21

Levi siedział na łóżku, opierając się plecami o wysokie wezgłowie i spoglądał na znajdującą się obok Narine. Dziewczyna spała na brzuchu, z twarzą odwróconą w jego stronę, a jej złote włosy spoczywały rozsypane na nagich plecach. Spokojnie oddychała przez lekko rozchylone malinowe usta, upewniając Ackermanna o swoim głębokim śnie. Levi nigdy za żadne skarby świata nie pomyślałby, że taki poranek kiedyś nadejdzie. Lata temu dlatego, że nie zdawał sobie sprawy ze sowich pragnień, ani teraz, gdy zobaczył ją po raz pierwszy na uroczystości wręczania odznaczeń. Prawdę mówiąc, gdy wtedy ją ujrzał był tak wściekły, że pomimo uczucia jakim ją darzył, nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Teraz zaś był tutaj, tuż obok niej, mając na wyciągnięcie ręki jej nagie ciało. Ciało, którego dotyku zaznał minionej nocy i którego w dalszym ciągu pragnął. Narine powoli uniosła swoje powieki i spojrzała na niego milcząco. W jej spojrzeniu dostrzegł niepewność i nieme zapytanie. Bała się w tej chwili jednego... że Levi w jakimś stopniu żałował tego, co się między nimi wydarzyło. Absolutnie się temu nie dziwił. Ich relacja była dosyć napięta i pełna niedomówień, głównie z jego winy. To co wydarzyło się wczoraj, i trwało aż do teraz, było nagłym przypływem emocji, nad którym nie potrafili, lub też nie chcieli zapanować. Levi wreszcie pozwolił się pochłonąć trawiącym go od dawna płomieniom sprawiając, że zamiast opierać się swoim uczuciom, popłynął razem z nimi. Narine stała się jedyną na świecie osobą, która mogła go takim zobaczyć i zobaczyła. Pozwolił sobie na to, by pokazać jej swoje wnętrze, swoją duszę i każdą targającą nim emocję. Nie był tym którego wszyscy widzieli na co dzień i absolutnie tego nie żałował. Narine była kimś komu wiedział, że może powierzyć swoje tajemnice, wyznać swoje grzechy, a w zamian za to, otrzyma zrozumienie i rozgrzeszenie. Pozostawało jednak jak zawsze jedno ale. Mieli swoje cele, misje do wykonania na których powinni się skupić, bez zbędnych rozpraszaczy. Byli przede wszystkim żołnierzami.

- Levi? - wymówiła jego imię dość niepewnie, unosząc się do pozycji siedzącej. Przyciskała do siebie poły narzuty, zakrywając swoje krągłości.

- Powinnaś się ubrać - powiedział, choć w głębi duszy wcale tego nie chciał. Na jej czole między brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka.

- Musimy porozmawiać Levi - powiedziała bardzo poważnie. Ackermann doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że miała rację.

- I porozmawiamy, ale najpierw musimy się ubrać. Chyba nie chcesz żeby ktoś oprócz mnie, zobaczył cię w takim wydaniu - odparł spokojnie wstając. Narine z nadąsaną miną musiała przyznać mu rację. Zeszła z łóżka i ruszyła w kierunku leżących na podłodze ubrań, ciągnąc za sobą narzutę którą zakrywała swoje piersi. Materiał odsłaniał jej nagie plecy, które Levi miał ochotę musnąć palcami. Kiedy pochyliła się do przodu sięgając po swoje rzeczy, odwrócił wzrok. Nie miał pewności co było bardziej pociągające. Jej poza, czy sam fakt, że sprzątała jego pokój. Sam zabrał się za zbieranie z podłogi elementów swojej garderoby i choć raz panujący w jego sypialni bałagan, tak bardzo mu nie przeszkadzał. Gdy zapiął ostatni guzik swojego munduru, odwrócił się w kierunku stojącej pod oknem Narine wiedząc, że być może rozmowa którą odbędą, nie będzie należeć do przyjemnych. Reiss spoglądała na niego w niemym oczekiwaniu na jego słowa. Widział jej niepewność i minę świadczącą o tym, że być może już wiedziała co zamierzał powiedzieć.

- Narine przez wzgląd na naszą pracę, to nie powinno się więcej powtórzyć - powiedział i skrzywił się na dźwięk swojego własnego głosu. Jego słowa cięły powietrze jak sztylety, trafiając prosto w serce Dziewczyny.

- Dlaczego...? - spytała spoglądając na niego z bólem w oczach. Levi mimowolnie prychnął, na co Narine uniosła wyżej podbródek, przyjmując obronną postawę. Wiedział, że będzie walczyć jak lwica i był na to gotowy.

- Dwoje żołnierzy przebywających na czynnej służbie, nie powinno się ze sobą wiązać. Zwłaszcza takich, którzy walczą na tym samym polu bitwy - powiedział.

- Bitwy!? - zapytała ironicznie - Przecież mnie z niej wykluczyłeś, nawet nie pytając o zdanie - Prychnęła. Ackermann podszedł do niej i mocno chwycił za jej przedramiona, lekko nimi potrząsając.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co może się wydarzyć jeśli będziemy tam oboje? Czym to grozi? - zapytał gwałtownie przeszywając ją wzrokiem.

Wiedziała. Nie musiał jej tego tłumaczyć, a mimo to jakaś jej cześć nie miała zamiaru się poddać. Wiedziała, że bycie na polu bitwy razem z Levi'em sprawi, iż jedyne o czym będzie w stanie myśleć to jego przetrwanie i że ignorując rozkazy, stawiając być może na szali powodzenie misji, rzuciłaby wszystko by dostać się do Ackermanna. By go ratować. Była pewna, że on zrobiłby dokładnie to samo. Nie... On już zrobił to samo, kiedy wbrew zdrowemu rozsądkowi, próbował ją za wszelką cenę uratować. Jednak czy po raz kolejny powinna odpuścić? Wiedziała, że nie.

- Dość czasu straciliśmy Levi. Gdyby to miał być ostatni miesiąc mojego życia, to chciałabym czerpać z niego pełnymi garściami, nie myśląc o tym co przyniesie jutro. Nie przejmować się konsekwencjami! Chciałabym naprawdę żyć, by w chwili śmierci nie żałować, że czegoś nie zrobiłam. Ten parszywy świat jest mi winien choć odrobinę szczęścia - powiedziała z pasją. Levi puścił jej ramiona krzywiąc się nieznacznie.

- Może właśnie powinnaś zacząć myśleć o konsekwencjach swoich decyzji - powiedział sucho.

- Słucham?? - zapytała nie rozumiejąc o co mu chodzi.

- Skąd możesz mieć pewność, że nasza wspólna noc nie pozostawi po sobie owoców - powiedział, a dłoń Narine odruchowo spoczęła na jej brzuchu - chcesz ruszyć w bój poświęcając nie tylko siebie? - zapytał i widział jak jego słowa zaczęły powoli do niej docierać - Każda podjęta decyzja przynosi swoje konsekwencje. Jeżeli to miałoby trwać, musiałabyś zrezygnować z bycia żołnierzem - dodał - jeśli mam na to wpływ, nie pozwolę by kolejne dziecko zginęło, bądź zostało sierotą dzieląc mój los.
Po jego słowach nastąpiła krótka chwila ciszy. Zrozumienie które ujrzał w oczach złotowłosej, zostało zastąpione przez nagły błysk determinacji.

- Więc odejdę z Korpusu jeśli tego właśnie chcesz - powiedziała z przekonaniem w głosie.

- Zdajesz sobie sprawę jak wiele to wszystko zmieni? - Zapytał. Narine spojrzała na niego hardo i z dumnie uniesioną głową rzekła:

- Wiem co teraz myślisz - zaczęła - Nie wiesz czy podjęta przez nas decyzja będzie właściwa - powiedziała przybliżając się do niego. Miała rację. Właśnie teraz stali na rozdrożu, a on nie miał pojęcia którą drogę wybrać. Żadna z nich nie była dobra, bo na każdej z nich pojawią się efekty podjętej decyzji, mniej lub bardziej negatywne.

- Nie wiesz czy podjęta przez nas decyzja będzie właściwa - powtórzyła - I ja też tego nie wiem! Mimo to jestem gotowa przyjąć konsekwencje mojego wyboru, niezależne od tego jakie by one nie były. Pytanie brzmi czy ty również - dodała spoglądając na niego z pewnością wypisaną na twarzy.

Gdy tylko ostatnie słowa opuściły jej usta, wyminęła go ruszając ku wyjściu. Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem, komunikując, że Levi właśnie pozostał sam z mnóstwem myśli kłębiących się w jego głowie. Nie potrwało to jednak długo, bo chwilę później jak burza wpadła do pokoju Hange Zoë.

- Nikt nie nauczył Cię pukać Okularnico! - Warknął jak zwierz broniący swojego terytorium. Zoë stanęła jak wmurowana i ogarnęła wzrokiem panujący w jego pokoju nieład. Niepościelone łóżko leżącą na podłodze narzutę, dwie wymiętolone poduszki...

- Od wczoraj się nie pokazujesz... - zaczęła niepewnie, ze wyrokiem wbitym w pobojowisko - chciałam ci przypomnieć, że jutro z rana wyruszamy - dodała przenosząc na niego swoje spojrzenie - mamy masę pracy...

Levi spojrzał na nią zaledwie obojętnie, jednak mimo to, po plecach Hange przebiegły ciarki.

- Nie martwi się. Ze wszystkim zdążymy na czas - powiedział spokojnie spoglądając na nią wyczekująco. Zoë już wiedziała, że powinna wyjść. Natychmiast wycofała się na korytarz dają Levi'owi upragniony spokój.

------------------------------------------------------------

Gdy tylko Narine opuściła pokój Levi'a, niemal wpadła na idącą korytarzem Hange. Skinęła jej głową na powitanie i bez słowa ruszyła do pokoi Historii. Weszła do jej komnaty nie zawracając sobie głowy pukaniem i zastała krzątającą się po pokoju młodszą siostrę. Miała na sobie piżamę, a jej włosy w lekkim nieładzie, opadały na jej ramiona. Trzymała w dłoniach puchaty ręcznik co sugerowało, że właśnie zamierzała wziąć kąpiel.

- Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała szybko Narine - zaczekam - zapewniła.

Historia posłała jej uśmiech i zniknęła za drzwiami swojej łazienki. Narine usiadła na szerokim parapecie okna i wyjrzała przez okno, na zapełniony wozami plac, przy którym zebrał się spory tłum ludzi. Trwały przygotowania do jutrzejszej wyprawy i Narine w duchu cieszyła się, że nie musi w nich uczestniczyć. Wraz z momentem pojawienia się Władczyni Murów, ciążący na niej obowiązek nadzorowania przygotowań, praktycznie zniknął. Każdy wiedział jakie są jego obowiązki i zadania do wykonania. Każdy za wyjątkiem niej. W tej chwili znajdowała się w stanie zawieszenia, czekając w napięciu na dalszy rozwój sytuacji. Wszystko zależało od podjętej przez Ackermanna decyzji. To nie tak, że nie rozumiała powodów jakimi kierował się Levi. Ackermann miał sporo racji i poruszył temat, o którym nigdy wcześniej nie pomyślała. Gdyby założyli rodzinę i oboje zginęli na polu bitwy w desperackiej próbie ratowania się wzajemnie... co stałoby się z dzieckiem?... Narine znała Levi'a jak nikt inny. Widziała z jakimi demonami musiał się zmagać w podziemiu. Wiedziała ile przeszedł i rozumiała dlaczego postawił ten warunek. Ona była jednak pewna czego chce i dla niej wybór był oczywisty. Pragnęła być z Levi'em i dla tych ulotnych chwil, była gotowa do poświęceń. Jeśli oczekiwał od niej by opuściła Korpus Stacjonarny, to wystarczy jedno jego słowo, a będzie to pierwsza rzecz którą zrobi. Wiedziała, że dla Ackemanna nie było to równie proste i oczywiste jak dla niej. Podjęcie tego kroku zmieni bardzo wiele w ich życiu, w jego życiu, które dotąd prowadził samotnie. Ktoś zapukał do drzwi i na wyraźne pozwolenie Narine, do pokoju weszła służąca niosąc ze sobą śniadanie. Druga która pojawiła się zaraz za nią, nakryła do małego stolika stojącego w rogu pokoju. Obie po zakończonej pracy nisko się skłoniły przed złotowłosa i wyszły na korytarz. Narine powróciła do obserwowania ludzi przemieszczających się po placu. Mężczyźni ładowali na wozy prowiant dla żołnierzy i zapasowe butle z gazem. Widziała jak Sasha stoi z listą, zapewne dotyczącą prowiantu i odhacza kolejne pozycje. Gdzieś z budynku pod nią wyszedł Levi, by ocenić stan prowadzonych prac. Narine powiodła wzrokiem po jego sylwetce, czując jak mimowolnie robi jej się gorąco. Ze świstem wypuściła powietrze z płuc, gdy zapiekły ją policzki. Jedno spojrzenie na jego plecy wystarczyło, by nie mogła przestać myśleć o ich wspólnej nocy. O jego zaborczym dotyku i pełnych pasji pocałunkach. Wiedziała, że nigdy nie będzie należeć do nikogo innego. Levi był tym kogo potrzebowała w swoim życiu i tylko od niego zależało czy zechce w nim zostać. Ackermann wydał kilka rozkazów i jakby za działaniem niewidzialnego magnesu, spojrzał prosto na nią. Jego twarz była bez wyrazu i jedynie w kobaltowych oczach mogła dostrzec jakieś emocje. Ujrzała w dalszym ciągu obecne wahanie. Odwrócił od niej wzrok i rozpoczął rozmowę z nowoprzybyłą Hange. Narine poczuła nagły przypływ niepokój i miała nadzieję, że sytuacja w której się znaleźli jak najszybciej stanie się klarowna. Niezależnie od tego jaka będzie decyzja Ackermanna, przynajmniej będzie wiedziała co powinna dalej zrobić ze swoim życiem. Historia weszła do pokoju, a za nią z łazienki wydobywany się kłęby pary. Ubrana w swój dziennym strój i z mokrymi jeszcze włosami spływającymi na jej ramiona, zasiadła do śniadania. Narine z ociąganiem odeszła od okna. W tej chwili zdecydowanie bardziej od jedzenia, wolała siedzieć i spoglądać przez okno na Ackermanna. Wiedziała jednak, że nie jest to najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę jak działał na nią sam jego widok. Zdecydowanie musiała skupić swoją uwagę na czymś innym, jeśli chciała przetrwać ten dzień. Wtedy wpadła na genialny pomysł. Odwiedzi dzieciaki z sierocińca. Przez niedawne porwanie, nie doszło ostatecznie do wizyty. Więc skoro miała teraz czas, spokojnie mogła tam pojechać. Tym razem jednak postanowiła darować sobie wyprawy na targ. W zamian za to, poprosiła w kuchni o przygotowanie kosza ze smakołykami i zaraz po śniadaniu z Historią, wyruszyła w kierunku Sierocińca. Pogoda była bardzo słoneczna i wiał lekki ciepły wiaterek, który muskał jej policzki podczas jazdy. Narine mogła się w jakimś stopniu odprężyć wdychając świeże powietrze. W bardzo krótkim czasie zdołała dotrzeć na miejsce. Gdy tylko jej stopy dotknęły ziemi, z budynku wypadła gromada roześmianych maluchów. Kilka kroków za nimi wlekł się Ray w towarzystwie Normana. Jego dłonie spoczywały w kieszeniach, a mina mówiła o jego niezadowoleniu. Reiss wiedziała, że trochę potrwa nim wybaczy jej tak długa nieobecność.

- długo cię nie było - burknął unikając jej wzroku.

- miałam małą przygodę przez którą nie mogło mnie z wami być - powiedziała kucając przed nim. Ray jednak nie wyglądał na zainteresowanego w przeciwieństwie do zafascynowanego żołnierskim życiem chłopca. Wspomniany natychmiast przecisnąć się między dzieciakami bliżej niej i zasypał ją gradem pytań.

- stało się coś ważnego? To coś z korpusem zwiadowców tak? Kapitan Levi znowu był najlepszy? - dopytywał.

Narine zastanowiła się przez chwilę, by wreszcie powiedzieć głosem owianym tajemnica, jakby opowiadała jakąś baśń, a nie historię ze swojego życia.

- pewnego dnia, gdy kupowałam truskawki, ktoś na mnie napadł - zaczęła, co przykuło uwagę Raya - było ich dwóch. Próbowałam się bronić i jednemu z nich, udało mi się złamać nos - powiedziała z dumą, co wywołało pisk radości wśród dzieci - Niestety gdy napastnicy zrozumieli, że nie maja ze mną żadnych szans, natychmiast podjęli odpowiednie kroki. Przyłożyli mi do twarzy jakaś chusteczkę z dziwnym płynem, od której okropnie zachciało mi się spać - powiedziała ziewając przeciągle, na co kilka dziewczynek zachichotało.

- nie sądzisz że spanie w takiej sytuacji, to nie jest dobry pomysł - zauważył jeden chłopiec.

- rzeczywiście masz rację - odparła - właśnie dlatego obudziłam się w jakimś opuszczonym budynku, przywiązana do krzesła - dodała.

- i co wtedy? I co wtedy? - dopytywał maluch i nawet Ray przybliżył się by usłyszeć zakończenie.

- wtedy pojawił się Kapitan Levi i mnie uratował - oznajmiła.

- wiedziałem! - wykrzyknął malec który był jego wielkim fanem.

- nie myśl sobie, ze taka historyjka wystarczy by mnie udobruchać - burknął Ray zakładając ręce na piersi.

- ani przez chwilę w to nie wątpiłam, za to koszyk smakołyków z zamku i dzień spędzony nad rzeką, chyba powinien załatwić sprawę - powiedziała puszczać mu oczko.

- niech będzie - odparł odwracając się do niej plecami. Narine wzięła koszyk i ruszyła w kierunku budynku, z gromadką towarzyszących jej dzieci. Opiekunka z sierocińca przywitała ją z otwartymi ramionami i zaprosiła do środka. Była to kobieta w starszym wieku, której syn poległ w jednej z misji za murami, dawno temu. Opiekując się sierotami, mogła poczuć się potrzebna i pozwalała mówić do siebie per "babciu". Narine odłożyła koszyk i zakomunikowała, że wybierają się nad pobliski strumień. Babcia kiwnęła głową na zgodę i Reiss poprowadziła niewielką grupkę przez polanę, w kierunku lasu. Na skraju łąki płynęła niewielka czysta rzeczka, sięgająca ledwie do kolan. Po drugiej stronie zaczynał się gęsty las, którego wysokie drzewa dawały im cień w ten upalny czas. Dzieciaki z głośnym okrzykiem radości rzuciły się prosto do wody, ochlapując wszystko dookoła. Narine bez cienia skrępowania zdjęła z siebie mundur, pozostając jedynie w bieliźnie i przydługiej białej koszuli, która sięgała do połowy jej ud. Do tej pory nie miała pojęcia komu zawdzięczała tą część garderoby. Jednak skoro jej koszula nie wróciła, to uznała, że śmiało może korzystaj z tej którą dostała. Dzieci z piskiem zaczęły ochlapywać się wodą, a Reiss dołączyła do nich. W krótkim czasie przemokła do suchej nitki czując jak koszula klei się do jej ciała i krępuje ruchy. Spoglądając na uśmiechnięte buzie wszystkich otaczających ją dzieci, pomyślała, że to jest właśnie to, co chciałaby robić gdyby nie należała do Korpusu. Opieka nad tymi dzieciakami, była czymś co sprawiało jej radość i jednocześnie było dla nich ważne. Ona była dla nich ważna. Wizja bycia ich opiekunką, wywołała na jej ustach szeroki uśmiech, który zgasł w momencie w którym na horyzoncie pojawił się ewidentnie rozzłoszczony przedstawiciel Kultu Murów. Grymas na jej twarzy zwiększył się, gdy usłyszała dolatujące z jego ust obelgi na jej temat. Choć obowiązkiem Kultu Murów było odwiedzanie sierocińców z posługą, robili to niezwykle rzadko. Odkąd powstał sierociniec żaden klecha jeszcze się tu nie pojawił, aż do dziś.

- Co tu się wyprawia! - wrzasnął podchodząc do Narine - osoba twojego pokroju nie powinna zajmować się niewinnymi dziećmi! Jesteś wyuzdaną dziewuchą. Gdzie twoja niewinność? - zawołał na całe gardło, co przestraszyło najmłodsze dzieci. Moja niewinność odeszła minionej nocy, pomyślała z kwaśną miną. Odgarnęła z twarzy mokry kosmyk włosów, który przykleił się do jej policzka i zmierzyła Kapłana surowym spojrzeniem.

- To tylko zwykła zabawa - oznajmiła spokojnym tonem.

- Zwykła zabawa!? - zagrzmiał - jesteś półnaga! zakazuję Ci zbliżania się do tych dzieci obłudnico!

- Ta decyzja nie należy do członków Kultu jak mniemam - powiedziała z dumą w głosie.

- Wpływy Kultu sięgają dalej niż sobie wyobrażasz - odparł unosząc podbródek.

- Wyobrażam sobie, że sięgają tak daleko, jak wielka jest jego sakwa z pieniędzmi - prychnęła. Już ona doskonale znała ten schemat. Mając pieniądze od swoich wiernych mogli kupić wszystko.

- Jak śmiesz krnąbrna dziewucho - warknął i zamierzył się na nią ręką. Narine była przygotowana na odparcie jego ataku, jednak w ostatniej chwili tuż przed nią pojawił się Ray, przyjmując na siebie cios. Oberwał solidnie w głowę aż ugięły się pod nim kolana.

- Ray! - wykrzyknęła Narine upadając na kolana tuż obok niego - wszystko w porządku? - zapytała zmartwionym głosem.

- Nie takie rzeczy już przeżyłem - odparł z lekkim uśmiechem na ustach, próbując ukryć jak bardzo go bolało. Narine wstając spojrzała z gniewem na przedstawiciela Kultu Murów.

- Czy ty myślisz, że nie wiem o co ci chodzi! - wybuchnęła - Najpierw miałam być królową lepszą od Historii. Potem próbowaliście mnie zabić, a teraz chcecie podkopać mój wizerunek u Władczyni? Otóż nie uda wam się, bo Historia mi ufa. Próbujecie się mnie pozbyć, bo czujecie strach przed tym co się wydarzy, jeśli ją zastąpię. I słusznie. Nie zostanie po was nawet pył gdy z wami skończę - zagroziła. Miała już serdecznie dosyć tej kłamliwej organizacji, która nie wnosiła absolutnie niczego do życia ludzi.

- Jesteś niewierną i sprośnie ubraną kobietą! - zagrzmiał machając pięścią.

- Mnie się podoba - usłyszeli dobiegający zza pleców Kapłana głos - Czy nie masz innych zadań na dziś do wykonania Klecho? - zapytał ironiczne Levi i obrzucił Narine swoim spojrzeniem. Przez krótką chwile w jego oczach zobaczyła błysk, który sprawił, że natychmiast zrobiło jej się gorąco. Mimowolnie na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Bezbożnicy - prychnął Kapłan.

- Wolę być bezbożnikiem pomagającym ludziom, niż Klechom wyłudzającym od nich pieniądze - odparł sucho Levi. Członek Kultu zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i bez słowa ruszył w kierunku wozu, którym przyjechał. Za odchodzącym rozległy się głośne krzyki wiwatujących dzieci. Ray wstał z klęczek rozmasowując bolące miejsce.

- To zwykły guz - zapewnił widząc zatroskane spojrzenie Narine.

- Nic nie szkodzi i tak będzie chciała zabandażować ci pół głowy - zauważył Ackermann, na co Ray spojrzał na nią z przerażeniem w oczach.

- Chyba mam coś do zrobienia - wydukał i pobiegł w kierunku domu.

- Dzięki - rzuciła kwaśno - tak w ogóle to co tutaj robisz? - zapytała.

- Historia prosiła, by przed wyjazdem dostarczyć zapasy do sierocińca. Wszyscy są zajęci przygotowaniami w Kwaterze, więc przyjechałem osobiście - wyjaśnił - jedno spojrzenie na gnającego przez pole wrzeszczącego Klechę wystarczyło, żeby wiedzieć, że to twoja sprawka - dodał przewracając oczami. Narine zgromiła go wzrokiem warcząc pod nosem. Na usta cisnęły jej się słowa, które niestety nie powinny zostać wypowiedziane przy dzieciach. Levi poczochrał po głowie malca będącego jego fanem i odwrócił się do nich plecami, z zamiarem odejścia. Zatrzymał się jednak na ułamek sekundy i spoglądając na Narine kontem oka rzucił:

- Zanim oddasz mi moją koszulę, porządnie ją wypierz. Nie chcę na niej widzieć ani jednej plamki z tego bajora.

Narine spoglądała za nim z szeroko otwartymi ustami, dopóki nie zniknął jej z oczu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top