Więzy Przeznaczenia
Istnieje na świecie przekonanie, że wiele rzeczy można powiedzieć ze stu procentową pewnością.
Na przykład to, że Ziemia kręci się wokół Słońca, to, że na wszystko znajdujące się na jej powierzchni działa siła grawitacji, to, że każda istota składa się z komórek, a woda - ze związku wodoru i tlenu.
Są to więc rzeczy pozornie banalne, które każdy z nas przyjmuje z należytą im obojętnością, bo jest to taka oczywistość, że nie pozostawia ona miejsca na dyskusję.
Zdecydowanie ciekawszą kwestią są rzeczy, których nie da się określić tak jednoznacznie, oraz które wciąż spędzają nam sen z powiek, bo tak naprawdę nie wiemy, skąd się wzięły.
Dajmy na to, fakt istnienia zdolności.
Jest to coś dziwnego. Jakiś rodzaj anomalii, który prawdopodobnie nie powinien istnieć w naszym świecie. To przeniesienie zjawisk ze świata fantastyki i umieszczenie ich w naszej szarej rzeczywistości. To uczynienie jej mniej szarą. Nadanie jej barw.
Chociaż [F/n] od samego początku przytłaczało to, czego doświadczała, nauczyła się dzięki temu jednej ważnej rzeczy.
Że nie żałuje ani chwili swojego życia, w ciągu której jest w stanie poznawać tę kolorową część samej siebie.
Pierwszy raz zdarzył się zupełnie przypadkiem.
Był to bardzo ciepły dzień stycznia. Wyjątkowo ciepły. Nie było ani deszczu, ani śniegu. Nie było nawet chmur i wiele osób decydowało się na pójście do szkoły nawet w krótkich koszulkach, chowając marynarki mundurków do toreb, bo aż szkoda było nie korzystać z tej cieplnej anomalii.
Dziewczyna nie była w tej kwestii inna. Korzystała z tej pogody, zachwycona tym, że przez te parę chwil, jakie zajmuje dojście do szkoły może chociaż odpłynąć myślami i rozkoszować się tym, co świat jej daje.
Zanurzona w rozmyślaniach, najzwyczajniej w świecie potknęła się. Upadając, zdarła kolano. Tylko cudem nie ucierpiały podkolanówki ubierane do spódniczki mundurka, ale jej skóra bezpośrednio starła się z nierównym, asfaltowym podłożem.
Wyciągając chusteczkę z plecaka, szybko oczyściła ranę tak, jak tylko mogła. Zajęta zadaniem nie zauważyła, gdy ktoś podszedł i spytał ją, czy wszystko w porządku.
Odpowiedziała, że wszystko dobrze. Rana już prawie przestała krwawić, więc wepchnęła chusteczkę pod podkolanówkę i naciągnęła ją wyżej, by choć prowizorycznie zabezpieczyć ranę, zanim doszłaby do szkoły i zajęła się nią porządnie.
Nieznajomym był mężczyzna pracujący na roli. W styczniu generalnie nie było zbyt wiele do zrobienia, więc po prostu chodził po okolicy, czasem zapijając smutki w okolicznym barze. Każdy go kojarzył, a mimo nałogu miał opinię porządnego człowieka.
Pomógł dziewczynie wstać, a ta przyjęła gest z wdzięcznością. Delikatne uczucie mrowienia przeszyło jej ciało, od dłoni aż po czubki palców u stóp. Wzdrygnęła się, ale podziękowała za pomoc, idąc już bez większego problemu w stronę swojego liceum.
Dopiero jakieś dwadzieścia minut później, gdy przekroczyła wrota szkoły, zdała sobie sprawę, że ból w kolanie zupełnie ustał. Niewielka ilość krwi zdobiła jej skórę i chusteczkę, jednak nie było tam już rany.
Doszła do wniosku, że po prostu nie była ona aż tak poważna. Odrobina krwi - i tyle.
Postanowiła zapomnieć o wydarzeniu.
Kolejny raz zdarzył się zaledwie tydzień później i było to tylko zrządzenie losu, że zacięła się kartką podczas przekładania stron podręcznika do matematyki. Krwi znowu było niewiele i nie poświęciła temu zbyt wiele uwagi, jednak na tyle, by przerwać na chwilę naukę i przejść się do łazienki, by zmyć czerwień z rąk. Przechodząc korytarzem, wpadł na nią jakiś pierwszoklasista. Oboje wylądowali na podłodze.
Ponownie poczuła mrowienie. Pierwszak syknął z bólu, i przez chwilę dziewczyna przeraziła się, że mógł zrobić sobie krzywdę.
Chłopak uniósł dłoń w szoku, odkrywając na czubku palca ranę, której do tej pory przecież nie było.
– M-musiałem się zaciąć nitką. Zdarza się – wymamrotał, wstając szybko. Drugoklasistka nawet nie zdążyła mrugnąć, zanim chłopak zniknął za zakrętem korytarza. Sama wstała i, nie przejmując się tym więcej, poszła do łazienki, by przemyć własną ranę.
Ranę, której w tym momencie już tam nie było.
Choć nie wystarczało to, by dziewczyna uporządkowała sobie w głowie cały ten bieg wydarzeń, to coś zaczęło jej już wtedy podpowiadać, że stało się właśnie – i dalej będzie się dziać – coś niezwykłego, coś, co w pewnym momencie będzie wystarczać, by wyciągnąć ją z szarości codziennego życia.
Chciała wiedzieć, co dokładnie się stało. Chciała, by stało się to jeszcze raz, przekonana, że właśnie w ten sposób odkryje istotę tego czegoś.
Stało się, choć zupełnie inaczej niż się tego spodziewała.
Pewnego dnia jej mama obudziła się z paskudnym bólem kręgosłupa. Starość nie radość, mawiają. Był to weekend, wszyscy domownicy mieli zamiar spędzić ten dzień w domu, rozkoszując się obecnością siebie nawzajem, gdyż mimo braku niezwykłej zażyłości, nie byli złą rodziną.
– Powinnaś pójść do lekarza, kochanie – ojciec stwierdził, zerkając na kobietę znad gazety.
– Ty jesteś lekarzem. Może mnie sam zbadasz? Będzie szybciej. I na pewno taniej – zaśmiała się, niezbyt przejęta, ale jej twarz wykrzywiona była w irytacji, gdy kobieta powoli szykowała obiad, starając się zachowywać, jakby nic nie mogło jej przeszkodzić w wykonywaniu codziennych obowiązków.
Schodząc do kuchni, jej córka od razu zaoferowała pomoc – tak przecież wypadało. Zresztą, jej mama rzeczywiście tego potrzebowała. Choć przede wszystkim, potrzebowała odpoczynku, nawet jeśli nie wiedziała jeszcze, co jej dolega.
Córka odprowadziła ją do łóżka.
Pomagając jej się położyć, ich ręce zetknęły się na ułamek chwili. I to wystarczyło. Mrowienie przeszyło je obie, choć żadna nie zwróciła na to większej uwagi.
Parę chwil później w ciele [F/n] pojawił się rwący ból, któremu cudem tylko się nie poddała. Do końca dnia zachowywała się, jakby nic się nie działo, samej nie rozumiejąc nagłego pogorszenia się jej samopoczucia. Natomiast widziała swoją matkę, szybko powracającą do pełni sił.
Puzzle w jej głowie zaczęły powoli odnajdywać właściwe miejsca.
Parę dni później, ból pleców niechcący oddała nauczycielowi matematyki, gdy pokazywał jej błędy w napisanym dzień wcześniej teście. Kątem oka widziała, jak mężczyzna krzywi się, jednak nie była w stanie nic na to poradzić.
W zamian za ból pleców dostała lekkie przeziębienie. Wyleczyła je szybko, a było to na tyle naturalne, że nikt nie zwrócił na to uwagi.
Będąc kompletnie zdrową, przejęła od przechodzącego obok mężczyzny paskudne rozcięcie we wnętrzu dłoni. Nie wiedziała, czemu był ranny, a przez noszone przez niego rękawiczki nawet nie widziała opatrunku. Przez następne parę dni sama nosiła bandaż, aż do czasu, gdy znowu – nieświadomie – oddała ranę koleżance z klasy. Znowu była zdrowa.
Potem powiedziała o tym Minho.
Z początku nie uwierzył. Nie była w stanie kontrolować tego dziwnego zjawiska, więc nie miała jak udowodnić jego istnienia. Ale kazała mu zwracać większą uwagę na samą siebie. I to wystarczyło, by zauważył, jak przyjmuje i oddaje rany otaczających ją ludzi – choć będąc tego świadomą, to zupełnie nie mając na to wpływu.
Wtedy też sam dowiedział się o tak zwanych wyposażonych, temacie, który wciąż po części pozostawał tabu, i o którym nie wszyscy wiedzieli, szczególnie w miejscach takich jak Ozawa, gdzie cywilizacja zbytnio jeszcze nie sięgnęła.
Kierując się wynalezionymi na forach internetowych informacjami i własnym rozsądkiem powiedział przyjaciółce, że powinna zacząć to ćwiczyć.
–Skoncentruj się – mówił za każdym razem, robiąc niewielkie nacięcie na swojej dłoni. Gdy go dotykała, czasem zdarzało się, że rana od razu przechodziła na nią. Czasem przez cały dzień nic się nie działo.
Nie wiedziała, czemu Minho tak bardzo poświęca się, by pomóc jej w czymś tak dziwnym.
Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, uczucie dążenia do czegoś niezwykłego towarzyszyło i jemu. Chłopiec też nie chciał zostawać w swojej szarej rzeczywistości.
– Poczekaj, jeszcze nie. Spróbuj to zatrzymać – mówił, wpatrując się w jej przymrużone w skupieniu oczy. Trzymał jej dłoń, ignorując to niezręczne uczucie i lekki rumieniec pojawiający się na jego twarzy na myśl, że sytuacja między nimi jest co najmniej intymna. I że bez wątpienia nikt nie powinien ich tak widzieć.
[F/n] jednak nie widziała tego w taki sposób. Minho był przyjacielem, nikim więcej, ale też nikim mniej. Zaufała mu na tyle, by podzielić się sekretem. Pozwoliła mu sobie pomóc i była mu za tę pomoc wdzięczna.
Nic poza tym.
– Spróbuj pomyśleć o czymś, co da ci znak. Czymś, co... będzie jak pstryczek w twojej głowie – mówił dalej. Jego słowa miały na tyle sensu, że dziewczyna wręcz zdziwiła się, że chłopak wie tak dobrze, co powinien mówić.
Zaufała mu. Szukała tego tajemniczego pstryczka i, choć zajęło jej to kolejnych parę dni, w końcu do niego dotarła.
Nacięcie na dłoni Minho – już dawno nie krwawiące, ale jednak widoczne z tak bliskiej odległości – pojawiło się na jej własnej dłoni, i tym razem wiedziała, że zrobiła to z własnej woli, nie przypadkiem.
Świadomość ta napawała ją niezwykłą dumą.
– Zadziałało! – zawołała radośnie, pokazując ranę przyjacielowi z taką miną, jak gdyby był to co najmniej stygmat. – Zrobiłam to! Minho, zrobiłam to! Yay!
Chłopak uśmiechnął się lekko, onieśmielony jej reakcją.
– O czym pomyślałaś? – spytał jakiś czas później, gdy zbierali swoje rzeczy, wychodząc z opuszczonego domku w górach, będącego przez cały ten czas miejscem ich tajnych spotkań.
Dziewczyna myślała przez chwilę.
– Pomyślałam, że chciałabym wywoływać to jakimś rodzajem komendy. Wiesz, tym pstryczkiem, tak jak mówiłeś. I nie wiem jak, ale w końcu... te słowa same przyszły mi na myśl. Najtrafniejsze. Pasujące.
– Jakie słowa?
– Unmei no Kizuna. Więzy Przeznaczenia.
✄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top