Rozdział 6 - Gally
Przed zmrokiem wszyscy stali już przygotowani przy przejściu. Oll rzadko brała udział w takich rzeczach. Tym razem jednak stała z włócznią. Minho przyprowadzał Bena. Ten cały czas błagał i prosił aby go jeszcze wypuścić. Nie chciał tak zginąć.
Minho postawił go na samym środku. Wrzucił sakiewkę do labiryntu. W niej znajdowało się trochę zapasów. Ben nadal błagał i prosił. Wtedy usłyszeli dźwięk bramy. Miała się zaraz zamknąć. Każdy poczuł powiew wiatru.
-Kije.- Powiedział Alby, wszyscy opuścili kije i włócznie w kierunku Bena. Ben nie miał drogi ucieczki. –Na przód.- Odezwał się znowu Alby i grupka ruszyła. Ben nadal próbował się wydostać. Płacząc błagał o litość. Gwarantował że wyzdrowieje. Jednak każdy wiedział że tak nie będzie. –Wepchnąć go!- Krzyknął znowu Alby. Został już wepchnięty do zamykającej się bramy. Dalej próbował wrócić jednak śmierć przez zmiażdżenie wychodziła z gry. Szybko ruszył do środka przeraźliwie krzycząc. A następnie wejście się zamknęło pozostawiając w uszach reszty jego krzyki.
Panowała grobowa cisza, której nikt nie chciał przerywać. –Należy do labiryntu.- Powiedział w końcu Alby wbijając kij w ziemię po czym odszedł. Pozostali zrobili to samo. Wszyscy zaczęli odchodzić. Większość nawet nie oglądała się zza siebie.
Tak samo jak w dzień, Oll dzisiaj w nocy nie chciała zostać sama. Pierwszy raz od bardzo dawna spędziła ją w wspólnym miejscu. Chodź w ogóle nie mogła zasnąć. Cały czas się zastanawiała czy może istniało inne rozwiązanie.
Następnego ranka wszyscy wzięli się do roboty. Oll pomagała rąbać drewno. –A co cię ugryzło?- Usłyszała za sobą gdy szła w kierunku innych. –Słucham?- Zapytała hektycznie się odwracając. –No wiesz. Zazwyczaj chowasz się w lesie.- Odezwał się Gally. –Czasem też muszę wyjść do ludzi.- Odpowiedziała. –A moim zdaniem się po prostu boisz!- Wyśmiał dziewczynę. Oll zmrużyła oczy. –Ja nigdy się nie boję!- Powiedziała pewnie uśmiechając się podle. –A na to wczoraj nie byłam po prostu przygotowana. Nie miałam zwyczajnie czasu na reakcje. No i może troszkę się wystraszyłam.- Przyznała.
-Wiedziałem.- Uśmiechnął się. Oll lekko się skrzywiła. –To ja już może sobie pójdę.- Stwierdziła. Odwróciła się na pięcie. Jednak naglę została złapana za rękę. Przestraszyła się i automatycznie obracając się kopnęła chłopaka w brzuch. –A to za co?!- Zdziwił się. –Wystraszyłeś mnie!- Wrzasnęła. –Wiedziałem że się boisz!- Powiedział zwycięsko. –Wcale że się nie boję!- Krzyknęła. Wszyscy którzy to usłyszeli odwrócili głowę w ich kierunku. Twarz dziewczyny pokryła się czerwienią. –Udowodnij.- Powiedział nachylając się trochę nad nią. Oll także zbliżyła swoją twarz do niego.
Uśmiechnęła się najpodlej jak umiała a następnie napluła mu prosto w twarz. Gally odruchowo zamknął oczy. –Udowodniłam.- Wysyczała kolejny raz się odwracając i idąc w kierunku w którym szła przed chwilą.
Podeszła do Newta, Thomasa, Chucka i Zarta najpierw przysiadła koło Thomasa. –Co za idiota. Za kogo on się uważa.- Powiedziała łapiąc się za twarz. –Lepiej się teraz pilnuj bo Gally na pewno tak tego nie zostawi.- Zaśmiał się Newt. –Niech w ogóle spróbuje się do mnie zbliżyć to spuszczę mu lanie.- Stwierdziła ściskając pięści. Chuck zaśmiał się pod nosem.
-Życzę powodzenia.- Teraz zaśmiał się też Zart. Newt spojrzał znowu na Thomasa. Prawdopodobnie zamierzał wrócić do tematu który Oll przerwała. –Słyszałeś. Pudło co miesiąc przywozi nowego. Ale ktoś musiał być pierwszy. Cały miesiąc spędził w strefie sam. To był Alby. Musiało mu być ciężko. Ale gdy zaczęli przybywać następni poznał prawdę. Nauczył się że najlepsze to trzymać się razem. Bo razem tu jesteśmy.- Wypowiedział Newt. Oll się zaczęła nad czymś zastanawiać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top