego ojciec odwrócił się od niej. Czym zawiniła? Dlaczego nie zasługiwała na jego miłość?

Lorenzo nie mógł dłużej patrzeć na rozpacz swojej jedynej bratanicy. Zabrał ją od służki i przytulił do siebie. Trzymał ją w swoich objęciach, delikatnie głaszcząc po długich włosach. Starał się ją uspokoić, ale wciąż szlochała, dławiła się rzewnymi łzami. I nie mogła złapać tchu. Szeptał do ucha uspokajające słówka, ale to nic dawało. Wciąż próbował załagodzić jej ból. W swoich ramionach dał jej schronienie, chociaż to ojciec powinien dać jej miłość, o którą tak uparcie ubiegała. Lorenzo podniósł wzrok na szczyt schodów, chciał dopaść wzrokiem młodszego brata, ale już go nie było.

Nie chciał patrzeć, jak bardzo cierpiała. Przez niego. Zamknął się w swojej sypialni. Plecami zjechał po drzwiach i upadł na podłogę. „Dlaczego mnie nie kochasz?" Wciąż słyszał jej głos. Rozczochrał ciemne włosy i rozpiął koszulę. Nie mógł znieść tych słów, które powtarzały się w nieskończoność. W końcu się poddał i zaczął płakać. Dłońmi zaczął walić się po głowie, próbując siłą wyrzucić jej słowa. Silnie przymykał oczy, gdy ujrzał zrozpaczoną dziewczynkę. Pierwszy raz widział jej ból. Aż tak bardzo go kochała? Nie znosił siebie. Dlaczego to było takie trudne? Wypierał się swojego dziecka i wciąż bał się je pokochać. Przerażało go to, chociaż dziewczynka w ogóle go nie znała, kochała go miłością bezgraniczną. Dlaczego on tak nie potrafił?

Alberto wsunął jedną rękę pod jej kolana, drugą pod żebra i podniósł swoją ukochaną, która zaplotła swoje dłonie wokół jego szyi. Pospiesznie wzbił się po schodach do sypialni, która od teraz będzie ich wspólną. Nogą zatrzasnął drzwi, rozweselając swoją lubą. Kilkukrotnie zakręcił się, sprawiając, że wszystko wokół nich zaczęło wirować. Wtedy usłyszał jej melodyjny śmiech. Lekko odchyliła szyję, gdy mąż delikatnie musnął ją swoim nosem, wdychając finezyjny zapach.

Odstawił ją na podłogę, cofnął się kilka kroków, skrzyżował ręce na swojej klatce piersiowej i zaczął się jej przyglądać. Przechylił głowę, gdy twarz powoli pokryła się czerwienią. Wzruszył się, ale nie wstydził się swoich łez. Wciąż nie mógł uwierzyć, że kobieta, którą kochał do szaleństwa, została jego żoną. Czy to była prawda, czy może to tylko sen, z którego będzie zmuszony się obudzić?

Emese podeszła do niego i opuszkami palców odciągnęła słone krople. Bez słowa mocno go przytuliła. Trwali w ciasnym uścisku. Żadne z nich nie chciało oderwać się od drugiego serca. Pragnęli być już zawsze razem. Alberto powoli oderwał się od lubej i spojrzał jej głęboko w oczy. Dłońmi pogładził jej jasne lico. I pocałował w czoło, różowe policzki, aż w końcu złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Czule się uśmiechnął, gdy dostrzegł biżuterię na jej szyi. 

— To pamiątka po mojej babci Narinie. Moja matka dostała ten medalik od mego dziadka Hasszána, nosiła go od dnia swojego ślubu, a teraz przekazała go mnie. — Spojrzała na męża, który wciąż trzymał ją w swoich objęciach.

„Narina..." — To bardzo ładne imię, mógłbym mieć córkę o tym imieniu — powiedział odważnie. Uniósł jej dłoń, na której świeciła obrączka. I pocałował.

— Tak bardzo cię kocham, Alberto Oliveto! — wyznała. Chciała położyć dłoń na jego sercu, gdy nagle się zerwał i stanął do niej tyłem.

— A to zabawne — roześmiał się, czym bardzo ją zdziwił. — Wiesz, że gdyby twój ojciec nie pojawił się w Genui i nie rozkochał w sobie twej matki, nie byłoby nas tutaj? — zwrócił uwagę, stojąc już twarzą do ukochanej. — Nie mógłbym teraz całować ust swojej żony ani dotykać jej ciała, nie istniałaby kobieta z węgierskim imieniem i włoskim temperamentem. Nie istniałaby moja Emese z dużymi pięknymi piwnymi oczami i puklami jasnych włosów.

— Nie ma już tamtej dziewczyny, teraz jest Emese Oliveto. Moje życie należy już tylko do ciebie, Alberto — oświadczyła, gdy poczuła jego usta przy swoich. Ponownie ją podniósł i delikatnie położył na łożu.

Byli szczęśliwi i tak bardzo w sobie zakochani. Wszechświat im sprzyjał — być może jeszcze przed ich narodzinami ich drogi połączyły się w jedną. To pierwszy raz w ich rodzinach, gdy świadomie mogli wybrać małżonka, którego obdarzą uczuciem. Nikt ich nie zmuszał ani nie wywierał presji. Pozwolono im dostrzec własne szczęście.

Mąż składał namiętne pocałunki żonie. Jego skroń było bliska jej. Spragnionymi dłońmi podciągnął długą suknię i zaczął poznawać jej aksamitne ciało. Nigdy wcześniej nie byli tak blisko. Widywali się tylko w snach, gdy byli samotni. A teraz byli już małżeństwem. Mieli siebie. Ich serca połączyły się w jedno.

Spletli swoje dłonie. Złapali oddech, zatrzymując na sobie spojrzenie. Ich twarze rozjaśniały, choć uśmiech utrzymywał się od złożenia przysięgi. Pragnęli poznać każdy skrawek swoich ciał, wzajemnie ucząc się swojej bliskości. Pragnęli stać się jednością. By słońce nie wzeszło, a chwila intymności nigdy się nie skończyła.





Witajcie kochani w piątym rozdziale! 

Jest mi niezmiernie miło, że tak wielu was przybyło poznać losy rodziny Kivaly. Cieszę się bardzo i dziękuję wam wszystkim za zaufanie. 

Mam nadzieję, że rozdział się podobał, podzielcie się swoimi spostrzeżeniami.

Czy już ktoś, kto wzbudził w was sympatię, a może jest ktoś za kim nie przepadacie?  Koniecznie dajcie znać. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top