8
Narine stała pod drzwiami do gabinetu Hange, ciesząc się w duchu, że po drodze do tego miejsca nie natknęła się na Kaprala Ackermanna. Ich relacja, obecnie zdecydowanie nie należała do najlepszych. Po mimo chwilowego zawieszenia broni przed grupką dzieciaków z sierocińca, koniec ich spotkania był tak samo wrogi z jego strony jak zawsze. Czasem Narine zaczynała wątpić w to, że jeszcze kiedyś jej wybaczy. Sama by sobie też nie wybaczyła. Nawet po mimo faktu, że znała powód swojego postępowania. Z perspektywy czasu, zdawała sobie sprawę, że mogła wszystko rozegrać w zupełnie inny sposób. Jednak roztrząsanie tego w tej chwili, nie miało już żadnego znaczenia. Musiała wypić to gorzkie piwo, które sama dla siebie przygotowała. Historia, która zauważyła, że coś jest na rzeczy, nie dała za wygraną do puki Lowell choć po krótce nie opowiedziała jej co się wydarzyło. Liczyła na odrobine zrozumienia ze strony Reiss, a zamiast tego zobaczyła na jej ustach szeroki uśmiech, który absolutnie nie wróżył niczego dobrego. I tak oto teraz, była po raz kolejny w siedzibie Zwiadowców oddelegowana jako doręczyciel meldunku, choć to nie należało do jej zadań. Oczami wyobraźni widziała złośliwy uśmieszek Historii, która zdecydowanie była za to odpowiedzialna. Narine zapukała do drzwi biura i po usłyszeniu tłumionego przez drewno zaproszenia, weszła do środka. Pierwszym co zobaczyła były stosy papierów zalegające na biurku, znad których wyłaniała się rozczochrana fryzura Zoë. Natomiast na lewo od wejścia, na kanapie spoczywał nie kto inny jak Levi w nonszalanckiej pozie. Nic dziwnego, że dzisiaj nie spotkała go po drodze do Hange, bo już tu był... Skrzywiła się w niezadowoleniu, na co w pokoju rozległo się głośne prychniecie Ackermanna. Ignorując go podeszła do biurka zza którego wyłoniła się Hange. Narine zasalutowała i podała jej zalakowaną kopertę.
- Poczekaj, zaraz dam Ci odpowiedź - rzekła i zanurzyła się w lekturze. Po chwili odgrzebała spod stosu papierów czystą kartkę i pióro. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk skrobania piórem po papierze i choć trwało to zaledwie chwilę, dla Narine była to cała wieczność. Wieczność stania w jednym pomieszczeniu z niezadowolonym Ackermannem, który mogła przysiąc, że w tej chwili obrzucał ją pełnym nienawiści spojrzeniem. Czuła jak po jej plecach przechodzą ciarki, wiedząc jak bardzo niebezpieczny był wściekły Levi. Hange złożyła kartkę na pół i włożyła ją do koperty po czym zalakowała.
- widziałam cię w akcji, jesteś całkiem dobra- niespodziewanie zaczęła Hange wręczając jej wiadomość - uważam, że marnujesz się w żandarmerii. Nie chciałabyś dołączyć do Korpusu Zwiadowców? - zapytała.
Narine nie spodziewała się takiego pytania i z zaskoczeniem wypisanym na twarzy odebrała przesyłkę. Schowała ją do swojej niewielkiej torebki, dając sobie czas by pomyśleć nad odpowiedzią. Kiedyś może i chciała wstąpić do Zwiadowców, jednak ostatecznie dokonała innego wyboru który jej bardzo odpowiadał. Poza tym przenosiny do korpusu w którym był Ackermann, były niemożliwe biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo ich relacje były napięte. Narine wiele by dała aby Levi był znowu taki jak dawniej. Wiedziała jednak, że choć serce ją bolało na samą myśl o tym, było już dla niej za późno. Dla nich obojga byłoby najlepiej gdyby nie musieli się widywać częściej niż to konieczne.
- To jak będzie? Zgadzasz się? - zapytała Zoë.
- Może w innych okolicznościach... Niestety muszę jednak odmówić - odparła posyłając Hange ciepły uśmiech, jednak wewnątrz czuła swego rodzaju przygnębienie którego źródło znajdowało się za jej plecami. Miała w tej chwili inne zobowiązania. Miała swój cel w życiu i nie mogła zostawić Historii.
- No i czego się spodziewałaś po członku Żandarmerii Hange -pogardzający nią głos Levi'a rozniósł się po pomieszczeniu - Jeszcze nie widziałem Żandarma, który porzuciłby swoje wygodnie i bezpieczne stanowisko.
- Wcale nie zależy mi na bezpiecznym stanowisku Panie Wszystko wiedzący - powiedziała sucho Narine czując budzący się w niej gniew.
- Hange ona nie nadaje się do tej roboty - powiedział Ackermann zupełnie ignorując dziewczynę - spójrz tylko na nią - dodał obrzucając Narine krytycznym spojrzeniem - Musiałaby ściąć swoje włosy gdyby do nas dołączyła, a jak widać nie ma takiej opcji - sarknął z niesmakiem wykrzywiając usta.
To był cios poniżej pasa, który potwornie ją zabolał. Zabolał zwłaszcza z jego ust, bo to dla niego nigdy więcej ich nie ścięła. Poczuła jak w kącikach jej oczu pojawiają się zalążki łez gniewu. Oziębłe traktowanie z jego strony była w stanie tolerować, jednak tego było już za wiele. Nie była pierwszą lepszą osobą której mógłby ubliżać. Zacisnęła dłonie w pieści czując jak ból który czuła przeradza się w gniew i spojrzała wściekle na Levi'a.
- Jak śmiesz ty samolubny dupku! - rzuciła rozgniewana czując w oczach łzy, które nie robiły na nim żadnego wrażenia - Nie masz prawa wygłaszać opinii, kiedy o niczym nie masz pojęcia! ty Pierdolona Oazo Spokoju! - warknęła, a kiedy wreszcie na nią spojrzał dodała z jadem w głosie - Może i mam mundur Żandarmerii bo pracuję dla Historii, ale jestem Gwardzistom kurduplu.
Gdy skończyła mówić, oczy Levi'a na moment odrobinę się rozszerzyły w zaskoczeniu, by po chwili na jego twarzy wystąpił grymas złości. Narine w tej chwili zupełnie to nie obchodziło. Doskonale wiedziała co powinna mu powiedzieć żeby zabolało i choć nie była z tego dumna, to jednak czuła pewną satysfakcję. Odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami. Gruby złoty warkocz obijał się o jej plecy, gdy niemal truchtem pokonywała drogę do stajni, boleśnie przypominając jej o wydarzeniach z przed chwili. Pamiętała tamten wieczór bardzo dobrze, gdy siedząc przed kominkiem odcinając kolejne kosmyki. Pamiętała każde słowo jakie powiedział i każdy jego ruch, bo to wspomnienie, ta chwila była dla niej bardzo ważna. Nagle przystanęła zdając sobie sprawę z jednej rzeczy. Niczego się nie nauczyła. Wtedy obcinała włosy na przekór ojcu, co jak stwierdził Ackermann było bezsensowne zważywszy na fakt, że jej rodziciel nawet tego nie widział. Czy teraz przez te wszystkie lata nie robiła tego samego? Nie ścinała włosów dla kogoś, kto przez cały ten czas nawet tego nie widział? Nie wspominając już o tym, że ewidentnie w żadnym stopniu nic go nie obchodziła. Zrobiła ten sam błąd a Levi bez skrupułów musiał jej to uświadomić. Przez cały czas robiła coś dla innych i na przekór innym, dla siebie pozostawiając bardzo niewiele. Nawet te przeklęte włosy... Jedyną rzeczą którą naprawdę robiła dla siebie przez cały ten czas, było uchylanie się od ciążącego na niej obowiązku. Obowiązku który zrzucała na pozostałe rodzeństwo, a teraz obarczała nim Historię. Przez dręczące ją z tego powodu poczucie winy, ciągle robiła coś dla innych. Czuła się tak, jakby już żyła na kredyt który będzie musiała spłacać do końca życia. A Levi'a chciała spłacić czym? Pieprzonymi włosami!?
- Wszystko w porządku? - usłyszała pytanie i zobaczyła przed sobą zaniepokojoną twarz Sashy. Dopiero teraz wyrywając się z zamyślenia zauważyła, że mocno zaciska swoje pięści.
- Jak najbardziej - odparła bez przekonania rozluźniają się trochę - Sasha... - zaczęła niepewnie - dlaczego masz długie włosy? dla kogo? - zapytała. Braus spojrzała na nią nie kryjąc zaskoczenia.
- Dla kogo? - powtórzyła Sasha wybałuszając oczy - Dla siebie! Lubię mieć długie włosy - odparła tak po prostu, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, której nie rozumieją tylko kretyni. Zresztą Narine dokładnie tak się teraz czuła. Jak kretynka.
- Jaen urządza w pokoju chłopaków popijawę. Idziesz? - zapytała pogodnie Braus - przemyciłam z kuchni zagrychę - pochwaliła się, wyciągając zza pazuchy pęto wędzonej kiełbasy.
Narine pojrzała na widniejący na ustach brunetki szeroki uśmiech i natychmiast podjęła decyzję. Wyprostowała się wypinając pierś do przodu i kiwnęła głową na zgodę. Teraz zrobi coś naprawdę dla siebie, pomyślała i ruszyła za Sashą.
-----------------------------------------------------
- Powiało chłodem - rzekła Hange spoglądając na Ackermanna z nad okularów, gdy tylko drzwi z hukiem zamknęły się za blondynką.
- Ani słowa więcej Okularnico - warknął ze złością. Zoe umilkła przyglądając mu się uważnie. Znała Ackermanna od bardzo dawna i stwierdzenie Narine, że był Oazą Spokoju było bardziej niż trafne. Kapitan tylko w nielicznych przypadkach okazywał swojego emocje i dotyczyło to zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Częściej po prostu był chodzącym opryskliwym i znudzonym pedantem. Jednak teraz, pierwszy raz widziała go w stanie który daleki był od opanowania. Wstał z kanapy i ruszył do wyjścia, odrzucają z niesamowitą siłą stojące mu na drodze krzesło. Hange w duchu cieszyła się, że nie była na miejscu połamanego teraz mebla. Ackermann opuścił jej gabinet sycząc jak wściekły kot. Na ustach Zoe pojawił się chytry uśmieszek. Coś ewidentnie było na rzeczy.
Levi z trzaskiem zamknął za sobą drzwi do biura Hange i głęboko odetchnął. Zdecydowanie potrzebował krótkiego spaceru, albo jeszcze lepiej konnej przejażdżki, by uspokoić swoje nerwy. Bez zastanowienia ruszył ku stajni i osiodłał swojego wierzchowca. Wyprowadził go na zewnątrz i zwinnie wskoczył na jego grzbiet. Głuchą ciszę panującą na placu, zakłócił stukot końskich kopyt gdy Ackermann ruszył w kierunku otwartej bramy. Po wstępnej rozgrzewce jaką zafundował swojemu podopiecznemu, płynnie przeszedł w galop. Wiatr świszczał mu w uszach i szarpał jego peleryną, jednak Levi'owi zupełnie to nie przeszkadzało. Zarówno on, jak i jego wierzchowiec, uwielbiali gnać po okolicznych bezdrożach wdychając zapach świeżego powietrza i obcując z wszechobecną naturą. To w pewien sposób przynosiło Ackermanowi ukojenie, którego teraz bardzo potrzebował. Obcowanie z Narine nie stawało się z czasem ani odrobinę przyjemniejsze, jednak kłamstwem byłoby gdyby powiedział, że jego opryskliwość nie posiadała drugiego dna. Był bezlitosny względem niej i miał ku temu bardzo dobry powód. Jednym z nich, była chęć ochronienia jej przed losem jaki czekał każdego zwiadowcę. Mógł czuć do Narinę urazę i wrogość po tym jak go oszukała, nie zmieniało to jednak w żadnym stopniu tego co czuł do niej przez minione lata. Zacisnął usta w wąską linię i zmusił konia do zwiększenia tempa. Zatoczył koło wokół lasu treningowego i zawrócił w kierunku kwatery zwalniając nieco tępo, by wierzchowiec mógł przez chwile odetchnąć. Gdy zaczął zbliżać się ku bramie głównej, jego uwagę zwróciły głośne śmiechy dobiegające z wierzy. Zadarł głowę w tym kierunku i prychnął mrużąc z niezadowolenia oczy. Doskonale słyszał końskie rżenie jakie wydawał z siebie pijany Jean, co podobno miało być śmiechem. Czując poirytowanie zsiadł z konia i zaprowadził go do bosku, po czym bez chwili zastanowienia skierował się w stronę wierzy, na której ewidentnie trwała dobra zabawa. Już wspinając się po schodach mógł rozróżnić poszczególne głosy imprezowiczów, wymyślając dla nich odpowiednią karę na następny dzień. Stanął w otwartych drzwiach opierając się ramieniem o framugę i ogarnął wzrokiem zebranych zastanawiając się kiedy go zauważą. Connie siedział bokiem na murku, Jean stał z butelka wina w dłoni i ryczał ze śmiechu, a na stojących z boku skrzyniach siedział Eren oraz Sasha i Narine, której absolutnie się tutaj nie spodziewał. Sądził, że dziewczyna w tej chwili jest daleko stąd meldując przełożonym wykonanie rozkazu.
- i to ma być niby śpiew? - zaśmiała się Lowell - Koń by się uśmiał! - zaśmiała się i czknęła.
- Tylko nie koń jasne! - ryknął Jean z ledwością utrzymując prostą postawę - To, że jesteście dziewczynami nie oznacza, że umiecie lepiej prawda Eren? - dodał spoglądając na Jaegera.
- Wybacz stary, ale w tej chwili obawiam się, że nawet Shadis zaśpiewałby lepiej od ciebie - odparł brunet wzruszając ramionami.
- EREN! Ty zdrajco - warknął Jean z zamiarem rzucenia się na niego, jednak zamiast tego zatoczył się do przodu i gdyby nie Connie, runąłby jak długi na ziemię. Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem, a Jean tylko prychał.
- Choć Sasha pokażemy mu - rzuciła hardo Narine, a Braus energicznie pokiwała głową na zgodę. Skonsultowały coś cicho między sobą, po czym Lowell zaczęła a od czwartego wersu dołączyła do niej Sasha odgrywając rolę drugiego głosu.
" Na duszy źle, a w sercu żal
choć piękny ten świat, cóż wart gdy jesteś sam,
cóż wart twój los gdyś całkiem sam,
Mocniej słońce cię grzeje bardziej chce się żyć,
Jeśli ktoś cię pokocha jeśli masz z kim być
Gdy ktoś cię kocha życie twe ma sens
Rozwiń skrzydła niech unosi cię wiatr,
Mocniej słońce cię grzeje bardziej chce się żyć,
Jeśli ktoś cię pokocha jeśli masz z kim być..."
- Thy... jestem jeszcze za trzeźwy żeby słuchać takie smęty - Jean burknął odwracając się do dziewczyn plecami.
- Bardzo dobrze, bo jutro od samego rana czeka was sprzątanie gabinetu Hange - odezwał się Levi stwierdzając, że nie ma zamiaru już dłużej czekać. Na twarzach zebranych pojawiło się przerażenie.
- Ja nic prawie nie wypiłem... - powiedział szybko Connie jakby sądził, że to w czymkolwiek mu pomoże.
- Skoro tak, to powinieneś wybić im z głowy nocne imprezy - powiedział sucho Ackermann - Natychmiast wracać do łóżek - rozkazał - Widzimy się jutro o siódmej w kuchni.
- Tak wcześnie? - jęknęła Sasha
- Nie podoba się godzina? - zapytał ironicznie Levi - w takim razie zbiórka o szóstej i bez marudzenia!
- Tak jest! - odparli chórem i natychmiast zebrali się do kupy wiedząc, że jeśli zaprotestują to każe im wstać jeszcze wcześniej.
- Przenocujesz u mnie - powiedziała Sasha ciągnąc Lowell za rękę ku wyjściu, jednak zatrzymał je głos Kapitana.
- Narine zostaje - powiedział sucho.
Braus posłała blondynce przepraszający uśmiech i pobiegła za chłopakami. Lowell pociągnęła spory łyk z trzymanej w ręku butelki, czując pieczenie w gardle. Wiedziała, że wypiła za dużo, jednak i to było dla niej za mało by rozmawiać w tej chwili z Ackermanem, którego obchodziła mniej niż ziarenko piasku pod jego butem. Narine spojrzała na Ackermanna półprzytomnie czując, że zbiera się jej na wymioty. Wiedziała, że powinna już pójść, zanim dojdzie do jakiejś katastrofy, ale z drugiej strony jakoś nie potrafiła oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy. Zresztą zawsze uważała, że choć zimny w obyciu, to mimo wszystko był niesamowicie atrakcyjny fizycznie.
- Czego chcesz przystojniaku? - rzuciła i pociągnęła kolejny łyk choć wiedziała, że to bardzo zły pomysł.
- powinnaś odpocząć - skwitował jej słowa, bez grama emocji w głosie. Podszedł do niej i gdy już znajdował się na wyciągnięcie ręki, właśnie wtedy żołądek Narine postanowił wywrócić się na lewą stronę. W ostatniej chwili dopadła do jednej z mniejszych pustych beczek, by zwymiotować. Ackermann przewrócił oczami i pochylił się nad nią, by przytrzymać jej włosy. Nie był to pierwszy raz gdy tak robił. Narine piła bardzo rzadko i jeszcze rzadziej doprowadzała się do takiego stanu, w jakim znajdowała się teraz. Zwykle w takich razach musiała mieć bardzo dobry powód by to zrobić, a przynajmniej dobry dla niej. Wstrząsnęła nią druga fala wymiotów, po której jej drżące ciało jak i żołądek zdołały się uspokoić. Levi odgarną opadające jej na policzek kosmyki, czując, że jej rozpuszczone włosy wymykają się z jego dłoni. Narine spojrzała na niego znad ramienia. Jej oczy błyszczały, a usta wygięły się w delikatnym szczerym uśmiechu. Levi na moment zamarł jak rzeźba lodowa, tonąc w jej szmaragdowych tęczówkach. Wypuścił jej włosy z dłoni i wstał. Narine nie spuszczając z niego wzroku zrobiła to samo i nie zrażona jego pochmurną miną, postąpiła krok w jego stronę. Jej twarz znajdowała się na wysokości jego własnej. Była tak blisko, że dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Czuł bijące od niej ciepło i zapach alkoholu, który jednak nie zdołała zamaskować aromatu lawendy w której uwielbiała się kąpać.
- Zostań ze mną, już na zawsze - powiedziała cicho, po czym lekko się zachwiała. Levi odruchowo złapał ją za przedramiona, chroniąc przed upadkiem. Lowell oparła ciężko czoło na jego ramieniu. Ackermann mógł w tej chwili zrobić to, o czym nie przestawał myśleć, czego pragnął przez minione lata. Mógł jej powiedzieć tak wiele... I pomimo świadomości, że Narine rano nie będzie już o niczym pamiętać nie zrobił nic. Zacisnął usta w wąską linię.
- Już ci powiedziałem, że powinnaś odpocząć - powiedział niskim głosem odsuwając ją od siebie. Spojrzała na niego z bólem w oczach, a jej policzki w blasku księżyca zdawały się błyszczeć od płynących łez. W następnej chwili dziewczyna zemdlała, a Levi w ostatnim momencie zdołał ją chwycić. Jego całe ciało napięło się gdy poczuł ją w swoich ramionach, tak samo jak lata temu gdy sądził, że umierała. Choć żywił do niej urazę, coraz trudniej było mu wyprzeć inne, dawne uczucia. Teraz Narine była tutaj żywa, zdrowa i przepełniona dawnym bólem podobnie jak on. Była tutaj... jednak wiedział, że nie dla niego...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top