XVII

   Czym tak naprawdę była Zbrojna Agencja Detektywistyczna – [F/n] mogła się w rzeczywistości jedynie domyślać. Przez ostatni wieczór, który z bezsenności spędziła przeglądając strony internetowe, dowiedziała się nieco o reputacji organizacji. A jednak mimo wielu opinii czy wypowiedzi, które przeczytała, wciąż czuła, że nie potrafi wyobrazić sobie nawet, jak Agencja mogłaby wyglądać... od środka. 

   Wczesnym rankiem tego dnia obudził ją dźwięk czyjegoś telefonu dochodzący zza zdecydowanie zbyt cienkiej ściany. Wydawało jej się, że słyszy chwilę później znajomy głos, i po zaledwie momencie uświadomiła sobie, że jest to nikt inny jak Kunikida, prawdopodobnie rozmawiający z kimś przez telefon. 

   Ten dzień wydawał się jej w jakiś sposób specjalny. Pragnęła poznać Agencję i jej członków; pragnęła zobaczyć, kim są, jak pracują. Zastanawiało ją, kim był przywódca detektywów, ale najbardziej chyba chciała wiedzieć, jakie Zdolności posiadają. W świecie, do którego została zaproszona, Zdolności te wydawały się być na porządku dziennym. I tak bardzo, tak bardzo pożądała poznania innych Uzdolnionych. 

   Była już prawie gotowa, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Pobiegła wręcz, otwierając je, i stanęła twarzą w twarz z Kunikidą.

   – Dzień dobry – powiedział mężczyzna. Oczy miał lekko przymknięte i wiele wskazywało na to, że był trochę niewyspany. Jednocześnie jednak wyglądał, jakby był już przyzwyczajony do tego stanu rzeczy, a samokontrola sprawiała, że nie okazywał innych symptomów przemęczenia. – Jesteś gotowa?

   – Dzień dobry, um... Prawie! – Zniknęła za drzwiami i dopiła na szybko przygotowaną wcześniej herbatę, a przez ramię przerzuciła plecak w kształcie królika – jedną z rzeczy, które postanowiła wziąć ze sobą z domu. Upewniła się, że ma przy sobie telefon i portfel, po czym wyszła na otwarty korytarz budynku, zamykając za sobą drzwi na klucz. 

   – Pojedziemy moim samochodem, będzie szybciej – Kunikida oznajmił, zerkając na zegarek na nadgarstku. A [F/n], chcąc czy nie, podążyła jego śladem.

✄ 

   Budynek, w którym znajdowała się siedziba Agencji, umiejscowiony był na skrzyżowaniu dwóch ruchliwych ulic. Jako że było jeszcze wcześnie, światło słońca rozświetlało wnętrze biura z największą siłą, padając na jej członków, których [F/n] ujrzała właśnie pierwszy raz w życiu.

   Mimo dopiero co otwarcia biura, wszyscy już pracowali.

   Prawie wszyscy. 

   Dazaia nie było w zasięgu wzroku, natomiast przy jednym z biurek siedział młody mężczyzna w berecie, ze stopami opartymi na blacie, drzemiący tam w najlepsze, co przy braku reakcji ze strony jego współpracowników wydawało się być całkiem normalnym stanem rzeczy.

   Choć pozostali pracownicy wyglądali na zbyt zajętych, bo poświęcić jej pełnię uwagi i tylko zerkali w jej kierunku, posyłając jej uprzejme uśmiechy, jakaś dziewczyna o długich, połyskujących włosach podeszła do niej i ukłoniła się, obdarzając ją chyba najszczerszym z uśmiechów, jakie kiedykolwiek widziała. 

   – [F/n], prawda? Na imię mam Naomi. Miło cię poznać!

   Dziewczyna odwzajemniła ukłon, choć nieco niezręcznie, starając się odwzajemnić również uśmiech. Choć było to miłe, nie przywykła do tak otwartej koleżeńskości. Wydawało się, jakby minęły wieki od jej ostatniego spotkania z Minho, nie wspominając o jakichkolwiek innych rówieśnikach.

   – Miło mi – odparła nieco automatycznie, starając się przyzwyczaić do nowego miejsca.

   Mimo paru dziwactw, jakie bez wątpienia były udziałem tejże placówki, Agencja wydawała się zaskakująco... normalnym miejscem pracy. Dokładnie tak wyobrażała sobie jakąkolwiek inną tego typu lokalizację: po prostu biuro z pracownikami robiącymi dokładnie to, co mieli w zakresie swoich obowiązków, nie wyróżniającymi się absolutnie niczym, tak, że sama nie wiedziała, czy posiadanie Zdolności było tu aż taką normą, czy też widziani przez nią pracownicy po prostu ich nie posiadali. Choć z drugiej strony, Kunikida wydawał się bardzo pasować do tego miejsca, a wiedziała, że jakąś Zdolność on posiada. A przynajmniej odnosiła wrażenie, że ktoś jej o tym już wcześniej powiedział. 

   Jednocześnie jednak nie wyobrażała sobie jak ktoś taki jak Dazai mógłby pracować w takim miejscu. Spojrzenie, jakim w tej chwili obdarzyła również mężczyznę opierdalającego się gdzieś w tle niemalże od razu zostało wyłapane przez Naomi.

   – To Ranpo-san – oznajmiła tak zwyczajnym tonem, jak gdyby nawet nie dziwiła jej ta reakcja. – Jest bardzo ważnym członkiem Agencji. Pewnie będziesz jeszcze miała czas, by wszystkich poznać. Zaraz powinien przyjść szef – mówiła. Być może gdyby była to natrętna znajoma z klasy, [F/n] czułaby się co najmniej przytłoczona. Jednak w obliczu doskwierającego jej braku tak prostego i szczerze przyjaznego podejścia osoby, która przecież była chyba w jej wieku – [F/n] przyjęła otwartość Naomi z wdzięcznością.

   Jakoś tak wyszło, że Naomi zniknęła jej gdzieś z pola widzenia, a Kunikida też chyba miał coś na głowie, bo polecił jej jedynie czekać aż ten legendarny Szef w końcu wyda jakieś konkretne polecenia. 

   Siedząc bez zajęcia na jednym z wolnych krzeseł, [F/n] mimowolnie pomyślała, że w sumie to jest teraz tak użyteczna jak ten cały Ranpo, z tą różnicą, że jemu przynajmniej za to płacą.

   – Myślisz właśnie, że jesteś tak samo bezużyteczna jak ja – rozległ się głos, którego do tej pory nie słyszała, a jednak nie było zagadką, do kogo należy. Przyjęła go tak obojętnie, jak tylko było to w tych okolicznościach możliwe.

   Mężczyzna spoglądał na nią spod przymrużonych oczu, po części badawczo, a po części – z niemożliwego wręcz do opisania znudzenia, jak gdyby była plastikowym pieskiem z kiwającą główką, niesamowicie nieznaczącym, a jednak wciąż bardziej zajmującym niż cokolwiek innego w zasięgu wzroku. A może kołyską Newtona? Tudzież jakimkolwiek innym bezużytecznym badziewiem, jakie ktoś mógłby kupić tylko dlatego że ładnie się świeciło, ruszało czy zawierało kolorowe kamyczki. 

   – Mylisz się – oznajmił po chwili Ranpo, bo [F/n] nie wyglądała, jakby miała cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie. – Ja, w porównaniu do ciebie, nie jestem bezużyteczny.

   Dziena.

   [F/n] prychnęła cicho, opierając brodę na dłoni, a łokieć na stole. Słońce zaczynało już nieźle prażyć, choć klimatyzacja i tak znacznie polepszała sytuację. Pomieszczenie jaśniało, a pracownicy nieco zyskiwali wolę do życia, z większą niż dotychczas motywacją wykonując swoje obowiązki, podczas gdy ona – prawdopodobnie jedyna osoba w pomieszczeniu, która nie wypiła kawy – czuła, że w każdej chwili jest coraz bliżej zaśnięcia na stole. 

   – No, to czym ty się tak właściwie zajmujesz? – spytała, spoglądając na Ranpo z takim samym niemalże znudzeniem, z jakim on spoglądał wcześniej na nią.

   Zmieniając nieznacznie pozycję na krześle, głowa Ranpo przechyliła się w jej kierunku, ale ten tym razem nawet nie poczynił wysiłku otworzenia oczu.

   – Tym, czym nikt inny nie jest w stanie – odparł tak banalnym, a jednocześnie zagadkowym głosem, że [F/n] jedynie wydała z siebie krótki jęk i uderzyła głową w blat stołu.

   – [L/n]. 

   Zerwała się z miejsca, bo głos Kunikidy mógł jedynie znaczyć, że coś się działo.

   I rzeczywiście, ponownie bez jej najmniejszego udziału, została podjęta decyzja o tym, co miało się z nią stać.

   Atsushi wydawał się być dość nieporadną osobą i mimo że budził zaufanie, w porównaniu do Naomi nie wyglądał na kogoś, komu powinno się powierzać zbyt wymagające zadania. A jednak to właśnie jemu powierzono zajmowanie się nią samą – a konkretnie, pomożenie jej w załatwieniu kwestii nowej szkoły. Wybrano jej nawet placówkę, więc dosłownie jedyne, co musiała zrobić, to podpisać jakieś dokumenty i zanieść je na miejsce. Trochę irytowała ją prostota, z jaką obcym ludziom przyszło decydować o jej losach. Jednocześnie, postanowiła chociaż na razie poddać się temu, jak łatwe było właśnie podążanie za takimi decyzjami. 

   Powiedzmy, na parę dni, dopóki nie zdecyduje, co chce zrobić. Wciąż musiała myśleć o Minho, wciąż sama była też w niebezpieczeństwie.

   Czy Agencja w ogóle traktowała to poważnie? O planie uratowania Minho nikt nawet nie wspomniał, podczas gdy do ochrony miała... cóż, Atsushiego. 

   Jeśli nie posiadał jakiejś wyjątkowo ambitnie wybuchowej OP Zdolności, to naprawdę już nigdy więcej nikogo nie posłucha.

   – Jesteś głodna?

   Jak na komendę, zaburczało jej w brzuchu. Było już trochę po południu, a szli przez jakieś centrum handlowe, które akurat było skrótem między jej nowym liceum a Agencją. 

   – No, trochę – przyznała. Po paru godzinach spędzania razem czasu nieco udało jej przekonać się do Atsushiego. Ich rozmowa była jak najzwyklejsza, jak gdyby byli właśnie najzwyklejszą parą nastolatków. Przez parę godzin ani razu nie wspomnieli o Zdolnościach, o przykrej przeszłości czy niepewnej przyszłości. I być może właśnie tego dziewczyna potrzebowała. 

   Tak czy inaczej, członkowie Agencji byli najwyraźniej zupełnie inni, niż się tego spodziewała. 

   Zapachniało smażonym ryżem z pobliskiej knajpki i żadnemu z nich nie chciało się szukać niczego innego.

✄ 

   – ...Życie ci niemiłe?

   Ten dzień byłby iście wyborny, gdyby już nad samym ranem w drogę nie wszedł Chuuyi człowiek, którego – dałby sobie za to rękę uciąć – wolałby już nigdy w życiu nie widzieć, może nawet za cenę swojego kapelusza, bo przecież ta irytująca, wredna kreatura...

   – Chuuya! Kopę lat!

   – Nudzi ci się? Chodzenie po rewirze Mafii to twoja nowa metoda samobójcza? – mruknął mężczyzna z dość jednoznacznym zamiarem minięcia Dazaia, który stanął mu na drodze, w złudnej nadziei że ten za nim nie polezie.

   – Widzę, że humor się ciebie trzyma!

   – Spieprzaj. Psujesz mi morale.

   – No już już, złość piękności szkodzi. – Niezbyt przejęty Dazai owinął ramię wokół szyi Chuuyi, jak gdyby byli starymi przyjaciółmi. Być może byli – Chuuya nigdy by tego jednak nie przyznał. Być może właśnie to była ta ostatnia nitka powstrzymująca Chuuyę od przywalenia Dazaiowi w sam środek tej wkurwiającej mordy.

   – Chcesz czegoś czy prosisz o wpierdol?

   – Tak właściwie, to przyszedłem porozmawiać o interesach. A jako stary, dobry kumpel, pewnie z chęcią podzielisz się paroma...

   – Mów, o co ci chodzi.

   Dazai odsunął się nieco, najwyraźniej trochę już znudzony byciem irytującą pluskwą, bo nawet jego wyraz twarzy nieco się stonował, sprawiając, że Chuuya prawie nie miał już ochoty go zamordować.

   – Co Mafia zamierza zrobić z [F/n] [L/n]?

   Chuuya uniósł brew.

   – Przyszedłeś tutaj spytać o nasze plany? Nasze? Plany względem was, wroga? Pogrzało cię czy co?

   Dazai zaśmiał się krótko.

   – No już, koniec z żartami. Znam sposób myślenia Moriego. Nie lubi marnować czasu na bezowocną walkę z Agencją, bo ostatecznie nic z tego nigdy nie wychodzi. Z kolei yakuza Kamome jest wrogiem, którego należy się pozbyć. Więc? Zaleźli wam za skórę czy co?

   Kapelusznik wzruszył ramionami, chowając ręce w kieszeniach z lekkim znudzeniem.

   – Robią się zbyt cwani, ale mają też słabości. Nie możemy pozwolić sobie na otwarty konflikt przez jakieś tam układy, szczegółów nie znam. Ale ich szef jest chory, a Zdolność tej dziewczyny może go uratować. Ot, cała historia. I, jeśli chcesz wiedzieć, Mori kazał nam dać wam spokój dopóki Kamome nie pójdzie w pizdu. 

   Dazai pokiwał powoli głową, jak gdyby myśląc głęboko, choć jego rozmówca miał szczere wątpliwości, by jego głowa służyła do czegokolwiek innego niż całkiem ładnego uzupełnienia korpusu.

   – To w sumie tak jak się domyślałem – oznajmił po chwili.

   Ty? Myślałeś? Na poważnie?

   – Nasz szef myśli podobnie. Przekaż Moriemu, że akceptujemy zawieszenie broni.

   – Ta.

   – No, to powiesz mi coś jeszcze? Chciałbym się rzeczywiście czegoś dzisiaj dowiedzieć. – Dazai ziewnął ostentacyjnie.

   Zaraz cię...

   Chuuya prychnął.

   – Mamy wtyczkę w Kamome, a oni z pewnością mają u nas, ale was też ktoś ma na oku. Bez informatora u nas czy tam, jesteście w plecy.

   Dazai tylko uśmiechnął się niewinnie.

   - No przecież ty mi i tak wszystko wypaplasz.

✄ 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top