XII

   Lekcje tego dnia kończyły się nieco wcześniej niż w pozostałe dni. Miała w tym semestrze wyjątkowo dużo zajęć, a z reguły i tak musiała zostawać po nich, by pracować nad szkolnymi projektami, stąd możliwość opuszczenia placówki już około godziny piętnastej była wyjątkowo zadowalająca.

   Jej rodzice kończyli pracę około tej samej pory i wiedziała, że, jak co tydzień, będzie im dane zjeść wspólny obiad. Ta świadomość dała jej więcej szczęścia, niż mogłoby się wydawać. Choć nie czuła się szczególnie przywiązana do swoich rodziców, byli oni wciąż istotną częścią jej życia.

   W dłoni trzymała telefon, gdy otworzyła drzwi domu.

   Prawie go wypuściła, gdy otworzyła kolejne drzwi  te do jadalni. Jej rodzice siedzieli tam, wpatrując się w nią oczami szerokimi z przerażenia, jednak to nie ich spojrzenie było tym, co przykuło jej uwagę w pierwszej chwili.

   Był to mężczyzna w czarnym płaszczu, spod którego wydobywały się te przedziwne wstęgi, te, które z biegiem czasu nauczyła się rozpoznawać; te, których widok budził w niej strach i które zdawały się wypalać głęboko w jej mózgu jakiś rodzaj instynktu, który wielokrotnie miał potem budzić w niej potrzebę ucieczki na sam ich widok. 

   Kaszel. Dźwięk jego głosu. Te dwie rzeczy również wyryły się w pamięci dziewczyny.

   Mężczyzna w pierwszej chwili nie zwrócił na nią uwagi, bo też pierwszym, co się stało, były te wstęgi, te czarne, przepełnione chaosem wstęgi, przebijające na wskroś ciało jej ojca.

   Mniej niż sekundę trwał szok. Potem wybiegła z jadalni i prosto do tylnego wyjścia, które w tej chwili było bliżej niż drzwi frontowe.

   Czarne wstęgi rozrosły się i wystrzeliły we wszystkich kierunkach, ale nie zdobyła się na to, by im się przyglądać. Choć goniły ją przez całą długość podwórka, nie odważyła się zatrzymać. 

   A potem zniknęła za rogiem. Nie zatrzymała się jednak, dopóki nie była całkowicie pewna, że jest sama.


   Wstęga przebija ciało jej ojca.

   Ta sama wstęga muska jej ramię, gdy dziewczyna ucieka.

   Brakuje jej tchu.

   Wstęga przebija ciało jej ojca.

   Ta sama wstęga muska jej ramię, gdy dziewczyna ucieka.

   Brakuje jej tchu.

   Wstęga przebija ciało jej ojca.

   Ta sama wstęga...

   – [F/n].

   Nastolatka aż podskoczyła, czując się, jakby coś właśnie wybiło ją z obranego wcześniej rytmu. Badawcze spojrzenie Kunikidy przewiercało ją na wskroś i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że stoi w miejscu od co najmniej paru minut, prawie wręcz zapominając o oddychaniu.

   – T-to...

   Ledwo te słowa opuściły jej usta, dziewczyna zaniosła się kaszlem. Jej płuca zaczęły płonąć i aż zgięła się w pół, zaciskając dłoń na piersi.

   – [F/n]! Co się dzieje?

   Potrząsnęła głową, uspokajając się przez kolejne parę sekund. 

   Dłoń, która znalazła się na jej ramieniu, uświadomiła jej, że musi wziąć się w garść.

   Przełknęła ślinę i odchrząknęła. 

   – Wszystko w porządku. – Jej głos lekko załamał się na ostatniej sylabie, ale nie dała po sobie poznać, by zrobiło to na niej najmniejsze wrażenie. Odwzajemniła spojrzenie Kunikidy, który na twarzy miał wyraz dość głębokiego zmartwienia. – Wszystko w porządku – powtórzyła, bardziej do siebie, jak gdyby mogło to ją samą utwierdzić w przekonaniu, że, w rzeczy samej, wszystko było w porządku.

   Nawet jeśli było to przekonanie złudne, wręcz z założenia swego nieprawdziwe.

   Przestąpiła w stronę domu pierwsza, krokiem tak pewnym, na jaki tylko była w stanie się zdobyć.

   Budynek, choć zrujnowany, został gruntownie wyczyszczony z wszystkiego, co mogłoby budzić w niej jeszcze gorsze uczucia. Wbrew sobie zajrzała do jadalni, zapuszczając się głębiej w korytarz domu. Pomieszczenie było prawie że puste, ktoś wyniósł z niego prawie wszystkie meble. Prawdopodobnie było to bardziej opłacalne niż próba doczyszczenia ich z fragmentów ciał, a przecież władzom publicznym na meblach też pewnie szczególnie nie zależało. Być może były też na nich ślady, których policja potrzebowała do prowadzenia śledztwa.

   W każdym razie nie poświęcała temu zbyt wiele uwagi i poszła prosto w kierunku schodów na wyższe piętro, a potem do swojego pokoju.

   Wbrew temu, co oczekiwała, nie uderzyła jej żadna magiczna fala nostalgii. Poczuła się jednak dziwnie, będąc w tym pomieszczeniu po wszystkim tym, co się w międzyczasie wydarzyło. 

   Część jej rzeczy była w miejscach, w których z pewnością sama by ich nie położyła, ale sama nie była pewna, jak bardzo zostały przemieszczone. Otworzyła szafę i wyjęła z niej dużą, sportową torbę, do której w następnej chwili zaczęła pakować wszystko, co tylko wydało jej się istotne. Kunikida czekał w przedpokoju, pozwalając jej na odrobinę prywatności, ale będąc cały czas w pogotowiu.

   Ubrania na zmianę, bielizna, akurat te rzeczy były na swoim miejscu. Parę kosmetyków, które akurat trzymała w pokoju. Przez chwilę się wahała, ale ostatecznie otworzyła jedną z szuflad i wyciągnęła parę pamiątkowych drobiazgów, które może i nie były jej potrzebne, ale ze świadomością, że może już nigdy tu nie wrócić, wolała wziąć je ze sobą. 

   Przegrzebała jeszcze parę miejsc, jednak nie znalazła tego, co szukała. Jej pamiętnik, którego co prawda nie uzupełniała od wieków, zniknął. Nie była pewna czy ktoś go zabrał, czy po prostu sama go gdzieś zapodziała. Nie miała jednak zbytnio ochoty spędzać jeszcze więcej czasu na szukaniu go.

   – Ile mamy czasu? – spytała, wyglądając z pokoju. – Mogę się jeszcze wykąpać? – Mimo że umyła się już wcześniej, to zaczynała czuć, jak brud z jej obecnych ubrań wracał na jej ciało. Nigdy się aż tak dokładnie też nie wyszorowała. Po prostu marzyła o zamianie warstwy rozpaczy pokrywającej jej całą na coś, co chociaż nieznacznie podniosłoby jej poczucie godności.

   Kunikida tylko kiwnął głową.

   – Tylko się pośpiesz – dodał. Z jego wyrazu twarzy widziała, że wolałby mimo wszystko nie spędzać tutaj więcej czasu niż to było absolutnie koniecznie, z drugiej jednak strony chyba był na tyle empatyczny, by pozwolić jej na ten niewielki luksus.

   Zaledwie piętnaście minut później ubierała już na siebie czyste ubrania. Te zniszczone i brudne bezmyślnie wrzuciła na kosza na brudną bieliznę, choć nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jak przyjemne może być uczucie kremu na wysuszonej skórze, i pachnącej odżywki do włosów. Nawet coś tak błahego, jak umycie zębów czy obcięcie paznokci przyjęła z niesamowitą wdzięcznością.

   Po wyjściu z łazienki czuła się gotowa do dalszego działania.

   – Och, wybacz, nie pomyślałam o tym, żeby ci jakąś kawę zaproponować – zdała sobie nagle sprawę, bo przecież była tu niejako gospodarzem. 

   – Nie szkodzi – odparł mężczyzna, chyba lekko się uśmiechając w reakcji na jej nagłe zmartwienie, choć nie była pewna. 

   – Chyba możemy już iść – oznajmiła, zerkając po raz ostatni na wnętrze pokoju. 

   Kunikida skinął głową i skierowali się do wyjścia.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top