Rozdział 11 - Noc
Tak jak miało być, następnego ranka Minho i Thomas udali się do labiryntu. Reszta robiła swoje czekając na ich powrót.
-Newt, czy tylko mi się nie podobają te dźwięki?- Zapytała zaniepokojona Oll podchodząc do chłopaka. Przez cały czas wsłuchiwała się w labirynt. Wzruszył ramionami. –Nie tylko tobie.- Odpowiedział. –Chodź.- Dodał i razem ruszyli w kierunku bramy przy której stało już kilkoro innych osób.
-Co się tam dzieję?- Zapytał jeden z chłopców widząc dwójkę wybiegających. –Znowu narozrabiałeś?- Zapytał Newt. Chłopacy nawet się nie zatrzymali. Oll i Newt ruszyli ich tempem. –Znaleźliśmy nowe przejście. To może być wyjście.- Odpowiedział idący pomiędzy Oll a Minho Thomas. Oll zerknęła na Newta unosząc brew. –Otworzyliśmy drzwi, jeszcze ich nie widziałem. To może być kryjówka dozorców.- Powiedział Minho. Wtedy pomiędzy Minho a Thomasa wbiegł Chuck. –Zaraz, nora dozorców?- Zapytał. –I mamy tam iść?- Dodał.
-To może być wyjście.- Powiedział Thomas. –I może tam czeka tuzin dozorców. Thomas nie wie co robi jak zwykle.- Usłyszeli głos Gally'ego z tyłu. –Ale coś robię. A ty co? Chowasz się tylko za tym murem.- Odwarknął Thomas. Jeden kącik ust na twarzy dziewczyny uniosł się ku górze.
-Uważaj świeżyno. Jesteś tu trzy dni a ja trzy lata.- Powiedział Gally pokazując jemu trzy palce. –I wciąż tu tkwisz!- Wrzasnął Thomas. –Jaki z tego wniosek? Może czas coś zmienić?- Zapytał. -Chcesz zostać szefem.- Wysyczał Gally jednak Thomas zaprzeczył. –Ej! Chłopaki! Alby. Obudził się.- Kłótnie przerwała im Teresa.
Natychmiast udali się do niego. –Alby.- Powiedział Newt siadając koło niego. –Dobrze się czujesz?- Zapytał. Teraz Thomas ukucnął przed nim. –Alby.- Także powiedział jego imię. –Możliwe że znaleźliśmy wyjście.- Powiedział. –Słyszysz. Może wyjdziemy.- Odezwał się Newt. –Nie.- Odezwał się Alby słabym głosem.
Oll zmarszczyła brwi. –Nie możemy.- Dodał ciemnoskóry. –Nie pozwolą.- Mówił dalej. –O czym ty mówisz?- Zaniepokoił się Thomas. –Pamiętam.- Odpowiedział. Chłopak nadal na nikogo nie patrzył, jedynie zerkał na wprost. –Co?- Drążył dalej Thomas. W oczach Alby'ego zebrały się łzy.
Teraz odwrócił głowę w kierunku Thomasa. –Ciebie.- Odpowiedział. Wszyscy spojrzeli na chłopaka. –Zawsze byłeś ich ulubieńcem. Zawsze..- Powiedział. –Dlaczego to zrobiłeś? Po co przyszedłeś?- Zapytał a z jego oka wyleciała łza. Następnie złapał się za głowę zaczynając płakać.
Zostaliby jeszcze jednak zainteresowały ich krzyki na dworze. Oll wyszła zaraz po Newt'cie. –Hej Winston co się dzieję?- Zapytał Thomas do biegnącego Winstona. –Brama się nie zamyka.- Odpowiedział od razu chłopak.
Wszyscy spojrzeli się w tamtym kierunku. –Muszę wrócić po coś do lasu.- Krzyknęła Oll od razu biegnąc ile sił w nogach. Nagle usłyszała przerażający dźwięk. Druga brama która znajdowała się przy lesie otworzyła się. Następnie kolejna. I na końcu czwarta. Dziewczyna chwyciła swój miecz biegnąc z powrotem w kierunku osady.
Za sobą usłyszała dozorców. Byli już niedaleko. Dziewczyna nie oglądała się za siebie. Szybko wybiegła z lasu trzymając miecz w prawej dłoni. Serce biło jej jak szalone.
Na jej szczęście a może nieszczęście blisko miała do pudła do którego właśnie wszedł Gally i dwójka innych chłopców. –Gally!- Wrzasnęła przeraźliwie będąc jeszcze kilkanaście metrów od pudła. Na jej oczach dozorcy porywali kolejnych i kolejnych. –Gally! Uchyl wejście!- Wrzasnęła kolejny raz. –Gally!!!- Krzyknęła dosłownie czując stwora na swoich plecach.
Wtedy wejście lekko się uchyliło a ona w ostatnim momencie wślizgnęła się do środka, jednak nie tylko ona, jedna z nóg potwora także. Dziewczyna prawie wpadając na Gally'ego od razu odwróciła się. Mimo przerażenia jakie panowało na jej twarzy, odważnie zaczęła walić w niego mieczem, a stwór wydostawał z siebie przeraźliwe krzyki. Tak samo jak Oll która zaczęła krzyczeć nadal uderzając w stwora, ten w końcu wyciągnął nogę a klatka się zamknęła.
Dziewczyna przestała krzyczeć i zaczęła brać głębokie wdechy. Odwróciła się do reszty osób a jej twarz była blada ze strachu. –Zawsze wiedziałem że jesteś szalona.- Powiedział z lekką pogardą Gally. –Przez ciebie mogliśmy zginąć!- Powiedział inny chłopak. –Może i tak, ale i też dzięki mnie żyjecie!- Odkrzyknęła siadając w koncie. Miecz odłożyła koło siebie, a nogi podwinęła pod brodę. Jej serce nadal waliło jak szalone, a krzyki na zewnątrz wcale nie ułatwiały jej przy uspokajaniu się...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top