XXIII
Ujrzała ciemność. W pomieszczeniu, w którym była, nie było światła... Ogay... Umarłam i znów ożyłam, to normalne...
Prawa ręko, proszę podnieść się do góry! Jak na znak, jej prawa ręka uniosła się parę centymetrów nad łóżko, jednak po dwóch sekundach opadła. Jestem na serio słaba... W końcu nic nie jadłam od dwóch dni. Jednak nie mogę nic zjeść... Nie powinnam, i tak pewnie umrę w ciągu kilku dni. Nie mogę im zżerać zapasów, na które pracowali latami...
Piętnaście minut później Ona już siedziała na krawędzi łóżka. Nie chciała tak bezczynnie leżeć, chociaż miała szansę na przeanalizowanie wszystkiego, co ją spotkało... Nie mogła sobie na to pozwolić. Co by pomyślał Plaster, jakby zobaczył, że ona oddycha... Zaraz by zwołał wszystkich, a to by świadczyło o tym, że jest jakaś nieśmiertelna czy coś. Ona czuła, że musi za wszelką cenę z samego rana uciec do Labiryntu... Wiedziała, że to przeżyje, i że nie musi się niczego obawiać... chyba.
Ziewnęła przeciągle. Chociaż ciągle mdlała i spała, to chciała jeszcze raz tulnąć się do Morfeusza i tak się tulić parę godzin... Jednak wiedziała, że nie jest to możliwe, bo zaraz Clint by odkrył, że żyje... Musiała uciec i przespać się tam, gdzie jej nie znajdą. Na przykład w lesie na jakimś drzewie...
Nagimi stopami dotknęła delikatnie posadzki. Była zimna i lekko zakurzona. Wspomnienia z Pudła powróciły... Jedyną różnicą było to, że Ona siedziała na łóżku, a podłoga była wykonana z drewna, a nie kamienia.
Ogay, Ty... Nie bój się, będzie dobrze. Nikt nie może cię zauważyć, musisz uciec z tego miejsca... Proste, prawda?, powiedziała cichutko w myślach. Chociaż wiedziała, że jej plan ma jakieś dwa procent na to, aby wypalił, to musiała uciec...
Chociaż była osłabiona, to szybko zaczęła ogrzewać swoje lodowate stopy. Temperatura jej ciała powoli wracała do normy, jednak była pewna, że będzie wkrótce chora. Gorączka, ból gardła, wyziębienie, katar... to nic w porównaniu z dziwnym uczuciem, gdy obce ci osoby wtargają do twego mózgu.
Niepewnie stanęła na nogi. Było to bardzo trudne, ponieważ dotleniona krew dopiero, co docierała do jej komórek... Nie miała czasu na zastanawianie się jak to jest możliwe, że choć nie oddychała to przeżyła.
Dłonią oparła się o skraj jakiejś szafki. Była wycieńczona po dwóch dniach... miała już dość. Chociaż obiecywała sobie, że sama wyjdzie z Labiryntu, to wiedziała, iż jest to niemożliwe... Wiedziała, że na pewno zgubi się w nim albo umrze z wycieńczenia... Nikt jej nie będzie szukał. Może Thomas chciałby spróbować, ale inni się nie zgodzą, chociaż... Minho jest Opiekunem Zwiadowców. Czyli pewnie znaleźliby ją martwą... Przez chwilę nawet zrobiło się jej żal chłopaka.
Uniosła wzrok na okno. Z łatwością mogłaby wdrapać się na parapet i powoli wejść na dach. Większy problem byłby z zejściem na dół, ale mogłaby przeczekać jakiś czas i zeskoczyć jak będzie bezpiecznie. W końcu nie jest aż tak słaba, aby nie dobiec do lasu...
Zrobiła tak, jak myślała. Było to dość trudne, jednak udało jej się... Siedząc już na dachówce skryta tak, aby nikt jej nie zauważył przez okno, usłyszała skrzypienie drzwi. Wiedziała, że na pewno to Plaster przyszedł z innymi, aby zrobić coś z martwym ciałem Jej.
— O purwa... Gdzie ona się podziała?... — Usłyszała głos, który wydobywał się z pokoju. — Chłopaki, ona chyba żyje... Co z tego, że jest to medycznie niemożliwe. Musimy ją znaleźć.
— Nie mogła uciec daleko, przecież jest osłabiona — ten głos wydawaj się Jej znajomy. — Nie dość, że się wyziębiła, więc musiałem ją wyławiać z wody, to zemdlała i przestała oddychać. Może ona jest wampirem czy coś.
— Nie wydurniaj się — jeszcze inny głos. Pewnie jest ich trójka w pokoju, pomyślała. — Nie możemy żartować z częściowo nieżywej osoby, która nagle ożyła i teraz pewnie lata po Strefie i morduje wszystkich Opiekunów. Widzieliście jaka była zdeterminowana w tym aby uratować Bena... Dziwne to było.
— Ona coś wie. — Powiedział ten drugi. — Wie więcej niż my, jednak nie chce nam nic powiedzieć, bo nam nie ufa... Są dwie osoby, którym może się udać z niej to wydusić.
— Minho i Thomas — dokończył ten trzeci.
— Thomas... Thomas! O Boże, musicie go powiadomić, że Ona żyje! Bardzo się o nią mar...
Ona reszty zdania już nie słyszała, jednak nie musiała; domyślała się końcówki. Szybko zeskoczyła z dachu i zaczęła biec ile sił w nogach do lasu. Nie mogła pozwolić, aby ją odnaleźli. Za dużo usłyszała... Oni ją podejrzewają, jest zagrożona. Nie mogą się dowiedzieć, że ma wspomnienia. Wtedy zostanie zjedzona żywcem.
Z trudem starała się wspiąć na drzewo. Jej zmęczone ręce nie wytrzymały ciężaru jej ciała. Przecież powinnam z łatwością się wspiąć na to drzewo... Spałam w końcu tak długo. Właściwie to ciągle śpię, śpię i śpię... Powinnam spożytkować tę energię, którą niby mam, ale jej nie mam.
Po trzech nieudolnych próbach dała sobie spokój i zaczęła iść głębiej w las. Szła powoli, bezszelestnie. Jedynym odgłosem jaki było słychać w tamtej chwili, było cykanie świerszczy. W głębi duszy czuła, że ten plan jej nie wypali, że obstawią wejścia, aby nie miała szansy ucieczki... Jednak czym by było życie bez nadziei?
Po dziesięciominutowej wędrówce po lasku, Ona usłyszała jakiś niepokojący odgłos. Zdawało jej się, że ktoś ją woła. Jednak to było niemożliwe... chodziła już tak długo po lesie i dopiero teraz wpadliby na pomysł, aby ją tutaj szukać? A może jednak...
Dźwięki były coraz głośniejsze. Istoty wołały dziwne słowa, których Ona nie znała. Głosów było tak wiele, że wszystkie słowa zamazywały się w jedną wielką plamę.
Szatynka szybko podbiegła na jakiś kamień, aby móc wspiąć się na drzewo. Wspiąć się mimo lęku, słabości, zmęczenia, oraz przygnębienia i smutku. Z wielkim trudem złapała się z całej siły pnia drzewa i zaczęła zmierzać ku górze drzewa...
Choć siedziała już bezpiecznie przywiązana na gałęzi, to głosy nie ucichły. Przekrzykiwały się tak, jakby chciały jej przekazać jakąś wiadomość. Jakąś cenną radę, która miałaby jej pomóc uciec z tego miejsca, albo pomóc innym się stąd wydostać... A może... a może to jest jej cel? A co, jeśli to wszystko jest jej celem. A co, jeśli ona jest jakąś wyrocznią, która ma umożliwić życie tym niewinnym dzieciakom, a sama ma się poświęcić w ofierze...
Godzinę tak leżała i się wsłuchiwała. Krzyki zmieniły się w głośnie szepty. Jednak Ona nie potrafiła wysłuchać z nich... Żadnej wiadomości – nic. A co jeśli to miało tylko mnie rozproszyć?, pomyślała. A co jeśli miało to tylko mnie rozkojarzyć tak, bym odwróciła uwagę od mojego prawdziwego celu?... Zresztą. Muszę się wyspać... Jutro z rana czeka mnie bieg... bieg po wolność...
----------------------------------------------------------
Przepraszam za trzytygodniową nieobecność.
Jednak już powracam <3
Nie ma się co martwić <3
Dziękuję za to, że jesteście :3
Przepraszam, że rozdział taki krótki, jednak przyszły postaram się zrobić dłuższy!
~Lauuuraaaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top