Rozdział 5




Argon

Obudziłem się jak zwykle w swojej ciemnej i wilgotnej jaskini. Przez wejście wpadały cienkie promienie słońca, oświetlając małe kropelki wody wiszące na długich stalaktytach. Było chłodno, co jakiś czas przez mój grzebień przechodziły powiewy zimna. Na dworze pewnie było cieplej, ale lubiłem ten delikatny chłód zmieszany z wilgocią. To dobrze wpływało na moją skórę. Nigdy nie rozumiałem tych, którzy osiedlili się bliżej centrum wyspy. Tam jest bardziej błotniście i nie ma takiej czystej wody, co na obrzeżach.

„Kolejny świetny dzień" -pomyślałem z przekąsem i dźwignąłem się nanogi. Wszyscy już się obudzili i nie było ich w jaskini.

Wyszedłem i od razu zalały mnie fale słońca. Przeciągnąłem się,rozprostowałem skrzydła i otrzepałem się z kropelek wody. Dobrze było poczuć te ciepłe promienie, ogrzewające zziębnięte ciało.Trzeba było korzystać, póki można.

Lasek dookoła jeziora, które uformowało się przed wejściem do pieczary, jak zwykle wyglądało zielono, a liście były pięknie oświetlone i prześwitywały. Duża część z nich poczerwieniały,zżółkły lub zrobiły się brunatne i opadły pod drzewo.

Wtem poczułem bardzo zimny podmuch, aż zesztywniałem. Nadchodziła zimna. Podsłuchałem, jak patrole północne meldowały Alphie, że wyczuwają gwałtowne i mroźne wiatry. Szkoda, że byliśmy położeni tak daleko na północ. Tu wcześniej można było odczuć zimną porę i na dodatek była ona bardzo surowa. Dla nas zima to szczególne wyzwanie. Wyspa, na której żyjemy jest bardzo nawodniona, co latem jest bardzo wygodne, lecz zimą tylko pogarsza sprawę. Praktycznie wszystkie jeziora zamarzają, czasem rzeki też.A gdy rzeki zamarzają, oznacza to trudniejszy dostęp do pożywienia.Ryby wpływają do morza, ssaki zapadają w sen zimowy, a ptaki odlatują na południe. Rzadko pływamy w morzach, bo skrzela, jakie posiadamy nie są przystosowane do słonej wody. Alpha zarządził podwójne polowania. W tym przypadku nie wolno było złamać naszego głównego hasła: stado ważniejsze, niż ja. Oznaczało to także,że najpierw trzeba było przynieść zdobycz do królestwa niż samemu ją zjeść. Na co dzień ta zasada też obowiązywała, ale Alpha przymykał na to oko, bo jedzenie było wszędzie. Będę musiał przyzwyczaić się do uścisku w brzuchu. Na tę myśl żołądek zaburczał mi żałośnie.

Na szczęście dzisiaj słońce grzało, że aż chciało się polatać.Niestety obowiązki wzywały mnie na ziemię. I to w dodatku podwojone.

Szkoda mi było tego stawu, nie lubię, gdy nie mam dostępu do wody. Zawsze była tu taka sama krystaliczna woda. Ten zbiornik był tu odkąd pamiętam. Spędziłem w nim dużo czasu, kiedy byłem mniejszy.Często rodzeństwo namawiało mnie do zabawy w chowanego, a to była moja ulubiona kryjówka. Rozmarzyłem się, wspominając wczesne lata, ale coś mnie rozproszyło.

Nad moją głową rozległy się głośne śpiewy ptaków, siedzących na cienkich gałęziach. Świergotały chaotycznie i piskliwie. Może wcale nie śpiewały, ale ostrzegały swoich pobratymców, przed potencjalnym niebezpieczeństwem, jakim byłem ja. Ptaki poderwały się do góry, gdy zobaczyły, jak ziewam, niemal wyłamując szczękę z zawiasów i ukazując potężne zębiska. Z furkotem poleciały na następne drzewo, śpiewać dalej. Gałęzie zakołysały się powoli, jakby miały gdzieś ciężary ptaszków i chciały to udowodnić. Ciekawe jak to jest być takim ptakiem. Lepiej czy gorzej? Doszedłem do wniosku, że zdecydowanie gorzej. Choćby dlatego, że nie są aż tak inteligentne ja smocza populacja, a co gorsza-ludzka. Nasza rasa znienawidziła ludzkość, po tym, jak na niedalekiej wyspie zginęło mnóstwo smoków. W tym prawie połowa z nas. Ale to było dawno, podczas Wielkiej Wojny, a teraz, nie ma się co martwić.

Tuż obok mnie spadł jeden z owoców, który wisiał na drzewie i potoczył się lekko. Wzdrygnąłem się, lecz szybko zorientowałem się, co mnie przestraszyło. Obwąchałem zielone, owalne coś i postukałem w to pazurem. Pachniał ładnie, słodko, a miękka skórka wyglądała apetycznie. Zastanawiałem się, czy można je zjeść. Kolejne niezadowolone burknięcie z okolic żołądka potwierdziło moje myśli. Należało korzystać ze wszystkiego, co można jeść. Większość smoków, jakie znałem, nie lubiły owoców. Uważały, że to nie jest prawdziwe pożywienie dla smoka.Ja nie miałem nic przeciwko nim. Były słodkie, miękkie i nie wchodziły między zęby, jak ości ryb. Już miałem wziąć kęs zielonej słodkości, ale w ostatniej chwili odsunąłem głowę i zastrzygłem uszami. Coś się poruszało...

-Broń się! -usłyszałem krzyk i ktoś wyskoczył zza krzaków. Rzucił się na mnie i poturlaliśmy się po ziemi. Zaskoczony wydałem z siebie okrzyk i machnięciem ogona walnąłem napastnika w głowę.Ten poluzował uścisk, na chwilę, ale ta chwila wystarczyła, bym mógł się wyswobodzić. Od razu postawiłem się na nogi, lecz zanim zdołałem zobaczyć, kto mnie zaatakował, ten zniknął.Rozejrzałem się, szybko obracając głowę, lecz tuż za mną usłyszałem szelest. Napastnik śmignął obok mnie i podciął minogi ogonem. Znów wylądowałem na ziemi, a przeciwnik natychmiast to wykorzystał. Wbił swoje kły w mój kark, zmuszając mnie do stłumionego jęknięcia bólu. Spróbowałem się wyrwać, ale atakujący miał mocne zęby. Machnąłem skrzydłami i trzepnąłem go w bok. Ten wydał z siebie warknięcie i puścił mnie, skulając się z boleści. Szybko stanąłem na nogach i wspiąłem się na najbliższe drzewo. Teraz miałem czas obejrzeć napastnika. Był nim, a raczej była...Tygrysica.

Tygrysica była moją moją opiekunką od najmniejszych lat. Była przy naszym wykluciu, przy całym naszym życiu. Była jak babcia. Tyle, że nią nie była. Była czymś zupełnie przeciwnym. Nie opiekuńcza i troskliwa, a cały czas nastawiona na walkę. Gdyby nie to, że nadal widzi w mnie i trójce mojego rodzeństwa potencjał wojowników, to dawno by już nas opuściła. Codziennie przychodzi do nas i szkoli nas w walce. Cały czas próbuje nam wpoić do głów, że nie ważne kto to lub co to trzeba to zabić. I mimo że wychowywała nas na tym twierdzeniu, żadne z nas nie miało ochoty stać się bezwzględnym mordercą. We mnie pokładała największe nadzieję, gdyż urodziłe msię pierwszy. Ha, tak naprawdę miałem urodzić się przedostatni.Oczywiście przedwczesne wyklucie nie skończyło się dla mnie najlepiej. Od urodzenia dostałem od losu ogromne skrzydła. Były silne i piękne, ale były także obiektem drwin. Na dodatek los ukarał mnie czymś jeszcze. Otóż nie miałem kolców jadowych,które są najważniejszą bronią. Wstrzykują truciznę, która natychmiast uśmierca ofiarę. Bez tego jesteś... Bezużyteczny.Tygrysica mimo to nie zniechęciła się tym, a tylko wzmocniła moje treningi. Moja mama nigdy by się na to nie zgodziła, wiem to. Gdyby nie to, że zmarła podczas porodu... Zdążyła powiedzieć tylko,aby nadano nam imiona na „A". To był wielki zaszczyt, a najdziwniejsze jest to, że Alpha się temu nie przeciwstawił.Tygrysica nadal chce nas szkolić. Abyśmy lojalnie i dzielnie reprezentowali nasze stado. Gdyby nie konsultacjach i innymi smokami i inteligencji mojego brata, nie wiedzielibyśmy praktycznie nic,oprócz tego, jak polować i walczyć. To było istotne dla Tygrysicy. W głębi duszy nas nienawidziła. To było widać na każdym kroku.

-No co jest, tchórzu! -wrzasnęła, okrążając drzewo i gniewnie spoglądając w górę. -Gdzie ten potwór, którym miałeś być?Leniwa krewetko, złaź tu i walcz, jak prawdziwy smok!

„Problem w tym, że ja nie jestem prawdziwym smokiem" -pomyślałem.

Moje pazury zdarły korę z drzewa, pozostawiając głęboki ślad, gdy Tygrysica ściągnęła mnie na dół, pociągając za ogon.

-Au!-zawyłem. -Przestań!

-To złaź tu -warknęła smoczyca przez zaciśnięte zęby.

Niechętnie zszedłem, a gdy tylko dotknąłem ziemi, Tygrysica zamachnęła się na mnie z pazurami. Chybiła o włos. Syknęła z niezadowoleniem, a jej diodki na jej podbródku zajarzyły się. Usłyszałem znajome szumienie, gdy smok przygotowywał się do wystrzału. Robił tak tuż przed. Przerażony skoczyłem w bok, ledwie unikając elektrycznego ładunku. Nie był na tyle silny, by zabić lub unieruchomić, ale z pewnością musiał boleć. Tygrysica nie należała do tych najdelikatniejszych. Nie tracąc chwili ponownie znalazłem się na drzewie.

-Nie możemy chwilę odpocząć? -wysapałem. -Nawet nie jadłem śniadania.

-Prawdziwy smok musi być zawsze gotowy na atak -powiedziała, ze złością machając ogonem.

Ja tylko skuliłem się jeszcze bardziej na koronie drzewa. Tygrysica obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem.

-Ty durny, leniwy żarłoku -wycedziła, coraz bardziej wyszczerzając zęby. -Już do reszty zhańbisz swoją rodzinę, jeśli...

Nie dokończyła, bo zeskoczyłem, odbijając się od pnia, prosto na nią. Ugryzłem ją w najsłabszy punkt każdego smoka-ogon. Ta warknęła, szarpnęła ogonem i odrzuciła mnie. Opadłem na cztery łapy, gotowy do skoku. Czułem prawdziwą złość. Ona nie miała prawa mówić, że nasza rodzina okryła się hańbą. Moje mięśnie były spięte, a w oku pojawił się dziwny błysk. Miałem wrażenie,jakby moje łuski lekko połyskiwały. A może tylko odbijają słońce? Czułem, że mógłbym ryknąć tak donośnie, że usłyszano by mnie na drugim końcu wyspy. Jednak wraz z ochłonięciem, to uczucie minęło. Tygrysica otrzepała się z piasku i powiedziała jedynie:

-Tak leniwego smoka, jeszcze nigdy nie widziałam -odwróciła się i poleciała.

Jeszcze chwile stałem w bezruchu, spodziewając się kolejnego ataku, ale nic się nie stało. Powoli rozluźniłem mięśnie i również wytrzepałem się z ziemi. Podszedłem do jeziora i przejrzałem się w tafli. Ujrzałem dość niezgrabny pysk z sześcioma sterczącymi niebieskimi diodkami. Czy to miał być potwór? Maszyna do zabijania? Obejrzałem się za siebie. Nic. Westchnąłem i zjadłem małą mysz pętającą się koło moich nóg. W brzuchu zaburczało mi jeszcze bardziej.

Wtem coś uderzyło we mnie, zwalając mnie z nóg. Usłyszałem głośny śmiech. Dookoła mnie skakała moja siostra, śmiejąc się jako szalała. To był klasyczny sposób przywitania w wykonaniu młodszej siostry.

-Astra!-warknąłem na nią, siadając. Astra przysiadła się obok,zerkając na mnie swoimi wesołymi oczami.

-Hej,Argon. Już nie śpisz? Przecież jest tak wcześnie -zażartowała z uśmiechem.

-Ha,ha, bardzo śmieszne -odparłem, wygrzebując piach spomiędzy łusek.

-Miałeś sprzeczkę z Tygrysicą? -spytała, spoglądając w niebo.

-Skąd wiedziałaś? - Posłałem jej pytające spojrzenie. Ona skrzywiła się i odpowiedziała:

-Powiedzmy,że trochę widziałam, ciebie i Tygrysicę, kiedy walczyliście. Tak szybko chyba nigdy nie uciekałeś.

-Znalazła się ta lepsza -burknąłem. -Od rana zdążyłem wylądować na ziemi parę razy, a nadal nie miałem nic w pysku, więc, proszę cię, nie wkurzaj mnie.

-Biedny,głodny Argon -zaśmiała się Astra, wstała i zatrzepotała swoimi fioletowo-zielonymi skrzydełkami.

Astra była najmłodsza spośród mojego rodzeństwa. Jesteśmy ze sobą zżyci, ale ona nigdy nie jest brana na poważnie przez inne smoki.Jest zbyt mała i niegroźna, a właśnie te dwie rzeczy liczą się najbardziej w stadzie. Mimo to nie jest smutna, a tym bardziej cicha.Cały czas wpada na szalone pomysły, często wciągając w to mnie.Prawie zawsze kończy się tak, że to ja dostaję karę, a ona ma ubaw. Ale i tak to lubię. Bo tylko tak mogę jej pokazać, że nie jest bezradna.

Wstałem także i poczułem woń świeżo złowionych ryb.

-Chyba pora śniadania -stwierdziłem i się oblizałem. Astra szturchnęła mnie skrzydłem z uśmiechem i poderwała się w powietrze wołając:

-Pośpiesz się, zanim ci wszystko zjedzą!

Ostatni raz zerknąłem na stawik, rozłożyłem skrzydła, ledwo mieszcząc się między drzewami i poleciałem za nią.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Ludziska, strasznie Was przepraszam za takie opóźnienie, ale rozdział mi się przeciągnął😓. W nagrodę macie piękny i długi rozdzialik opowiadany z nowej perspektywy. Fajnie? 😏

Komentarze i gwiazdeczki za taki kawał roboty. Pamiętajcie, że to bardzo pomaga i tylko motywuje to dodania kolejnego!
⭐️⭐️
Całuski, Mary.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top