Rozdział 10


Wściekły smok rozejrzał się po widowni i zawarczał przeciągle. Jego warczenie przerodziło się w przeraźliwy ryk, gdy jego złowieszczy wzrok przeszedł na mnie. Chropowate łuski zielonego smoka nosiły wiele blizn i nie zagojonych ran. Jednak poruszał się bardzo szybko, jakby nie zdawał sobie sprawy z jego kontuzji. Uniósł do góry naszpikowany kolcami ogon i poruszył nim uwalniając kilka z nich. Nim zdążyłam zorientować się co się dzieje, musiałam uskoczyć przed jednym z pocisków. Zasłoniłam się tarczą i z dreszczem na rękach poczułam, jak kolce trafiają w tarczę. Ostatni z kolców poleciał bardzo szybko i wbił się w tarczę tak mocno, że jego ostrze wystawało tuż obok mojej głowy. Czując, że deszcz kolców się skończył, spojrzałam znad tarczy na kolejny ruch olbrzyma. Ten po raz kolejny zaryczał.    

    Wydawał się bardzo zagubiony i choć z jego oczu widać było wściekłość, to zobaczyłam tam także strach. Nie rozumiałam, dlaczego chciał walczyć? Skąd ta żądza krwi z jego strony. 

    Rozjuszony gad zaszarżował wprost na mnie. Zdążyłam uskoczyć, zanim ostre zębiska zdołały mnie chwycić. Lecz zrobiłam to za wolno i poczułam, jak noga ociera się o twarde łuski smoka. Czerwony płyn rozlał się po niej, ale nie miałam czasu teraz o tym myśleć. 

    Smok zatoczył się, prawie wpadając na ścianę. Wtedy przypomniało mi się, że wciąż trzymam kuszę w ręku. Podniosłam ją i zanim zdążyłam wycelować, strzała poleciała prostym torem. 

    Wcale nie chciałam zabijać tego smoka. Nie chciałam nigdy nikogo zabić. Ale jeśli nie zrobię tego ja, on zabije mnie. 

    Czy bezwzględny wiking, który gdzieś w głębi mnie się krył, będzie potrzebny? Ojciec zawsze mi mówił, że wiking powinien taki być. I chociaż starałam się zdusić w sobie litość i tak to uczucie wychodziło na wierzch. Przypomniało mi się, jak w dzieciństwie musiałam zabić szczura, który pętał się po naszym domu. Siedziałam bardzo długo przed jego kryjówką, a kiedy wreszcie wyszedł, moja głowa nie pozwalała mi go zatłuc. 

    Wtedy to były tylko o szczury, a teraz chodzi o coś więcej. Musiałam wybrać: albo ja, albo smok. 

    Strzała, którą wystrzeliłam wbiła się w nogę zwierzęcia. Gad zaskoczony warknął i wyszarpnął ją sobie. To go jeszcze bardziej rozjuszyło. 

    Znów ruszył na mnie, toczył pianę z pyska. Przerażona poczułam, że nogi wrastają mi w ziemię. Odrzuciłam ciężką kuszę i natychmiastowo zapomniałam o mojej dotychczasowej taktyce. Zmusiłam swoje nogi do szaleńczego biegu. Zwierzę poruszało się bardzo szybko, pomimo dwóch nóg. Rzuciłam się w bok i nie oglądając się za siebie, zaczęłam biec ile sił w nogach. Piach zapadał się coraz głębiej, mięśnie piekły, płuca nie mogły nabrać tchu, a oczy zachodziły łzami. Czułam żar buchający z nozdrzy potwora i jego ostre zęby na moim karku. 

    Krew pulsowała mi w uszach, odcinając resztę dźwięków. Słyszałam tylko własny, świszczący oddech. W piachu wylądowała także tarcza i teraz biegłam z całych sił. Usłyszałam trzask, który świadczył o roztrzaskaniu tarczy. 

    Rzuciłam się na stojak, prawie go wywracając i sięgnęłam po pierwszą lepszą broń. Okazała się bardzo ciężka i nie byłam w stanie jej podnieść. Gdy odwróciłam głowę ujrzałam tylko sam pysk smoka. Zapomniałam o zmęczeniu i odruchowo zasłoniłam się mieczem. Broń w coś trafiła.

    Smok nadział się na wystające ostrze i z rykiem szarpnął się do tyłu.

– Huraaa! – wrzasnął tłum.

    Drżące dłonie puściły miecz, a tlen powoli uspokajał oddech.

    Z pyska smoka pociekła krew, dostając mu się do nosa. Otrząsnął się i z żałosnym stęknięciem polizał ranę. Zrobiło mi się niezwykle żal tego stworzenia. Złość na chwilę zniknęła z jego oczu, stały się jakby normalniejsze. 

    Nie zdając sobie sprawy co robię, podeszłam krok po kroku, uspokajająco machając dłońmi. Widziałam, jak robią to inni trenerzy, może i mnie się uda. Smok zauważył, że się zbliżam, ale zamiast warknięcia, stał skamieniały. 

– Buu! – Nastawienie tłumu momentalnie się zmieniło. – Nawet owca wygrałaby tę walkę! Co ty robisz? Mniej myślenia, więcej krwi! Atakuj, walcz, atakuj!

    Komu kibicują? A może po prostu chcą zobaczyć jak ktoś umiera?

    Nie zważając na nie zadowolenie tłumu podeszłam jeszcze trzy kroki. Złapałam kontakt wzrokowy i stanęłam w miejscu. Źrenice żółtych oczu smoka wariowały. Trząsł się, jakby zmagał się z czymś w jego ciele. Zawahałam się i to był mój błąd. Oczy smoka wróciły do dawnego wyrazu rozwścieczenia i szaleństwa. Przypomniał sobie o ranie, którą mu zadałam i ruszył. Gwałtownie musiałam zmienić poczynania. Obróciłam się i pobiegłam z powrotem w stronę broni. Usiłowałam wziąć kolejną, ale ta zaklinowała się na haczyku. Biegnący jeszcze smok wydał krótki syk i wypuścił falę ognia wprost na mnie. Przestałam myśleć, podążyłam za instynktem. Opadłam i przeturlałam się w bok. Tak szybko, jak mogłam podczołgałam się na drugą stronę żelaznej tarczy. Smok skierował ogień na nią, a ta zaczęła topić się i żarzyć. Przylgnęłam do drugiej strony, czując gorąc ognia. 

    Gdy smok przestał, wychyliłam się niezauważalnie. Cała stal zlała się ze sobą, pozostawiając jedynie płynący metal i palące się rękojeści. Schowałam się z powrotem i zamknęłam oczy. Zesztywniałam, kiedy usłyszałam odgłosy chodzenia i zaciekłego obwąchiwania. Spróbowałam oddychać ciszej. Zza rogu wyjrzał jedynie nos smoka, ale i tak wstrzymałam oddech. Powąchał jeszcze chwilę, a potem z gardłowym pomrukiem cofnął głowę. Odetchnęłam z ulgą, ale zaraz potem zakryłam ręką usta. Za głośno. 

    Nagle pozostałości po broni i stojaku siłą uderzenia poleciały daleko, do góry. Uderzyły o kraty i spadły na ziemię. Bojąc się odwrócić podczołgałam się bliżej ściany. Oparłam się o nią, gdy usłyszałam świst powietrza przecinanego przez kolce. Wbijały się w piasek i w ścianę. Poczułam, jak lewe ramię przeszywa piekący ból. Kolec przebił ubranie i trochę skóry, przygważdżając mnie do ściany. Ogonem, którym wcześniej smok wyrzucił bronie w powietrze, wypuścił kolejne pociski, zagradzając mi drogę ucieczki. Nie śpiesząc się gad podszedł bliżej, ze zwycięską miną. Położył łapę, na mojej klatce piersiowej, zabierając mi przy tym dech na chwilę. Z trudem nabrałam powietrza i spróbowałam odciągnąć ciężką łapę. 

    Tłum wydał pomruk niezadowolenia lub okrzyk zdumienia; przesądzili już wynik walki. Ja zresztą też. 

    Siłując się z łapą, kątem oka spojrzałam w oczy gada. Nie zmieniły swojego wyrazu. Za to docisnął jeszcze mocniej nogę, wywołując mój jęk. 

    Zawiodłam, pomyślałam. 

     Gad rozchylił szczęki, ukazując mi rząd przerażających zębów. Z jego gardła widać było ciepło i czerwień ognia. 

    Wystarczył jeden wydech. 

    I to będzie koniec.

---------------------------------------------

Wow, to było emocjonujące! Jak myślicie, co się stanie?

Q&A czeka! Jeśli nie zadałeś jeszcze pytania, wróć do rozdziału "Q&A"!

Gwiazki, komy, jeśli podobał wam się rozdział.

Całuski, Mary

EDIT (22.11): Przepraszam, z powodu mojej dłuugiej nieobecności. Rozdział pojawi się jeszcze w tym tygodniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top