XIII
Zimny pot spływający mu po twarzy mieszał się z brudem. Od niemożliwego do ukojenia zimna bolały go kości, a twarda powierzchnia, na której siedział, już dawno zaczęła go drażnić. Odnosił wręcz wrażenie, że dostaje od niej siniaków, choć nie był nawet pewien, czy jest to w ogóle możliwe.
Co jakiś czas zmieniał pozycję, bo robiło mu się niewygodnie. Czasami udawało mu się zasnąć i tylko dzięki temu czas mijał mu szybciej, jednak z braku okien w pomieszczeniu nie miał pojęcia, ile czasu rzeczywiście mijało.
Wciąż pamiętał, gdy ta dziwna kobieta przekazała go w ręce jakichś mężczyzn, a ci wepchnęli go do piwnicy, takiej, gdzie prawdopodobnie normalnie można by przechowywać ziemniaki czy słoiki z przetworami. Na początku walił pięściami w drzwi, domagając się wyjaśnień. Z czasem panika zmieniła się w zwykły strach, męczący jego podświadomość nawet wtedy, gdy czuł się już jakby spokojny. A potem dopadła go dziwna apatia, przez którą nie potrafił już nawet zastanawiać się albo myśleć o czymkolwiek, i siedział w tej ciemności bez ruchu, starając się walczyć ze stopniowym wyziębianiem się swojego organizmu.
Choć co jakiś czas dochodziły go szumy dochodzące znad piwnicy, to w momencie, w którym usłyszał dźwięk kroków zbliżających się do jego celi, od razu wróciły mu siły. Przeszedł go dreszcz zimna, choć od dłuższego czasu nie zwracał już na temperaturę uwagi. Podniósł głowę i wbił wzrok w nieprzeniknioną ciemność, tam, gdzie w jego opinii powinny znajdować się drzwi. Nie minęło parę sekund, zanim drzwi te otworzyły się i wszedł do środka jakiś tęgi mężczyzna. Jedynie kontury jego sylwetki były widoczne na tle światła, które nagle wpadło do pomieszczenia z korytarza. Minho od razu przysłonił oczy, bo światło to zirytowało mu wzrok.
– Co tak po ciemku siedzisz? – Mężczyzna sięgnął w bok i z dźwiękiem pstryknięcia włączyła się blada żarówka zwisająca z sufitu. Minho przyznał w duszy, że nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. Teraz jednak tylko zirytowało go to nagłe oświetlenie, więc skulił się, starając wyprzeć jakiekolwiek jaśniejsze skrawki świata z zasięgu wzroku. – Podobno od wczoraj tu siedzisz, nic ci nie dali? Ci to nigdy nie wiedzą, jak traktować gościa.
Zanim zdał sobie sprawę z tego, że mężczyzna przestępuje w jego kierunku, nozdrzy chłopaka dotarł zapach czegoś ciepłego, czegoś warzywnego. Zapach ten automatycznie wzbudził w nim uczucie głodu i ten odruchowo podniósł głowę, pochłaniając spojrzeniem miskę pełną jakiejś zupy. Jednocześnie zauważył, że mężczyzna trzyma w wolnej dłoni coś dużego, coś, co w pierwszej chwili wzbudziło jego niepokój.
Tym czymś był jednak tylko koc, który chwilę później został narzucony mu na plecy, w mniej więcej tym samym momencie, w którym w dłonie wciśnięta mu została miska z zupą.
– Jedz, wezmę potem miskę. Chcesz skorzystać z toalety? Mogę cię przemycić, jak skończysz – oznajmił mężczyzna, opierając się o ścianę pomieszczenia, tuż przy drzwiach. Drzwi te pozostawił otwarte, jak gdyby w ogóle nie brał pod uwagi, że Minho mógłby chcieć spróbować uciec. Z drugiej strony, prawdopodobnie nie dotarłby dalej niż drzwi do korytarza piwnicznego. U góry musieli być inni ludzie, którzy z pewnością nie pozwoliliby mu uciec. Prawdopodobnie nie byliby oni też na tyle mili, by dać mu koc i ciepłe jedzenie, jak wywnioskował po tym, jak traktowali go dzień wcześniej.
Kimkolwiek ten dziwny mężczyzna był, Minho prawdopodobnie nie powinien narzekać na jego obecność.
Przez parę dobrych minut panowała cisza, gdy chłopak pochłaniał porcję posiłku. Wiedział, że jedzenie w pośpiechu jest co najmniej niezdrowe, ale nie potrafił zmusić się do zwolnienia, przynajmniej na początku, gdy czuł głód tak intensywny, że wydawało mu się, że absolutnie niczym nie będzie w stanie go ukoić.
Było to złudne wrażenie, bo już po połowie miski zaczął czuć się dość pełny. Z przyzwyczajenia nie jadł za wiele, bo posiadał raczej marny metabolizm.
Gdy w końcu uspokoił się i odważył spojrzeć na swojego wybawcę, odkrył, że ten wpatruje się w niego badawczo.
Dopiero po chwili ośmielił się zadać pytanie, które rozrywało go od środka odkąd tylko tu trafił.
– Dlaczego tu jestem?
Głos mu nieco zadrżał, ale zupełnie nie czuł potrzeby wydawania się silniejszym niż w rzeczywistości. Nie w obliczu człowieka, który w jakiś sposób jednak uratował mu życie, a przynajmniej zdrowie. Kosztem miski zupy i koca zyskał on bowiem bezgraniczne zaufanie chłopca.
– Z powodu tej Wyposażonej, nie wiesz tego? – Mężczyzna przekrzywił głowę, marszcząc lekko brwi.
No tak. Tyle mógł się domyślić. Cokolwiek miało wtedy miejsce, musiało mieć związek z [F/n]. Poczuł dziwny ścisk w żołądku na myśl, że jego życie byłoby całkowicie normalne, gdyby nie jej obecność.
Całkowicie nudne.
Choć, jakby to nie spojrzeć, nudne życie to długie życie. On o swoje zaczynał się już teraz obawiać.
– Chcecie ją szantażować? – zgadł. – Ale czemu, przecież nie jesteśmy aż tak... blisko... – Zmarszczył brwi, zdając sobie właśnie sprawę, że tak w sumie to nie było nikogo, kto byłby bliżej [F/n] w tej chwili. Jej rodzice nie żyli. Jeśli on umrze, jej nie pozostanie nikt.
Nie chciał umierać, tyle wiedział. Ale świadomość, że musi przeżyć, dla [F/n], dodała mu w pewnym sensie sił.
Choć to, czy przeżyje, czy nie, w bardzo małej części zależało już od niego.
– Skończyłeś? – spytał mężczyzna, spoglądając na jego miskę. – Choć, zabiorę cię do tej toalety.
✄
Dwa piętra wyżej, w tym samym budynku, kobieta o jeszcze bardziej bezładnie ułożonych włosach niż kiedykolwiek wcześniej wykonywała właśnie telefon, przemierzając korytarz piętra z komórką przyłożoną do ucha.
– Daję ci pięć minut i ani sekundy dłużej. Nie zapominaj, kto jest twoim przełożonym.
W słuchawce rozległ się cichy chichot.
– Oczywiście, księżniczko.
Na tych słowach rozmowa się skończyła – akurat w momencie, gdy kobieta dotarła do drzwi sypialni swojego ojca. Zapukała i, nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi.
Mężczyzna leżał w łóżku, nie ruszając się. Jego ciało podłączone było do aparatury medycznej, a przy jego boku siedział lekarz.
– Budził się dzisiaj? – spytała Akira z wyrazem największego zmartwienia na twarzy. Choroba ojca jedynie dodawała do stresu wręcz promieniującego z jej całej osoby.
– Rano, ale od tego czasu śpi – odparł lekarz. – Musicie się pośpieszyć, zostało mu...
– Wiem! – warknęła w przypływie irytacji, ale szybko się opanowała. – Wiem. Robię, co w mojej mocy. I ty też musisz. Posiadamy kontakty w policji, będziemy od razu wiedzieć, gdy będą chcieli przenieść ją tutaj, do Yokohamy. A na pewno będą, nie pozwolą jej tam zostać.
– Skąd wiesz, że Yokohama? – Jak na lekarza, mężczyzna wiedział dość sporo o tym, co działo się w Kamome. A jednak nie był on osobą odpowiedzialną za gromadzenie wiedzy.
– Zajmują się nią detektywi ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Słyszałeś o nich?
Mężczyzna pokręcił głową.
– Ja słyszałam, trochę. Ale to nie jest znacząca siła, damy sobie z nimi radę.
Lekarz uśmiechnął się pod nosem, w lekko szyderczy sposób.
– Nie powinnaś lekceważyć wroga, Akiro.
– Nie lekceważę – oznajmiła od razu. – Po prostu uważam, że każdego wroga można pokonać. A my mamy ku temu najodpowiedniejsze narzędzia.
Pokiwał tylko głową powoli, przypominając sobie w tej chwili o przechwyconym przez kobietę zakładniku. Być może rzeczywiście stanowił on dobre narzędzie, a jakikolwiek plan miała, mógł się rzeczywiście powieść.
Pozostało mu jedynie zaufać, że nie będzie tym, któremu przyjdzie opiekować się przywódcą w dzień jego śmierci.
✄
Bakin Kyokutei był spokojnym człowiekiem, który niczego nie brał do końca na poważnie. Praktycznie w każdej chwili był gotowy podzielić się jakąś losowo dobraną myślą czy żartem językowym, o który nikt, absolutnie nikt nie prosił. W obliczu powagi zaistniałej sytuacji doprowadzał on tym Akirę do absolutnego szału.
Nosił on ciemnozielony, zamszowy płaszcz, żółtawy szal i kapelusz, przez które to każdemu wydawał się dziwnie znajomy, a jedynie nieliczni uświadamiali sobie, że wynikało to z podobieństwa z Włóczykijem z "Muminków", bajki, którą w mniejszym czy większym stopniu rozpoznawali wszyscy. Czy był to efekt zamierzony – nikt nie wiedział. Jednak w tych okolicznościach nawet nieszczęsny kapelusz sprawiał, że Akira miała ochotę zrzucić mu go z głowy albo wepchnąć prosto tam, gdzie światło nie sięgało.
– Chyba należy mi się mały awans, księżniczko – oznajmił Bakin, wyszczerzając zęby w onieśmielającym na swój sposób uśmiechu. Również uśmiech ten zirytował Akirę jeszcze bardziej.
– Myśl teraz o tym, co rzeczywiście istotne – warknęła w odpowiedzi.
– No już, już, nie stresujemy się. Krótko mówiąc, mam zorganizować skradnięcie tej panienki, o której sam wam zresztą powiedziałem?
– Jesteś częścią yakuzy, Kyokutei. Nie najemnikiem. Nie zapominaj o tym – prychnęła kobieta, krzyżując ręce na piersi w dość lekceważącej manierze. – Działanie w celu najwyższego dobra Kamome jest twoim obowiązkiem.
– Tak, tak, oczywiście. – Bakin wyszczerzył zęby. – Ale czemu w sumie mnie do tego zaprzęgacie? Nie jestem strategiem, a to zdecydowanie coś, czym powinien zająć się ktoś doświadczony w tego typu... przejęciach – oznajmił po krótkiej chwili szukania najwłaściwszego słowa.
Akira skinęła głową.
– Wprawdzie mam już plan przejęcia, czekamy jedynie na więcej informacji i sygnał do rozpoczęcia. Przyczyną, dla której chcę, byś był to ty, jest to jak mało wiemy o Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Nasze rozwiązanie nie wymaga użycia siły. Ale chcę być pewna, że nie zdarzy się nic nieprzewidywanego. Dlatego jednocześnie zlecam ci wywiad. A do tego nadajesz się wręcz idealnie.
Tym razem, Bakin wyszczerzył się w poczuciu dumy. Komplementów przecież nigdy nie było za wiele.
– W końcu, twoja Zdolność, Historia ośmiu psów, jest w stanie bezbłędnie zidentyfikować wszystkie inne, gdy tylko zobaczysz ich właścicieli. Czyż nie jest to idealna Zdolność dla zwiadowcy?
✄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top