Rozdział 2
Skierowałam się w stronę mojego w miarę sporego domu, jak na czteroosobową rodzinę i jednego tłustego smoka. Domek był umieszczony w centrum wioski, więc szybko do niego dotarłam. Chciałam wejść niezauważona, ale uniemożliwił mi to mój kochany braciszek, który, gdy tylko uchyliłam drzwi, wyskoczył na mnie, jakby czekał, aż wrócę, żeby to zrobić. Odskoczyłam przestraszona, ale zaraz potem spoważniałam i spojrzałam wrogo na mojego brata. On tylko zaśmiał się głośno i zawołał:
-Ścarlett, już jest, cała mokra, hahaha!-poczym pobiegł gdzieś. Ja tylko przewróciłam oczami i weszłam wgłąb domu. Ujrzałam ojca siedzącego przy stole wpatrzonego w ogień i Gromopłetwa leżącego obok niego, cicho pochrapując.
-Hej...?-powiedziałam do taty. On tylko odburknął coś nie zwracając na mnie uwagi. -Eee, gdzie mama?
Ojciec podniósł wzrok. Wydawał się zmartwiony.
-Chyba w swoim pokoju.-odparł. Pokiwałam głową i nie chcąc o nic pytać weszłam po stromych schodkach na drugie piętro. Drugie piętro w tym przypadku to dwa pokoje, jeden należy do mojego brata, drugie do rodziców. Ja mam swój pokój na dole. Wolę mieć lepszy dostęp do wyjścia. Otworzyłam cicho drzwi do pokoju rodziców. Na drewnianym łóżku siedziała moja matka ze Straszliwcem na kolanach.
-Oh, już jesteś.-powiedziała mama dziwnie słabym głosem.
-O co chodzi?.-odparłam dosiadając się i głaszcząc małego smoczka. Mama spojrzała na mnie równie zmartwionymi oczami, co ojciec.
-O nic...a tobie?-spytała.
-Eeh, no...jakby to powiedzieć.-podrapałam się zakłopotana za głową.-Wiesz, że lubię wychodzić do lasu i spędzać tam czas, ale dzisiaj...weszłam na terytorium Szeptozgonów i...-zawachałam się. Matka spojrzała besztająco.-No, zaatakował mnie jeden z nich i zabiłam go.-przygryzłam wargi patrząc na reakcję matki. Na jej twarzy pojawiły się wszystkie emocje naraz. Przez chwilę wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, już nie wiedziałam czy jest zła, przerażona czy smutna. Przez kilkanaście sekund nikt nic nie mówił. W końcu mama powiedziała:
-Miałaś szczęście, że nic ci się nie stało. Ale wiesz czym może skutkować ta jedna śmierć?
-No tak, ale spanikowałam i...
-Naraziłaś naszą wioskę na...-krzyknęła mama, ale nagle zaczęła kaszleć.
-Ok?-spytałam trochę przestraszona, bo jeszcze nie zdarzyło się, żeby mama zachorowała...
-Tak, tak.-wysapała matka.
-Co to było?-spojrzałam mojej mamie w oczy. Ona spojrzała na mnie zrezygnowanym wzrokiem.
-Muszę ci coś ważnego powiedzieć...-zaczęła i spóściła wzrok.
-Taak?-powiedziałam zachęcająco. Mama westchnęła.
-Jestem chora i nie wiem czy wydobrzeję. Jeśli nie znajdzie się dla mnie lek, to pewnie...ja...-spojrzała na mnie pełna goryczy w oczach. W jednej chwili życie przestało być dla mnie ważne. Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Zacisnęłam pięści z bezsilności i złości.
-Co? Powiedz, że to nie prawda.-powiedziałam zdławionym głosem. Mama spuściła wzrok. Nie! To nie możliwe. -To nie może być prawda! Ja...ja nie dam rady bez ciebie! Nie możesz mnie zostawić!-krzyknęłam, a łzy spływały jedna po drugiej wyznaczoną trasą. Mama wzięła mnie w objęcia i przycisnęła do piersi. Zaczęłam płakać już na dobre. Mama pogładziła mnie po głowie, a ja wtuliłam się w jej ramiona wciągając jej zapach i zapamiętując go dobrze.
-Hej, to jeszcze nie koniec-pocieszała mnie mama.-Masz jeszcze całe życie przed sobą i...zawsze dawałaś radę.
-Ale dlaczego teraz? Dlaczego ty? Dlaczego...-wyszlochałam.-Nie ma na to leku?
-Jest, ale jest bardzo trudny do zdobycia.-odpowiedziała mama.
Słysząc to otarłam łzy.
-N..naprawdę? Więc muszę go odnaleźć.-powiedziałam wstając.
-Ale nawet nie wiesz gdzie jest, zresztą zostały mi trzy tygodnie życia.
-Mamo, dam radę, sama tak powiedziałaś.-odparłam stanowczo.
Nagle usłyszałam głośne łomotanie do drzwi. Zeszłam na dół i otworzyłam drzwi. Stali tam wikingowie, których dobrze znałam.
-Chodź, Scarlett, Hermund chce ciebie widzieć.-powiedział jeden z nich. Poszłam za nimi.
Hermund Dumny był naszym wodzem od 20 lat. Gdy był jeszcze mały trwała wojna ze smokami, ale później jego ojciec zawarł z nimi pokój i jest tak do dziś. Chyba nawet się domyślam, czego chce odemnie nasz wódz. Oby to się nie sprawdziło...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top