XXVII



— Idź spać rusałko — powiedział Newt, siadając koło dziewczyny.

— Spałam już wystarczająco długo. Gadaj, która godzina...

— Czternasta trzydzieści.

— Mogę wstać i się przejść? — Zdziwiła się, widząc uśmiech blondyna.

— Przejść się? Jak? Spójrz na swoje stopy. Miałaś całą poobdzieraną skórę, całe były we krwi. Ty chcesz jeszcze chodzić? — Popatrzył na nią z politowaniem.

Jej wzrok z oczu blondyna powędrował na swoje nogi. Rzeczywiście były całe poobwijane w bandażach. Jej pierwszą reakcją było to, że przemienia się w mumię. Dość zabawne, a zarazem denerwujące było to, że pamiętała, co to jest mumia, jednak nie mogła sobie przypomnieć gdzie pierwszy raz ją ujrzała, bądź usłyszała o niej. Skrzywiła się na myśl o tym, a Newt chyba to zauważył.

— Co się tak krzywisz, franco mała? — Uniósł obie brwi do góry i zmarszczył czoło.

— Nic... — dopiero teraz zobaczyła, że Winstona już nie ma w pomieszczeniu. — Po prostu wpurwia mnie już to, że pamiętam na przykład co to jest mumia, ale nie wiem, skąd to wiem! To jest już wykańczające — z siadu znów klapnęła na łóżko przez co nie miała okazji ujrzenia delikatnego uśmieszku na twarzy blondyna.

— Wypoczywaj, młoda.

— Ej! — Znów zerwała się do siadu. — Nie jestem taka młoda! Może o rok młodsza od ciebie, ale wątpię by więcej!

— Ja obstawiam dwa lata — poprawił swoje długie blond włosy, które opadły mu na twarz. — Dobra, ja już idę, a ty masz iść spać. Za jakieś dwadzieścia minut przyjdzie tu Plaster z jedzeniem.

— Dzięki...

— Ogólnie, dzisiaj idziesz jeszcze do Budoli, więc dlatego masz wypocząć. Jednak będziesz tam tylko trzy godziny. Godzinka pracy, później przerwa trzydzieści minutek i dwie godziny ponownej pracy.

— Taa. Dzięki za info kulawy... Teraz spadaj, chcę odpoczywać — zrobiła specyficzną dla siebie minę, przez którą ponownie wyglądała jak dziesięciolatka obrażona na starszego brata, bo ten jej zabrał cukierka.

— O szesnastej trzydzieści masz czekać na dziedzińcu, zaprowadzę Cię do Gally'ego — przewrócił oczami.

— Mhm, jak sobie mości książę życzy.

Chłopak teatralnie się ukłonił i wyszedł z pokoju. Okay... nie wiem co tu się właśnie wydarzyło, ale coś dziwnego. Z jednej strony Newt jest dla mnie miły, a z drugiej strony jest piertolonym krótasem i go nie obchodzę. Logika chłopców...

Szatynka położyła się w łóżku i spokojnie czekała na Plastra. Nie chciała nadwyrężać swoich biednych stópek, więc leżała i rozkoszowała się tym, że dostanie zimną wodę. Wiadomo – jeść nie miała zamiaru.

Nagle ktoś zapukał do drzwi, po czym odezwał się niskim głosem:

— Mogę wejść?

— Spokojnie. Nie przebieram się — odpowiedziała sarkastycznie i przewróciła swoimi czekoladowymi oczyma.

— Ha, ha, ha... Bardzo śmieszne! — Rzekł brunet, wchodząc do pomieszczenia.

Dziewczyna ujrzała w jego dłoni plastikowy talerzyk, a w drugiej zrobiony również z tego samego tworzywa sztucznego kubek.

— Cóż żeś mi przyniósł? — Uniosła brew do góry.

— Jedzenie, lekarstwo oraz wodę.

— Nie jem — skrzywiła się. — Nie jestem głodna.

— Taa — powiedział prześmiewczo — a ja jestem Święty Antonii. W tej chwili masz to zjeść albo cię stąd nie wypuszczę w ogóle. Musisz mieć siły, jutro ma być zorganizowane specjalnie z twojej okazji Zgromadzenie. Jest mała szansa, że wylecisz, ponieważ jeszcze żaden Njubi nie przetrwał tyle w Labiryncie... W sumie, to kiedy Minho się dowie o twym czynie, pewnie weźmie cię do siebie.

— To by było ciekawe — rozmarzyła się.

— Ale teraz najciekawszym twym zajęciem będzie przeżuwanie kotleta i ziemniaków — podsunął jej talerz pod nos. — Musisz odzyskać siły.

— Nie zjem tego. — Odłożyła jedzenie na stolik. — Nie mam ochoty, nie jestem głodna. A nie będę jeść na siłę, bo nie chcę przytyć.

— Prawdziwa kobieta... — szepnął sam do siebie, po czym zaczął jeść jedzenie za dziewczynę. — Weź chociaż lekarstwo. Masz wodę — podał jej kubek i tabletkę. — Może nie rozszarpie ci żołądka z braku żadnego pożywienia...

— Mówisz zupełnie jak moja...

Coś ją mocno ukłuło w serce, gdy pomyślała o swojej mamie. Nie wiedziała czy ona żyje, czy za nią tęskni... A może ją obserwuje właśnie. Albo tam z góry, albo z... innej góry. Wiedziała jednak, że miała kiedyś kochającą ją rodzinę... Ona po prostu to czuła.

— Coś się stało? — spytał chłopak widząc jej minę.

— Nie, nic... — Posmutniała. — Po prostu... pomyślałam o matce, której nie pamiętam...

— Tsa, znam to uczucie. Niestety, ale znam. Wydaje mi się, że jest to połączenie cierpienia i tęsknoty, jednak nie wiemy za czym... Dość dziwne, prawda? — Uśmiechnął się pokrzepiająco.

— Jesteś inteligentny... Może nawet mogłabym ci zaufać... Sama nie wiem. — Zastanawiała się na głos. Chłopak tylko zaśmiał się w odpowiedzi.

— Dobra, ja wychodzę... Ale masz mi tutaj siedzieć.

— Spokojnie, nawet nie chcę się ruszać, bo zapewne wszystkie drzwi i okna są teraz poobstawiane...

— Mądra dziewczynka — poklepał ją po głowie, po czym wyszedł zostawiając ją samą ze sobą... i ze swoimi myślami.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Tak jak wam obiecałam macie nowy rozdział :3
Kolejny jest już w trakcie pisania na przyszły tydzień <3
Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba i nie będziecie źli za tak długie przerwy :/
Uwielbiam Was <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top