XXV
Za dziewczyną biegło aż pięciu chłopców. Kiedy tylko delikatnie odchyliła głowę, zobaczyła, że ma ogromną przewagę. Dwadzieścia metrów za nią biegł jakiś wysoki brunet, parę metrów za nim Plaster, a koło niego jakiś rudzielec, kawałek dalej Gally, a na samym końcu dreptał powolutku Newt.
Pewnie wyglądało to przekomicznie, bo dziewczyna z każdą sekundą oddalała się od nich. Z każdą sekundą miała coraz to większe szanse na ucieczkę. Od Wrót dzieliło ją pięćdziesiąt metrów i trzech chłopców, którzy stali jak mur. Czy oni naprawdę myślą, że uda im się mnie powstrzymać? Spytała retorycznie siebie. A to się pomylą...
Im bliżej nich była, tym bardziej była zdeterminowana. Zacisnęła pięści w obawie, że będzie musiała podjąć walkę. Jednak wtedy coś zacisnęło jej organy w wielką pętlę. Zaczęła się dusić i krztusić. C–co się dzieje?.. Świat przed nią zawirował, jednak nie zatrzymała się. Biegła dalej wytrwale.
Wśród chłopców, którzy bronili Wrota, do których Ona biegła był Thomas. Tak, Thomas... Najlepszy przyjaciel dziewczyny, któremu mogłaby powierzyć życie... On ją zdradził. Oddał się już Strefie. Czyli Tommy zaprzyjaźnił się z ów towarzystwem, tak?.. Przepraszam braciszku, ale muszę to zrobić.
Sekundy dzieliły ją do starcia z chłopcami, którzy mieli jakieś dziwne i otępiałe miny. Wszyscy prócz Thomasa, który patrzył na szatynkę z dziwną troską i prośbą... Jednak Ona posłała mu tylko przepraszające oraz wyzywające zarazem spojrzenie. Widocznie był zdezorientowany, dlaczego ona to robi, jednak starał się tego nie pokazywać... Dziewczyna przejrzała już go na wylot.
Trzy... Dwa... Jeden.
Wtedy stało się coś dziwnego. Chłopcy tak jakby omdleli. Każdy z trójki oparł się o mur tak, jakby coś im się stało poważnego... Szatynka bezproblemowo przebiegła pomiędzy nimi, niniejszym wbiegając do Labiryntu.
Zakręt. Prawo? Lewo? Prawo. Oddychała coraz ciężej, jednak nie poddawała się. Chciała jak najszybciej zgubić pogoń. Znów rozwidlenie dróg. Tym razem lewo. Nie zwracała uwagi na szczegóły Labiryntu. Widziała jedynie, że mury są tak samo wysokie jak te okalające Strefę oraz to, że pnączy jest znacznie więcej niż na początku.
Prosto. Prawo. Lewo. Lewo. Prosto. Dziewczyna starała się zapamiętać drogę. Nie wiedziała po co, jak i dlaczego, jednak chciała to zrobić na wszelki wypadek... Prosto. Prosto. Lewo. Prosto. Prosto. Prawo. Prawo. Biegła tak już około godziny... Serce przyspieszyło jej do niemożliwie dużego tempa, a przed oczami zaczęły ukazywać się tępe mroczki. Świat znów przed nią zawirował.
Wiedząc, że nic jej już nie grozi, osunęła się na ziemię i oparła o ścianę... Lewą dłonią starła pot ze swojego czoła. Pomimo bólu, uśmiechnęła się. Udało mi się... Wygrałam. Uciekłam ze Strefy, ale... Został jeszcze Labirynt. Przerażała ją ta myśl. Ona uniosła oczu ku górze. Zostało mi jeszcze dziesięć godzin do zamknięcia Wrót, zauważyła. Ciekawe czy w ogóle mnie ktoś szuka, czy już postawili świeczkę nade mną...
Minęło dziesięć minut nim dziewczynie udało się wyrównać oddech. Gardło paliło ją niemiłosiernie, jednak nie zabrała ze sobą wody. Po pięciu minutach udało jej się oderwać kawałek pnącza, które miało w sobie o dziwo dużo wody. Zaczęła je rzuć z niesmakiem...
Chwilę później siły jej powróciły. Wstała powoli i zaczęła biec truchtem w głąb Labiryntu. Buty były już porządnie zjechane, jednak nie zmieniało to faktu, iż musiała iść dalej. Nie zważając na ilość bąbli na stopach, nie zważając na ból w głowie oraz nie zważając na tęsknotę za Thomasem...
Miała poczucie winy... Można powiedzieć, że poddała się, że oddała się Stwórcom... Wolną ręką otarła łzy z oczu, jednak sekundkę później pnącze znów wylądowało w jej ustach.
Po dwudziestu minutach truchtu dziewczyna ujrzała żukolca. Świdrował ją czerwoną lampką, co wprowadziło niestety dziewczynę w dezorientację... Chciała go dotknąć, nawet bardzo. Jednak przypomniała sobie słowa Thomasa i od razu od niego odeszła.
Nie chciała mieć problemów ze Stwórcami, a tym bardziej nie chciała by ją podglądali. Nagle robocik wcisnął się w gęstwinę bluszczu, usłyszawszy jakiś dziwny, metaliczny turkot. Jak dobrze, że sobie po... Zaraz, zaraz. Metaliczny turkot? Szatynka rozejrzała się dookoła siebie. Nie widziała niczego podejrzanego, jednak wolała się upewnić, że jest bezpieczna. Wspięła się na jakieś dwadzieścia metrów w górę i uplotła sobie małe siedzonko. Zaczęła się rozglądać zdziwiona, jednak nic nie widziała...
Ona oderwała kolejne dwa małe kawałki lian i zaczęła je bardziej energicznie rzuć, by dać sobie jakieś zajęcie... Wdech, wydech. Wdech, wydech... To pewnie kolejny żukolec czy coś. Zapewne mają tu jakieś stado bądź rój...
Jednak dziewczyna myliła się. Zza rogu ujrzała wielkie, obślizgłe, metalowe cielsko, które zbliżało się powoli w jej stronę. Buldożerca, pomyślała...
--------------------------------------------------------------------------------
Wyrobiłam się w tydzień? Wyrobiłam :P
Tym razem moi mili nie musieliście czekać miesiąca... Tym razem xD
Ale nie no, będę się starała dodawać rozdziały raz na tydzień/dwa tygodnie...
W tym tygodniu pewnie się nie pojawi, jednak nie wykluczam tego
Uwielbiam Was, ponieważ przewyższacie moje wszelkie oczekiwania co do ilości głosów <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top