Rozdział 1




To miał być normalny dzień. Codziennie chodzę do lasu, uważam to za swój cichy kąt, gdzie mogę robić wszystko na co mam ochotę i nikt mi nie mówi co mam robić. Szłam leśną drogą wlokąc za sobą swój topór. Doszłam do małej polanki obok strumyka. Wbiłam topór w pobliskie drzewo i usiadłam pod nim. Zakryłam twarz dłońmi. Lubiłam tu być, tu mogłam usłyszeć swoje myśli. Nagle usłyszałam szelest. Podniosłam wzrok, nic nie zauważyłam. Wstałam powoli, rozglądając się. Poczułam lekkie drgania ziemi. "O nie!"- pomyślałam. Wiedziałam co się święci. Wtem kilka metrów dalej, z łoskotem, rozsypując ziemię, wynurzył się wielki Szeptozgon. Popatrzył się na mnie swoimi okropnymi ślepiami i ryknął złowieszczo. Sięgnęłam po topór, ale nie udało mi się go wyjąć. Przerażona zaczęłam go szarpać, co jakiś czas patrząc na zbliżającego się smoka. Szeptozgon zbliżał się powoli, patrząc na mnie zwycięsko, jakby chciał powiedzieć: "Przyjdę, kiedy przyjdę.". Szarpałam jak opętana, Szeptozgon był coraz bliżej. Wkońcu udało mi się wyjąć topór, a Szeptozgon tylko na to czekał. Rzucił się na mnie, a ja kompletnie straciłam głowę. Zapomniałam wszystkiego, czego nas uczyli o Szeptozgonach. "Nie zabijaj jednego, bo przyjdzie wiele.", "Szeptozgony to też smoki, nie zabijaj bez powodu.", "Szeptozgony są mało zgrabne, wykorzystaj to.". Wszystkie te słowa krążyły mi po głowie, tak, że już nie wiedziałam co i jak. Tak długo zwlekałam, że Szeptozgon to wykorzystał i przyszpilił mnie do drzewa. Już miał zadać ostateczny cios, ale ostatkiem sił zamachnęłam się i wbiłam mu topór w środek czaszki. Usłyszałam głuche stęknięcie i gruchot łamanej czaszki. Potwór osunął się bezwładnie na ziemię. Stałam tak, szybko oddychając i wybałuszając oczy na smoka. Nie mogłam ustać, więc opadłam na trawę. Poczułam, że zbiera mi się na wymioty. Po raz pierwszy w moim życiu, zabiłam smoka. Otarłam twarz z potu i krwi. Czy to naprawdę ja zrobiłam? Ja "zawsze zdrowo myśląca"? W końcu wstałam i podeszłam do strumyka, by obmyć twarz. Zostałam tam, siedząc nad strumieniem i myśląc. Usłyszałam grzmot zapowiadający burzę. Podeszłam spowrotem do martwego ciała i z obrzydzeniem wyjęłam topór z czaszki. Znowu chciałam zwymiotować, ale się powstrzymałam. Usiadłam z dala od truchła Szeptozgona i właśnie wtedy zaczął padać deszcz. Zlekceważyłam to, pozwoliłam, aby strumienie wody spływały po moim nosie. Westchnęłam. Bałam się, że wyda się to co zrobiłam i wszyscy pomyślą, że zawiodłam i że nasłałam na naszą wioskę stado wściekłych Szeptozgonów, które chcą pomścić swego brata. Jak mogłam być tak nie odpowiedzialna? W dodatku nasze, jakże mądre prawo głosi, że nie wolno młodym wikingom zapuszczać się samemu na terytoria Szeptozgonów, a tym bardziej zabijać smoki. A ja właśnie zrobiłam obydwie rzeczy. Lało już tak, że nad ziemią robiła się jakby mgła od kropel wody. Chciałam pofrunąć, tak jak smoki, zdala od wszystkich, zdala od problemów, zdala od życia na ziemi.

Wieczorem wróciłam do wioski, cała przemoknięta. Ludzie nie zwracali na mnie zbytniej uwagi, czasem tylko ktoś popatrzył na mnie z lekkim zdziwieniem. Szłam wpatrzona w ziemię, gdy nagle potrąciłam kogoś. Szybko podniosłam wzrok, żeby przeprosić, ale na moje nieszczęście potrąciłam Mafalydę. Mafalyda była dziewczyną trochę starszą odemnie i jej rodzice mieli chyba za dużo oczekiwań wobec niej. Nadali jej to imię, myśląc, że brzmi jak imię księżniczki, a w rzeczywistości brzmi trochę jak nazwa jakiejś ryby. Mafalyda jest zadziorna, skąpa, głupia, hamska ogólnie dużo by jeszcze wymieniać...

-Oj..przepraszam.-powiedziałam cofając się. Mafalyda spojrzała na mnie spode łba.

-Patrz jak łazisz.-powiedziała swoim piskliwym głosem.-Nie możesz choć raz zachowywać się normalnie?

-Zależy co uważasz za "normalne"-odparłam z krzywym uśmiechem.-Bo chyba nie siebie.

Mafalyda obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem, ale nie umiała wymyśleć jakiejś ciętej riposty, więc wycedziła tylko:

-Ty...ty, jak śmiesz!-po czym obróciła się napięcie i cieńkim gwizdnięciem, tak nieprzyjemnym, że aż się wzdrygnęłam, przywołała swojego smoka. Srebrzysta Nocna Furia wyskoczyła zza krzaków nadstawiając uszy. Gdy zobaczyła wściekłą właścicelkę, zrezygnowanie podrepnała w jej stronę. Mafalyda szybko dosiadła swojego wymęczonego smoka i odleciała. Współczuje temu smoku, że ją jeszcze toleruje. Wzruszyłam ramionami i poszłam w swoją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top