Rozdział 37 - Narada
Tego wieczoru cała grupa znowu zebrała się razem. Thomas wyciągnął mapę na spory wielkości stół, wskazując od razu jakiś punkt palcem. -Patrzcie to tu.- Powiedział. -Kilkaset kilometrów.- Dodał. -Z mapy sieci kolejowej i z tego co mówił Aris to jest oczywiste. To tam wiozą Minho. Weźmy zdolnych do walki, będziemy szli drogami, wrócimy tutaj w tydzień.- Tłumaczył Thomas.
-W tydzień?- Powtórzył Vince. -W tę stronę zajęło nam pół roku.- Warknął wskazując na mapie. -Mamy tu teraz ponad setkę dzieciaków. Nie możemy tu tkwić w nieskończoność zwłaszcza po takim numerze. Chcesz się wybrać w sumie nie wiadomo dokąd, i nawet nie wiesz co tam jest.- Oburzał się słusznie mężczyzna. Reszta osób jedynie przyglądała się kłótni.
-Ja wiem.- Wtrącił się Jorge. -Minęło parę lat ale byłem tam.- Mówił podchodząc do mapy. -Ostatnie miasto. Tak nazwał je dreszcz. Tam mieli swoją główną kwaterę. Jeśli to miasto wciąż istnieje, to trzymaj się od niego z dala.- Powiedział poważnie patrząc na Thomasa. -To jaskinia lwa.- Wytłumaczył.
-Robiliśmy już nie takie rzeczy.- Stwierdził Thomas. -Planując je miesiącami. Dysponując informacjami. Elementem zaskoczenia. A nic z tego nie mamy.- Oburzył się ponownie starszy mężczyzna. -Vince przemyślałem to..- Zaczął brunet, jednak facet mu przerwał. -Ej dasz mi powiedzieć!- Oburzył się kolejny raz. -Jak ostatni raz poszliśmy na żywioł to straciłem prawie wszystko! Zapomniałeś?- Krzyknął.
Thomas spuścił głowę zastanawiając się. -Wiem że chodzi o Minho. Okej. Ale nie proś mnie żebym narażał dzieciaki dla jednego gościa. Nie ma mowy.- Kontynuował swoje Vince. Za plecami Newta rozbrzmiał się dźwięk. Wszyscy spojrzeli na urządzenie a następnie usłyszeli dźwięk lecących śmigłowce.
-Cholera. Gaście światła!- Powiedział Thomas. Wszyscy rzucili się w drogę aby to zrobić. Całe jeszcze przed chwilą oświetlone miejsce zrobiło się w mgnieniu oka niewidoczne. Thomas oraz Vince wybiegli na zewnątrz patrząc na śmigłowce. Były już bardzo blisko. -Chryste..- Odezwał się Vince. -Są coraz bliżej.- Zauważył. -Masz racje.- Powiedział Thomas. -Nie można tu zostać.- Dodał.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Po chwili Vince położył Thomasowi rękę na ramieniu, po chwili odchodząc.
W nocy wszyscy spali. Oprócz pakującego swoje rzeczy Thomasa. Gdy skończył, ruszył w kierunku pojazdu. -A ty dokąd się wybierasz, co?- Zapytał stojący przy pojeździe Newt. Następnie chłopak zapalił znajdującą się na stoliku lampkę. Oczom Thomasa ukazał się Newt a koło niego stojąca Oll. Na ich twarzach panowały małe uśmieszki. Słusznie przewidzieli że Thomas nie odpuści.
-Kto by się spodziewał.- Odezwała się prześmiewczo dziewczyna, kręcąc z niedowierzaniem negatywnie głową. Thomas nie wiedział co powiedzieć. -Eh. Newt. Oll.- Wyjąkał jedynie. Blondyn ruszył w kierunku zdziwionego. -Przestań się wydurniać. Już w tym siedzimy.- Powiedział zabierając plecak oraz jeszcze inną torbę od Thomasa. -Nie, nie, nie tym razem. Bo nawet jak znajdziemy Minho nie ma gwarancji że wrócimy cali.- Stwierdził Thomas.
Blondyn spojrzał na niego jak na idiotę. Dokładnie takim samym spojrzeniem patrzyła też na Thomasa ciemnowłosa.. -I dlatego każda para rąk się liczy nie?- Zapytał Newt otwierając drzwi od strony kierowcy. Na siedzeniu znajdował się Patelniak. Teraz cała trójka patrzyła na chłopaka. Po czym się ciepło uśmiechnęli.
Thomas prychnął pod nosem. Zapadła cisza. -Jesteśmy razem od początku, będziemy razem do końca.- Powiedział Newt. Znowu zapadła krótka cisza. -Okej. Jedźmy po niego.- Stwierdził Thomas. -W końcu zaczynasz gadać po ludzku.- Ucieszyła się dziewczyna otwierając tylne drzwi, i wsiadając do pojazdu. Wygodnie się rozsiadła zamykając oczy.
Czwórka ruszyła zostawiając za sobą całą resztę. Najpierw Newt i Oll siedzieli z tyłu. Dziewczyna się przez chwilę przespała. Po przebudzeniu zrobiło jej się nieco przykro, że nie pożegnała się z wujem. Thomas trzymał mapę wskazując drogę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top