XXVI



Widok tej kreatury przyprawił dziewczynę o mdłości. Dopiero teraz zrozumiała, że popełniła ogromny błąd, uciekając ze Strefy. Jestem debilką... Jak mogłam to zrobić? Jak mogłam chcieć uciekać? Jak ja purwa mogłam nie myśleć?! Ona obrażała siebie w myślach, co nie miało oczywiście najmniejszego sensu... Dobra... Myśl Ty... Myśl.

Postanowiła, że nie będzie się cackać z robotem (jeżeli w ogóle można tak to coś nazwać), tylko zacznie uciekać... Postawa godna bohatera, pomyślała, po czym zjechała szybko z jednej z lian i biegła ile sił w nogach drogą powrotną. O dziwo udało jej się ją zapamiętać... Taa, zapamiętać w kolejności od Strefy, do miejsca w którym się teraz znajdowała. Trudniej będzie teraz to odwrócić...

Jej płuca piekły tak, jakby żarzył się w nich ogień. Z każdym krokiem była coraz to bliżej Strefy. Nagle turkot metalu ucichł. Zupełnie. Było słychać jedynie jakiegoś natrętnego Żukolca.

Zaczęła powoli odliczać do 10. Musiała się uspokoić... Jeden... Dwa... Purwa, co to za odgłos za mną?.. Trzy... Jest coraz głośniejszy... Wdech, wydech... Cztery... Pięć... To są tylko Żukolce, tylko Żukolce! Sześć... Siedem... Osiem... Chyba będzie dobrze, dźwięki cichną... Dziewięć... Chwila, co to za cień? Dzie...

W tamtej chwili szatynka odskoczyła do tyłu tak daleko, że prawie się wywróciła. Z zakrętu w który miała właśnie wbiegać wyskoczył Buldożerca wprost na nią... Serce nastolatki zaczęło bić w tak szybkim tempie, że normalny człowiek powinien już dawno umrzeć... Dziewczyna jeszcze raz prześwidrowała potwora wzrokiem, po czym odwróciła się i biegła ile sił w nogach do Strefy... do domu...

***

Wszyscy zwrócili zdziwiony wzrok w jej stronę, gdy powróciła... Już dawno skreślili ją z listy żywych, a ona jak gdyby nigdy nic wbiega do Strefy i wyciąga swój chudy nadgarstek w stronę chłopców. Całą koszulkę miała przepoconą, a w butach można było zobaczyć rozcięcia...

— Ona żyje! — Nagle krzyknął ktoś z tłumu. — Wariatka przeżyła!

— Ale jak to?

— To niemożliwe...

— Mówiłem, że materiał na loszkę!

— Czyli mamy znów kogoś na pomyja, hahhha!

— Ale to jest purwa niemożliwe!

— Wiem o tym, ale nie drzyj się tak Wincent!

— Sam się nie drzyj Adam!

— Będę się drzeć jeśli tak sobie zechcę!

— ZAMKNĄĆ SIĘ! — ryknął jakiś chłopak z tłumu. — Nie widzicie, że dziewczyna dawno zemdlała?..

Wszyscy znów zwrócili wzrok ku Niej. Leżała na ziemi, a Thomas sprawdzał jej puls. Wszyscy zmierzyli ich dziwnym i niepokojącym wzrokiem... Nikt nie wiedział, co łączy tę dwójkę. A raczej, co ich łączyło.

***

— Otworzyła oczy! — Szatynka na powitanie usłyszała głos Chucka. — Thomas, otworzyła oczy!

— Co się stało? — spytała, po czym ziewnęła przeciągle.

— Nie pamiętasz? — Thomas do niej podszedł i przytulił dość delikatnie. — Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem. — Chuck odkaszlnął. — Przepraszam, Chucky. Martwiliśmy. — poprawił się.

— Znaczy... Pamiętam jak próbowałam uratować Bena, ale mi nie wyszło... Później pamiętam jak nade mną płakałeś, kiedy ja nie oddychałam...

— Zaraz? Co?! Ty mnie słyszałaś? — zapytał zmieszany szatyn.

— No... Tak...

— Jak ty w ogóle żyjesz?.. Dlaczego tyle nie oddychałaś? Jak udało ci się przeżyć?..

— Myślisz, że ja sobie nie zadaję tych pytań?! — Powiedziała lekko zdenerwowana. — Myślisz, że mnie nie denerwuje już to, że informacje dodają się do mojego mózgu, jednak żadnej nie mogę logicznie wyjaśnić? Myślisz, że to jest takie łatwe?! Szczególnie po tym! — Prawie krzyczała. Po chwili się uspokoiła. — Przepraszam, Tommy...

— Opowiadaj, co dalej było... Proszę.

— A więc... Hmm... Pamiętam, że mówiłeś do mnie siostro... Pamiętam też, że kiedy usłyszałam, że wyszliście, udało mi się złapać powietrze w płuca i jakoś ogarnąć w dość szybkim tempie mój krwioobieg... Znaczy to była sprawka mojego organizmu, a nie mnie, prawda? — Uniosła lewą brew do góry i spojrzała się na sufit. — Wracając, wstałam z łóżka i zrobiłam szybką ucieczkę przez okno, po czym podsłuchiwałam chłopaków zza ściany... Było to w sumie dość zabawne, bo żaden nie wiedział chyba, że tam jestem — parsknęła śmiechem, który przerodził się w kaszel, przypominający o zdartym gardle. — Jednak nie chciałam, by mnie nakryli, więc zeskoczyłam z dachu i pobiegłam jak najszybciej się da do lasu... Tam usnęłam na drzewie — pominęła moment z głosami, nie chciała by ją uznali za, co najmniej, szaloną.

— Dalej wiem jak było, jednak... jak to było w Labiryncie? — spytał zdziwiony.

— Kiedy do niego wbiegłam to...

— Dość przesłuchania. — Do pomieszczenia wszedł Newt z Winstonem. — Tommy, wypad stąd klumpie. Chuck, ty tak samo. Njubi musi odpocząć.

— Jutro skończysz opowiadać, prawda?.. — spytał zaciekawiony.

— Oczywiście — uśmiechnęła się promiennie, po czym przytuliła go.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału... Jednak jest już koniec roku. Poprawa ocen. A wasza pisareczka ma do napisania jeszcze 8 sprawdzianów :')
Od razu mówię, że jeszcze dziś pojawi się kolejny rozdział za który właśnie się zabieram <3

Pozdrawiam i tulę cieplutko, mam nadzieję, że ten Was usatysfakcjonuje na czas czekania do (zapewne) wieczoru <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top