9
Narine obudziła się z potwornym bólem głowy, w miejscu którego w pierwszej chwili nie rozpoznała. Kiedy jej wzrok wreszcie się wyostrzył i powoli rozejrzała się dookoła, mogła stwierdzić, że w dalszym ciągu znajduje się w Kwaterze Głównej Zwiadowców. Z jękiem usiadła na łóżku, by po chwili poczuć jak mocno zakręciło się jej w głowie. Niewiele pamiętała z minionej nocy i jedno co było pewne to to, że zdecydowanie przesadziła z alkoholem. Ostatnim co zapamiętała było to, że impreza przeniosła się na szczyt wierzy. Dalszych wydarzeń nie była w stanie sobie przypomnieć, podobnie jak tego, kto przyprowadził ją do tego pokoju. Jedno było pewne. Ktokolwiek to był, bardzo dobrze o nią zadbał, bo na stoliku nocnym tuż przy łóżku zostawił szklankę wody, tabletkę przeciwbólową, oraz puste wiadro na podłodze gdyby niespodziewanie musiała z niego skorzystać. Jej mundur poskładany w równą kostkę leżał na krześle przy biurku, a tuż obok stała para jej butów i Narine mogłaby przysiąc, że jeszcze wczoraj nie lśniły czystością tak jak w tej chwili. Czując wdzięczność do osoby która się nią zaopiekowała, połknęła tabletkę popijając ją szklanką wody i położyła się z powrotem do łóżka, by poczekać chwilę aż specyfik zacznie działać. Choć w duchu dziękowała tej osobie, była jedna rzecz która ją niepokoiła. Leżała w łóżku w samej koszuli i bieliźnie a to oznaczało, że ktoś musiał ją rozebrać... Nakryła się kołdrą po sam czubek głowy na samą myśl o tym, że mógł to być któryś z chłopaków. Miała tylko cichą nadzieję, że przynajmniej próbowała się opierać, by ochronić swoją godność. Gwałtownie usiadła gdy przed jej oczami pojawiła się wizja pochylającego się nad nią Jeana, który rży jak koń gdy zauważał jej bieliznę w serduszka. Nagle poczuła okropny gniew na niego, choć nie mogła mieć pewności, że to był on. Z drugiej strony nie wyobrażała sobie, żeby akurat Jean mógł zadbać o takie szczegóły jak tabletka przeciwbólowa, czy poskładanie jej ubrań. Znała jedna kogoś kto mógł to zrobić... Tabletka zaczęła działać i Lowell poczuła się na tyle dobrze by wreszcie wyjść z łóżka. Nie pogardziła szybkim prysznicem by pozbyć się nieprzyjemnego zapachu alkoholu i założyła mundur mając wrażenie, że koszula była zdecydowanie za długa i jakby nie jej. Kończyła zapinać ostatni guzik pod szyją, kiedy ktoś cicho zapukał do jej drzwi. Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro by upewnić się, że wygląda nienagannie jak na żołnierza przystało i otworzyła drzwi za którymi zobaczyła Erena.
- Musimy pogadać - oznajmił. Narine wyjrzała na korytarz jakby nagle zza rogu miała na nią wyskoczyć wkurzona Mikasa, po czym wpuściła Jaegera do środka. Chłopak stanął niepewnie na środku pokoju jednak widziała, że pomimo tego w jego oczach czaiła się determinacja.
- O czym chciałbyś porozmawiać? - spytała spoglądając mu w oczy.
- Dobrze wiesz o czym - odparł z lekką irytacją.
Rzeczywiście wiedziała. Po sytuacji jaka miała miejsce miedzy nimi podczas treningu, była bardziej niż pewna, że gdy tylko nadarzy się okazja Eren ją odwiedzi. Problem polegał jednak na tym, że nie była pewna czy powinna wyjawiać mu prawdę, której nie znał nawet Levi. Eren chyba wyczuł jej zawahanie, bo położył dłonie na jej ramionach i powiedział coś, czego się nie spodziewała.
- Tu chodzi o życie Historii. Proszę... muszę znać prawdę
Narine była w stanie wyczytać z tonu jego głosu jak i mimiki twarzy, że Historia musiała być dla niego równie ważna co on dla niej. Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową na zgodę.
- Dla Historii - powiedziała.
- Dla Historii - potwierdził Eren.
------------------------------------------------------------------------------------
Gęsta ciężka mgła, jak puchowa kołdra przykryła niedawne pole bitwy. Nie zdołała jednak w pełni ukryć śladów masakry, do jakiej tutaj doszło. Levi przemierzał skąpane w ludzkiej krwi pole, widząc wyłaniające się z pomiędzy mlecznych obłoków, ciała swoich towarzyszy. Kompanów którzy oddali swoje życie dla sprawy, która jeszcze nie została zakończona. Byli tutaj praktycznie wszyscy których kiedykolwiek znał, a już na pewno wszyscy którzy byli dla niego w jakimś stopniu ważni. Z każdym krokiem jaki postawił, mijał kolejne znajome twarze, których obecność w tym miejscu pogłębiała ziejącą w jego duszy dziurę. Z każdym kolejnym krokiem czuł się coraz bardziej samotny i opuszczony, a tkwiące w nim zranione dziecko płakało gorącymi łzami. Dziecko które szczelinie zamknął gdzieś na dnie swojej duszy, by odciąć się od bólu jaki czuł. To właśnie tego nauczył go Kenny. Pogodzenia z losem, w walce z którym nie miał szans. Uświadomił mu, że śmierć nawet przedwczesna jest normalną częścią życia, którą należy przyjąć ze spokojem i iść na przód, bo jeśli zostanie w miejscu podzieli los pozostałych. Dlatego Ackermann zacisnął usta i szedł dalej, nie pozwalając by smutek na dłużej zajmował jego myśli. Mijał ciała kolejnych osób i choć z każdym centymetrem było mu coraz trudniej wiedział, że nie może przestać iść. Miał cel w swoim życiu który musiał osiągnąć. Matka, Farlan, Isabel, Petra, Erwin... Każde z tych zakrwawionych ciał jakie mijał, nosiło inną historię której mniej lub więcej był częścią. Widok każdego z nich cholernie bolał. Szedł na przód godząc się z ich odejściem i niosąc na swoich barkach ich poświęcenie w imieniu sprawy o którą walczyli. Nie mógł pozwolić by ich śmierć poszła na marne. Na końcu drogi gdzie mgła była najgęstsza, leżało jeszcze jedno ciało, którego nie był w stanie zidentyfikować. Przyklęknął na jedno kolano, a wtedy mgła rozwiała się ukazując mu ostatnie ciało. W kałuży własnej krwi, z dziurą tuż pod lewym obojczykiem, leżała osoba z której odejściem nigdy nie zdołał się pogodzić....
Levi gwałtownie zerwał się z łóżka ciężko dysząc. Przyłożył dłoń do swojej twarzy sycząc z bólu, jednak wcale nie tego fizycznego. Był silny, jednak to nigdy nie oznaczało, że nic nie czuł. Choć jego wcześniejsze życie obfitowało w tragiczne chwile, dopiero po masakrze w Shiganshinie zaczął miewać swego rodzaju koszmary, przypominające mu o tych których stracił. Starych przyjaciół zastępowali nowi, a po nich przychodzili kolejni. Tylko on wciąż ten sam pozostawał na miejscu i zaczynał już mieć tego serdecznie dosyć. Bywały chwile w których zazdrościł Erwinowi i wszystkim tym, którzy odeszli z tego piekła. Wiedział jednak, że jeszcze nie nadszedł czas na to by mógł odpocząć. W dalszym ciągu miał tu jeszcze coś do zrobienia. Musiał doprowadzić do ziszczenia ich wspólnego marzenia, jakim była wolność dla Paradis. Zdając sobie sprawę z tego, że już więcej nie zaśnie, zwlókł się z łóżka i ruszył prosto pod prysznic. Odkręcił kran z zimną wodą, pozwalając by jej temperatura schłodziła jego rozgrzane ciało i pobudziła mięśnie oraz umysł do działania. Czując się bardzo rześko wyszedł z pod prysznica i owijając swój biały ręcznik wokół bioder, przeszedł do pokoju. Wziął do ręki swoje idealnie poskładane ubranie które każdego wieczoru prasował, by nie było na nim żadnych zgnieceń. Ubrał się i zerknął na wiszący w pokoju zegar. Miał jeszcze pół godziny do zbiórki z nocnymi imprezowiczami. W sam raz tyle, by spokojnie mógł wypić kubek ciepłej herbaty. Wsunął do kieszeni czystą białą chusteczkę i wyszedł z pokoju. W Kwaterze panowała absolutna cisza, kiedy przemierzał zimny korytarz. Temperatura była jedną z tych rzeczy których nie lubił na powierzchni. Żyjąc w podziemiu niezależnie od pory roku i warunków jakie panowały na górze, tam zawsze było tak samo ciepło. Wszedł do kuchni i zabrał się za przygotowanie herbaty. Nie omieszkał przejechać palcem tu i tam, by sprawdzić stan czystości pomieszczenia i skrzywił się z niesmakiem gdy odkrył kurz na spodzie wiszącej szafki. Ewidentnie tutaj też wypadałoby zrobić generalny porządek. Usiadł przy stole z gorącym kubkiem pachnącego naparu i czekał na pojawienie się dzieciaków. Jak mógł się spodziewać, punktualnie o szóstej nie zjawił się nikt. Jednak wraz z wybiciem godziny szósta i jedna minuta do kuchni zdyszani wpadli Sasha, Jean i Connie. Widząc go siedzącego u szczytu stołu, natychmiast stanęli w równym rzędzie i zasalutowali.
- Gdzie reszta? - spytał sucho spoglądając na nich z nad kubka. Ewidentnie brakowało Erena i Lowell, której obecności i tak się nie spodziewał. Zebrani spojrzeli po sobie i wzruszyli kolejno ramionami. Levi prychnął niezadowolony. Oddelegował ich do pracy i czując rosnące niezadowolenie, ruszył do pokoju Jaegera. W krótce dowiedział się, że tam go nie było. Pomysł który wpadł mu do głowy był mało prawdopodobny, ale Ackermann czuł, że ma ku temu wiarygodne podstawy. Niezadowolony podszedł do drzwi za którymi pozostawił Narine kilka godzin temu. Gdy zemdlała w jego objęciach, przyniósł ją tutaj i zadbał by miała wszystko czego będzie potrzebować gdy się obudzi. Nie mógł się nie skrzywić na widok zakurzonych butów i ubrudzonej koszuli jaką miała na sobie, wiec gdy ostrożnie rozebrał ją do bielizny i położył w łóżku, zabrał się za pucowanie obuwia. Koszula która przedstawiała obraz rozpaczy, wylądowała w koszu na pranie zastąpiona przez jego własną, czystą i wykrochmaloną. Jeśli nic się nie zmieniło to z doświadczenia wiedział, że powinna na nią pasować. Nie mógłby zliczyć ile razy podbierała mu koszule z szafy twierdząc, że w męskich ciuchach śpi się najlepiej. Teraz stał znów pod tymi drzwiami, czując irytację na dźwięk cicho prowadzonej za nimi rozmowy. Intuicja w żadnym wypadku go nie zawiodła. Kopniakiem otworzył drzwi do jej tymczasowej sypialni i zastał Narine oraz Erena siedzących na przeciw siebie na podłodze, a ich miny wyrażały czyste przerażenie jego widokiem. Dobrze się składało, bo przynajmniej od tej chwili będą bardziej posłuszni.
- czy ja wyraziłem się niejasno? - warknął mierząc obojga wzrokiem.
- Na jaki temat? - spytała Lowell marszcząc brwi, a Eren spojrzał na nią z przestrachem.
Oczywiście tak jak się spodziewał, niczego nie pamiętała. Więc skąd jej przerażona mina? Zerknął na Jaegera i zacisnął usta w cienką linię, tłumiąc prychniecie. Mógł jedynie podejrzewać o czym mogli rozmawiać i choć ich wymiana zdań mogła dotyczyć czegokolwiek i tak czuł z tego powodu niezadowolenie. Choć początkowo nie miał w planach karania Narine jako, że nie należała do jego Korpusu, teraz gdy przyłapał ją z Erenem nie miał już żadnych skrupułów. Wiedział co nim kieruje. Bardzo dobrze znał to podstępne prymitywne uczucie, a jego pojawienie się wcale mu nie odpowiadało.
- Jak zwykle chlejesz do nieprzytomności, a potem niczego nie pamiętasz Lowell - warknął ciesząc się, że faktycznie nie zapamiętała pewnych rzeczy - Od godziny szóstej rozpoczęła się wasza kara za nocne imprezowanie. Sądząc po tym, że jeszcze tu jesteście i to we dwoje, chyba pragniecie otrzymać dodatkową pracę - dodał sucho mierząc każdego wzrokiem.
Tak jak się spodziewał, Narine nadymała policzki gwałtownie wstając z podłogi. Spojrzała na niego gniewnie z oburzeniem wypisanym na twarzy.
- Nie jestem Zwiadowcą więc nie dotyczą mnie twoje kary - powiedziała gniewnie.
- Jesteś za to w naszej siedzibie i przestrzeganie zasad panujących w tym miejscu obowiązuje również ciebie - W dodatku jestem wyższy od ciebie stopniem, więc powinnaś mnie słuchać niezależnie od tego do jakiego korpusu należymy - odparł zimnym tonem spoglądając na nią przymrużonymi oczami.
Narine wiedziała, że miał rację dlatego umilkła, jednak jej mina i postawa pokazywały, że wcale jej się to nie podoba.
- Ruszać się! - rozkazał - macie mnóstwo pracy do zrobienia zanim Hange się obudzi - dodał i wyszedł z pokoju.
---------------------------------------------------
Narine od zawsze miała alergię na kary Levi'a które zawsze kończyły się sprzątaniem. Sprzątaniem do którego pałała czystą nienawiścią. Musiała przyznać, że z wiekiem zaczęła coraz więcej dbać o otoczenie i sprzątać, jednak to co zadowalało Ackermanna nie było zwykłym porządkiem, a sterylną salą w której spokojnie można prowadzić operacje jak w szpitalu. Jej wystarczył ogólny porządek, natomiast Levi przetarłby palcem górną framugę drzwi, zobaczył kurz i stwierdził, że jej pokój to chlew. Skrzywiła się na samo wspomnienie tych chwil. Stojąc przed składzikiem z mopami już wiedziała, że od tamtych czasów nic się nie zmieniło. Karą za ich nocne imprezowanie było oczywiście sprzątanie. Lowell niechętnie wzięła do ręki miotełkę z ptasich piór, szarą ścierkę i płyn do mebli. Eren zadowolił się mopem i wiadrem. Levi spokojnie czekał na nich na korytarzu, a następnie poprowadził ku miejscu przeznaczenia. Narine bardzo szybko zorientowała się gdzie ich prowadzi i miała cichą nadzieję, że może jednak się myli. Gdy stanęli pod drzwiami gabinetu Hange, nie miała już żadnych złudzeń. Ackermann otworzył drzwi, a ich oczom ukazał się bałagan który zapamiętała z poprzedniego dnia i jęknęła.
- Nie mów mi, że taki "porządek" to nie twoje klimaty - powiedział Levi z sarkazmem.
- wyobraź sobie, że niespecjalnie Kapralu - burknęła.
- jako osobie która musi to posprzątać faktycznie może być nie na rękę - prychną.
Narine warknęła pod nosem i oburzona minęła go w drzwiach, by dołączyć do Jeana, Sashy i Cennego których miny wyrażały nie mniejsze cierpienie niż jej własne. Gdy tylko za Ackermanem zamknęły się drzwi, Jean westchnął przeciągle i opadł na stojącą pod ścianą kanapę.
- co ty robisz!? - warknęła poirytowana.
- jak to co? Mam zamiar odespać zarwaną noc - oznajmił moszcząc się wygodnie. Narine głośno zazgrzytała zębami i ruszyła w jego kierunku.
- po moim trupie - syknęła siłą zrzucając go z kanapy - mamy robotę do wykonania i nie będę jej odwalać za ciebie.
- wolałem jak byłaś pijana - mruknął pod nosem.
- coś ty powiedział!? - zawołała.
- Nikt nie każe ci za mnie sprzątać. Równie dobrze możesz spędzić ten czas tak jak ja - odparł poirytowany Jean.
- Nikt nie będzie spał czy odpoczywał! - warknęła - wszystko ma lśnić za nim wróci do nas Levi - dodała mierząc wszystkich wzrokiem, a coś w jej spojrzeniu sprawiło, że Connie i Sasha posłusznie zabrali się do pracy.
- Ty i Levi jesteście siebie warci - burknął Jean i również zabrał się do roboty. Narine zignorowała jego zaczepkę i z determinacją wypisaną na twarzy zaczęła czyścić meble. Już ona pokaże temu kurduplowi, że potrafi sprzątać tak dobrze jak mu się nawet nie śniło. Czas kurczył się nie ubłaganie, a na środku pokoju w dalszym ciągu stały sterty nie posegregowanych papierzysk, w których Hange dosłownie tonęła. Sasha i Connie mieli nie lada problem i musieli dokonać cudu by uprzątnąć te dokumenty w pozostałym czasie. Narine nie była w stanie zrozumieć jak można się skupić pracując w takich warunkach. Nawet ona już wiedziała, że bałagan nie sprzyja koncentracji i dobremu odpoczynkowi. Tym czasem z obrzydzeniem wzięła do ręki kolejny talerz z resztkami jedzenia i odłożyła go na istniejący już pokaźny stosik zużytych naczyń. Ku jej uldze to był ostatni jaki udało jej się znaleźć. Od razu zapakowała talerze do koszyka i tonem nie znoszącym sprzeciwu, posłała Jeana z pakunkiem do kuchni. Chłopak wykonał polecenie, jednak nie obyło się bez cichego burczenia pod nosem. Lowell westchnęła. Jean był gorszy na kacu niż w pełni pijany i chyba już wolała jego śmiech przypominający rżenie konia, niż burkliwe usposobienie przez resztę dnia. Kiedy wkładali ostatnie papiery do papierowej teczki, drzwi prowadzące do biura stanęły otworem, a w nich ujrzeli Hange. Widok pojawiającej się na jej twarzy miny był bezcenny. Zoe z okrzykiem przerażenia zacisnęła dłonie na swoich włosach, jakby miała zamiar wyrwać je sobie z głowy i powiodła wzrokiem po uprzątniętym gabinecie.
- Czy ja nie wyraziłam się jasno Ackermann!? - Warknęła do stojącego tuż za nią Kaprala.
- Hange przynosisz nam wstyd za każdym razem, gdy przyjmujesz kogoś w swoim Chlewie - burknął. Narine nie mogła powstrzymać głośnego parsknięcia śmiechem, gdy usłyszała określenie którego zawsze używał w stosunku do jej pokoju.
- A ty czego rżysz Smarkulo!? - warknął - jeszcze nie stwierdziłem czy jest tutaj choć w połowie tak czysto jak powinno - dodał mierząc ją zimnym wzrokiem. Narine założyła ręce na piersi i prychając uniosła wysoko podbródek. Nie znosiła gdy tak ją nazywał. Od dnia gdy się poznali nazywał ją smarkulą, choć była młodsza o zaledwie dwa lata i dopiero gdy ich znajomość zamieniła się w przyjaźń, ze smarkuli stała się zwykłą kretynką. Kąciki jej ust nieznacznie drgnęły na samo wspomnienie tamtych lat. Levi wszedł do pomieszczenia ignorując zrozpaczone jęki Hange i jak to miał w zwyczaju sprawdzał dokładnie każdy zakamarek. Otwierał szafki by sprawdzić czy na półkach nie znajdował się kurz. Przejechał palcem pod każdym blatem w pomieszczeniu i sprawdził, czy na górnej części framugi z drzwi również jest czysto. Podczas tego zabiegu wszyscy spoglądali na niego w napięciu które udzieliło się nawet Narine. Wreszcie na jego ustach pojawił się nikły uśmiech i nawet na nią nie spoglądając zwrócił się do reszty.
- Dobra robota dzieciaki. Wasz szlaban dobiegł końca - oznajmił co wszyscy przyjęli z ulgą. Prawie wszyscy, bo Narine wręcz kipiała z gniewu. Jak mógł tak zignorować jej obecność!? Ackermann opuścił pomieszczenie a Narine pobiegła za nim.
- A co ze mną? - zapytała poirytowana gdy go dogoniła. Levi spojrzał na nią z ukosa tak, że poczuła się jak śmieć leżący bez jego pozwolenia na wypastowanej podłodze. To było bardzo nieprzyjemne doznanie zwłaszcza, że nigdy wcześniej go przy nim nie czuła. Biła od niego niesamowita wrogość która ją przeraziła.
- Z Tobą? - zapytał prychając - Wracaj skąd przylazłaś. Wracaj gdzie Twoje miejsce - powiedział sucho i odszedł. Narine jak otępiała spoglądała na plecy odchodzącego. Gdy zniknął jej z pola widzenia, szybko zamrugała powiekami by przegonić cisnące się do jej oczu łzy złości i bólu. Czuła się niesamowicie upokorzona, kiedy gnała korytarzem do swojej chwilowej sypialni. Natychmiast porwała swoją torbę i opuściła pokój trzaskając drzwiami. Ignorując stojących na korytarzu przyjaciół, ruszyła prosto do wyjścia by opuścić tą przeklętą Kwaterę Zwiadowców ciesząc się, że przed laty wybrała Korpus Stacjonarny. Wypadła na zalany słońcem plac i szybkim krokiem przemierzyła odległość dzielącą ją od stajni. Osiodłała swojego konia i wyprowadziła go na zewnątrz, by następnie wsiąść na niego i ruszyć z kopyta tam gdzie było jej miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top