南総里見八犬伝

   Siedział w rogu budynku stacji benzynowej, popijając kawę z lekkim znudzeniem. Przyjechał tu niedawno, ale upał na zewnątrz szybko zagonił go do środka, gdzie klimatyzacja działała wręcz idealnie, może nawet trochę za bardzo. Tak czy siak, wolał nieco marznąć niż być teraz na dworze.

   Wpatrywał się w widok za zajmującym całą frontową ścianę oknem, czekając, dopóki nie pojawią się wyczekiwani przez niego podróżni. 

   Aż w końcu nadjechali.

   Z wszystkich miejsc postojowych na trasie do Yokohamy wybrali to konkretne nie bez powodu. Znajdowało się ono na odludziu, więc łatwo było przy pomocy prostych obliczeń ustalić, że jeśli o danej porze pojawi się potrzeba zatrzymania, to tylko tutaj zatrzymać się będą mogli.

   Ale nie tylko. Bo w momencie, w którym wyczekiwana przez niego dziewczyna – rozpoznał ją wręcz od razu – znalazła się w budynku i skierowała w stronę toalet, musiała wejść do wąskiego korytarzyka, który znajdował się poza zasięgiem wzroku osób z zewnątrz, a który prowadził zarówno do owych toalet, jak i do tylnego wyjścia.

   Tam właśnie się skierowała, a Bakin wstał, przeciągając się i, jak gdyby nigdy nic, podążając za nią, kątem oka tylko sprawdzając, czy nikt nie wszedł do środka jej śladem. 

   Drzwi do łazienki zostawiła uchylone; siedziała na opuszczonej desce klozetowej ze skrzyżowanymi nogami. Gdy tylko otworzył drzwi szerzej, od razu podniosła głowę, bezbłędnie interpretując jego tożsamość.

   – Gdzie jest Minho? – spytała bez cienia zawahania w głosie.

   Bakin zmarszczył lekko brwi.

   – Dopiero co się poznaliśmy, a ty już pytasz o innego mężczyznę?

   Zmrużyła oczy, wyraźnie zirytowana jego komentarzem.

   – Nie pozwolę się zabić, dopóki nie uwolnicie Minho – oznajmiła, choć głos zadrżał jej na samą myśl. Cel jej oponenta był jednak oczywisty i musiała pogodzić się z tym faktem. 

   – Nie mam zamiaru cię zabijać – Bakin prychnął, zakładając ręce. – Twój kolega odzyska wolność, gdy tylko użyjesz swojej mocy tak, jak cię o to ładnie poprosimy.

   – Jakoś nie mieliście nic przeciwko szybkiemu ukróceniu moich męk, gdy nasłaliście zabójcę na mnie i moich rodziców – stwierdziła zgryźliwie.

   Bakin wpatrywał się przez nią przez chwilę, nieco zbity z tropu. 

   Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mimo tak dalekiego posunięcia się sytuacji, ta dziewczyna – a może i jej opiekunowie – wciąż nie mieli pełnego obrazu sytuacji, w której się znalazła.

   Choć nie należało to do zakresu jego obowiązków, postanowił ją jednak oświecić.

   – To nie my ich nasłaliśmy – oznajmił, a ton miał tak bezpośredni, że nastolatka nawet nie poddawała jego słów w wątpliwość, czekając tylko, aż wyjaśni, co konkretnie ma na myśli. – To Mafia Portowa, z Yokohamy. Słyszałaś o niej?

   Pokręciła głową.

   Bakin prychnął. Najwyraźniej nikt nie wpadł na to, by podzielić się z nią szczegółami sytuacji. Bo w to, że Agencja wiedziała dokładnie, kim był jej prześladowca, nie wątpił nawet przez chwilę.

   Opierając się o framugę, mężczyzna westchnął leniwie. 

   – Mafia Portowa i yakuza Kamome walczą z sobą od dłuższego czasu. Nasz przywódca jest obecnie ciężko chory, ale jego śmierć znacznie osłabi organizację. Nie możemy sobie na to pozwolić. Dlatego potrzebujemy ciebie, jeśli wiesz, co mam na myśli. I dlatego Mafia nie chce pozwolić, żebyśmy byli w stanie cię użyć. Oto cała historia tego, jak znalazłaś się w tych trefnych okolicznościach! – Klasnął w ręce, obdarzając ją szerokim, ale sztucznym uśmiechem. – A jeśli chcesz wiedzieć, skąd Kamome wiedziała o twoim istnieniu, to tylko i wyłącznie moja zasługa. Moja Zdolność umożliwia mi zidentyfikowanie wszystkich innych Wyposażonych. No, ale to by było na tyle. Twoi opiekunowie wkrótce zaczną się niepokoić, powinniśmy się więc zbierać. 

   Wydychając ze świstem powietrze z płuc, nastolatka wstała. Informacje, które właśnie uzyskała, rozwiewały resztę wątpliwości co do tego, czemu znalazła się w takich, a nie innych okolicznościach. Czy detektywi o tym wiedzieli? Nie miała pojęcia. Miała powód, by twierdzić, że coś jednak przed nią ukrywali. A przynajmniej Dazai, który kazał jej nie działać na własną rękę. To on powiedział jej, że Akutagawa też posiada Zdolność, przypomniała sobie. Znał go. Wiedział, że Mafia Portowa – czymkolwiek konkretnie była – chciała jej śmierci. Musiał wiedzieć. A i tak zadecydował, że nie musi znać szczegółów. 

   – Okej, po prostu chodźmy – mruknęła, nie będąc już zbytnio w stanie powiedzieć czegokolwiek więcej. 

   Z tym, że gdy tylko opuścili budynek stacji przy użyciu tylnego wyjścia, pierwszym widokiem jaki ich spotkał, był nie kto inny a Dazai, oparty o ścianę nieopodal drzwi z wyrazem lekkiego znudzenia na twarzy.

   [F/n] zatrzymała się wpół kroku.

   – Długo wam to zeszło – stwierdził członek Agencji, a Bakin obleciał go lekko zniecierpliwionym spojrzeniem. Dazai odepchnął się od ściany budynku i stanął na wprost nich. – Chyba rozumiesz, że nie możemy pozwolić ci na zabranie [F/n]. 

   – Idzie ze mną z własnej woli – Bakin rzucił, trochę pogardliwie. [F/n] tylko kiwnęła głową stanowczo. Choć w środku była kłębkiem nerwów, nie wierzyła w żadną inną możliwość.

   – Och, bez wątpienia sama podjęła decyzję, choć nie powiedziałbym, że w przypadku szantażu można rzeczywiście mówić o wolnej woli.

   [F/n] zakrztusiła się śliną.

   – S-skąd wiesz, że...

   – Mają Minho, prawda?

   Zacisnęła wargi i krótko kiwnęła głową.

   – To naprawdę bez znaczenia – Bakin wtrącił, ostentacyjnie zerkając na zegarek na nadgarstku. – Naprawdę polecałbym się nie wtrącać. 

   – Niestety, trochę na to za późno – Dazai odparł bez wahania.

   Jednak to, co stało się w następnym ułamku sekundy, było zbyt szybkie, by [F/n] mogła w ogóle nadążyć za tym wzrokiem.

   Wszystkim, co zobaczyła, był błysk ostrza katany, tuż przed jej twarzą, zbyt szybki, by była w stanie go uniknąć, gdyby tylko był wycelowany w nią. 

   Jego celem był jednak kto inny. Z piersi Dazaia buchnęła krew i ten zatoczył się do tyłu, zginając w pół. 

   Katana w dłoni Bakina, wyciągnięta – najwyraźniej – spod obszernego płaszcza, zalśniła czerwienią. [F/n] wydała z siebie jęk, oniemiała na sam widok.

   – Idziemy – mruknął Bakin, chwytając ją za nadgarstek z zamiarem pociągnięcia jej w stronę samochodu.

   W tej samej jednak chwili Dazai sięgnął dłonią do jej samej, ostatkiem sił chwytając ją za tę wolną. Jedno wymienione przez nich spojrzenie wystarczało, by dziewczyna zrozumiała dokładnie, czego od niej oczekuje.

   Unmei no kizuna.

   Ból w klatce piersiowej oszołomił ją na ułamek sekundy, wciąż jednak był to zbyt krótki moment, by Bakin zdał sobie sprawę, co się dzieje.

   Unmei no kizuna.

   A gdy krew zaczęła przesiąkać jego własne ubrania, uświadomił sobie, że jest już za późno.

   Oddana rana sprawiła, że niemal od razu upadł na ziemię, oszołomiony bólem. Prawdopodobnie wylądowałaby tam również [F/n], gdyby Dazai nie pociągnął jej do siebie, wyrywając z jego uścisku. Dziewczyna zadrżała, wciąż czując na sobie cień rozrywającego bólu, który przez ten krótki moment należał do niej.

   Przez parę chwil wpatrywali się w kompletnej ciszy na Bakina, z którego ciała z  przeraźliwą prędkością ulatywało życie. 

   Dopiero gdy z kieszeni płaszcza mężczyzny rozległ się dźwięk telefonu, Dazai podszedł do niego i wyjął urządzenie, przystawiając je sobie do ucha.

   – Bakin. Jak sytuacja? Wszystko poszło zgodnie z planem? – rozległ się żeński, stanowczy głos. 

   – Z tej strony Dazai Osamu ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, z kim mam przyjemność? – odezwał się uprzejmie mężczyzna, sprawiając, że [F/n] tylko uniosła brwi z powątpiewaniem.

   Przez chwilę po drugiej stronie linii panowała cisza. Gdy kobieta odezwała się znowu, jej ton był nieco jakby rozeźlony.

   – Mamy zakładnika, który zginie, jeśli nie przekażecie nam [F/n] [L/n]. 

   Dziewczyna tylko zacisnęła pięści, a Dazai zacmokał. 

   – Wiemy, że jeśli przekażemy wam [F/n], wykorzystacie jej Zdolność, co również bez wątpienia będzie miało skutek śmiertelny. Natomiast nie mamy żadnej pewności, że zakładnik zostanie uwolniony, gdy tylko znajdzie się ona pod waszą opieką. Krótko mówiąc... – Dazai spojrzał na dziewczynę, jak gdyby upewniając się, że i ona usłyszy, co powie. – Jeśli chcecie wykorzystać [F/n], będziecie musieli najpierw przedrzeć się przez Agencję.

   Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, jakby oczekując potwierdzenia tego, że zrozumiała to poprawnie.

   Nie pozostawiało bowiem wątpliwości, że słowa te miały w sobie znacznie więcej znaczenia, i skierowane były również do niej samej.

   Jeśli zamierzasz dać się zabić, będziesz musiała najpierw przedrzeć się przeze mnie.

   – Czy mam to rozumieć jako wypowiedzenie wojny? – spytała kobieta.

   Odpowiedź rozbrzmiała niemal od razu.

   – Bez wątpienia.

   Yokohama była dużym miastem, o tym [F/n] wiedziała już od dawna. Nigdy jednak nie miała okazji ujrzeć go z tak bliskiej perspektywy, a widok, który temu towarzyszył, już od pierwszej chwili robił na niej niezwykłe wrażenie.

   Było już późne popołudnie, gdy samochód zanurzył się między pierwsze zabudowania, a gdy zabudowania te przybrały formę typowo miejską, dziewczyna siedziała już z nosem przylepionym do szyby, obserwując jak światło zachodzącego słońca odbijało się w nieskazitelnie czystych, oszklonych biurowcach. 

   Wszystko tutaj wyglądało inaczej. Sposób, w jaki ludzie się tu poruszali i mijali siebie nawzajem nie pozostawiał wątpliwości, że nikt tu nikogo nie zna. Mimo obecnego o tej godzinie tłoku i gęstości zabudowań, istniał tu dystans, którego nie odczuwało się w wiejskiej okolicy, w której wyrosła. 

   Nie było tu bezdomnych psów ani dzikich trawników; mijane parki były dokładnie rozplanowane, zupełnie inne niż otaczające Ozawę lasy. Każdy centymetr miasta wydawał się być zaplanowany, a potem zobaczony i wydeptany tysiące razy, bez cienia dzikości czy pierwotnej formy.

   I nawet, jeśli w jej własnych myślach brzmiało to przeraźliwie, to pociągało ją to bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej sobie to wyobrażała. 

   – Jesteśmy już prawie na miejscu – oznajmił Kunikida, zerkając na nią w lusterku.

   – W Agencji? – spytała, na co Dazai pokręcił głową.

   – Jest już dość późno, więc jedziemy prosto do kwater. 

   Miejsce, do którego zajechali, znacznie bardziej przypominało jej już to, w którym się wychowała. Po przejechaniu samego centrum znaleźli się w nieco spokojniejszej części miasta, pełnej niewielkich domków i tak spokojnej, że aż ją to zdziwiło.

   Mieszkania Agencji były niewielkie, znacznie mniejsze niż dom, w którym wyrastała. Dazai wszedł z nią do środka, pomagając wnieść torby i pokrótce tłumacząc, gdzie są i do czego służą poszczególne sprzęty, na wypadek gdyby jednak były one jej w jakiś sposób obce. 

   Zanim wyszedł, [F/n] zatrzymała go jeszcze na chwilę, wypowiadając pytanie, które męczyło ją już od dawna, ale którego nie chciała mówić w obecności Kunikidy.

   – Skąd wiedziałeś?

   Nie musiała tłumaczyć, by od razu zrozumiał, co miała na myśli.

   – Domyśliłem się. – Dazai wzruszył ramionami. – Skoro wzięli zakładnika, oczywiste że zostawało tylko wywabić cię poza nasz zasięg wzroku. Wystarczyło mieć cię na oku.

   Pokiwała głową, chyba zbyt zmęczona, by w ogóle narzekać na to, że właśnie przyznał się do śledzenia jej. Potem jednak odezwała się znowu, nieco oburzonym głosem.

   – Więc wiedziałeś, że mają Minho. I jakoś nie przeszło ci przez myśl, by mnie o tym poinformować? – parsknęła. – Co masz zamiar zrobić, jeśli coś mu się stanie?

   – Nie stanie – Dazai odparł bez wahania. – To ich jedyna karta przetargowa. Potrzebują go, by przekonać cię do wykorzystania swojej Zdolności tak, jak tego chcą. Więc nie musisz się o niego martwić. – Stanął na wprost niej, wkładając ręce do kieszeni. Delikatny, beztroski uśmiech na jego twarzy bez wątpienia nie budził w niej zaufania. – A co do pierwszego pytania, śmiem twierdzić, że nie tylko ja postanowiłem nie dzielić się czymś ważnym.

   Zmarszczyła brwi, zaciskając jednocześnie pięści. 

   – To bez znaczenia. Zrobiłam to, co uznałam za słuszne.

   – Ach, nie wątpię w to. 

   Wyjmując prawą dłoń z kieszeni, ujął jej podbródek i uniósł lekko do góry, tak, by mieć pewność, że spojrzy mu prosto w oczy.

   – Po prostu wydaje mi się, że jesteśmy bardziej podobni, niż ci się wydaje. Najzwyczajniej w świecie, równie niegodni zaufania.

   I po tych słowach zostawił ją samą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top