XVIII
— Jak ci się wydaje, wszystko z nią w porządku? Strasznie się wyziębiła i leży już tak dwie godziny...
— Wyluzuj, Świeżuchu! Jest tutaj tylko dwie godziny... Tamta druga jest jakoś dłużej i co? Żyje? Żyje. A teraz zwijajmy się stąd, zaraz będzie wygnanie...
Czy ja byłam na jakiejś imprezie? Głowa bolała ją niemiłosiernie. Tak, jakby miała kaca... Kolejna rzecz, która została przeniesiona z jej poprzedniego życia. Z tego wspomnienia mogła wywnioskować, że kiedyś się na serio musiała upić, chociaż miała dopiero szesnaście lat... No cóż, okres buntowniczy nie wybiera.
Nagle usłyszała skrzypienie podłogi. Głosy już ucichły. Chwilę później był trzask i cisza... Tych dwóch chłopaków musiało już tutaj nie być, musieli wyjść i udać się na... Na wygnanie.
Otworzyła oczy. Nie miała zamiaru leżeć bezczynnie. Szybkim ruchem zdjęła koc i dopiero wtedy zdała sobie z tego sprawę...
Nie miała już na sobie mokrych ubrań, była sucha. Na miejscu czerwonego topu znalazła się jakaś turkusowa, luźna bluzka, która była na ramiączkach, a na miejscu jej bojówek... jej najukochańszych bojówek, były teraz granatowe rurki (które były na nią trochę za duże i nie wyglądały tak ładnie, jak powinny). Czyli te zboczeńce mnie przebrali?! Jak oni w ogóle śmiali! Co z tego, że byłam przemoczona! Te zboczone świnie za to zapłacą!, pomyślała. Była na serio wkurzona.
Wstała z łóżka, założyła swoje buty (które były jeszcze trochę mokre) i podeszła do drzwi. Nie chciała wpaść na jakiegoś chłopaka, więc przyłożyła ucho do miejsca koło zamka. Nasłuchiwała przez minutę. Cisza.
Delikatnie i powoli otworzyła drzwi, które zaskrzypiały. Jeśli zaraz mnie nakryją, to będę mogła powiedzieć, że szłam do łazienki, prawda?, rozmawiała sama ze sobą. Chociaż mogą mi nie uwierzyć... Ale czy to będzie miało znaczenie? Kopnę jednego czy drugiego i po sprawie... I wtedy sobie to uświadomiła. Oszalałam... Rozmawiam sama ze sobą. Oszalałam.
Na palcach zaczęła schodzić po schodach. Pierwszy stopień. Skrzyp. Drugi... skrzyp. Trzeci, czwarty. Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp. Skrzyp...
Kiedy znalazła się już na samym dole, odetchnęła z ulgą. Przez chwilę zastanawiała się czy na pewno chce wychodzić. Czy na pewno nie woli zostać tutaj, aby odpocząć; w końcu taka szansa może się nie powtórzyć. Myśli, o tym co mówiła tamta kobieta, nie dawały jej spokoju. Zajmowały większą część jej głowy, co nie było najprzyjemniejsze...
W końcu podeszła powoli do drzwi. Przy każdym najmniejszym skrzypnięciu, które powodowała ona sama, podskakiwała do góry, jak kotka, która jest płoszona przez jakąś grupkę znudzonych dzieciaków.
Położyła dłoń na zimnej klamce. Dotyk metalu wzbudził w niej dreszcze. Przypomniała jej się podróż windą... Miała już nacisnąć na klamkę, jednak usłyszała kroki z zewnątrz. Instynktownie odskoczyła od drzwi z nadzieją, że chłopcy nie mają zamiaru tutaj wejść.
Z przerażeniem w każdym najmniejszym ruchu, kucnęła pod oknem. Starała się nie zwracając na siebie uwagi, wyjrzeć przez nie, co nie było oczywiście takie proste. Najpierw zaczęła powoli i spokojnie wysuwać czubek głowy, jednak wydało jej się to nierealne. Jeśli ktoś miałby ją zobaczyć, już by to się wydarzyło.
W szybszym tempie wystawiła głowę tak, że gdyby ktoś się spojrzał, widziałby tylko jej czubek głowy, włosy, czoło i brązowe oczy, którymi potrafiła hipnotyzować (przynajmniej tak jej się zdawało, kiedy patrzyła na to, jak się na nią patrzyli).
Duża grupa chłopaków (która składała się chyba ze wszystkich osobników płci brzydkiej, którzy znajdowali się w Strefie) stała koło jednych z Wrót. Wszyscy tworzyli jeden wielki krąg dookoła wyjścia. Intensywnie się w coś wpatrywali.
Ona postanowiła to w ciągu jednej sekundy. Czy oni na serio zabiją tego chłopaka? Czy oni są na serio takimi barbarzyńcami, że mogą to zrobić? Pchnęła drzwi i szybko przez nie przeszła. Była tak zaaferowana i zaciekawiona tym, czy na pewno oni teraz to robią, że zapomniała ich zamknąć. Z każdą sekundą znajdowała się coraz bliżej Wrót.
Kiedy odległość jaka dzieliła Ją od chłopaków wynosiła 67,3 metrów, stanęła. W obawie, że ją zobaczą, nie miała zamiaru podchodzić bliżej. I tak z tej odległości słyszała nawet szmery wszystkich Streferów, więc po co podchodzić bliżej?
Nagle usłyszała pełen rozpaczy ryk;
— Błagam! Błaaaaaaaaagam! — Osoba, która wydawała te odgłosy wyraźnie płakała. Ben, pomyślała. — Niech mi ktoś pomoże! Nie możecie mi tego zrobić!
— Zamknij się! — Głos Imperatora (który Ona mogłaby wszędzie rozpoznać) zaczął się rozprzestrzeniać po całej Strefie.
Z trudem walczyła, aby tam nie podbiec i nie zapobiec temu wszystkiemu. Jej serce waliło jak oszalałe, a ślina nie chciała przechodzić przez gardło, w którym znajdowała się wielka gula. Głowa zaczęła ją ponownie boleć, jednak tym razem nie była to wina Stwórców — wiedziała to. Tym razem było to jej sumienie, które mówiło, że jeśli nie pomoże chłopakowi, będzie ją nękać do końca jej marnych dni.
— Jeżeli pozwolilibyśmy takim smrodasom jak ty — kontynuował Alby – na takie zachowanie, to nigdy nie przetrwalibyśmy tu tak długo. Opiekunowie, szykować się.
— Nie, nie, nie, nie, nie — jęczał chłopak. — Przysięgam, że zrobię wszystko! Przysięgam, że więcej tego nie zrobię! Błaaaa...
Jego krzyk został przerwany przez dudniący odgłos, który był spowodowany zamykaniem się Wrót. Ona wiedziała, że jeśli to zrobi, Ben ma szansę przeżyć tutaj kolejną noc... Wiedziała, że musi coś zrobić, jednak jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Po prostu stała jak wryta, a dookoła niej rozbrzmiewały tylko dwa odgłosy; szloch Bena oraz zamykające się Wrota.
— Opiekunowie, teraz! — wrzasnął Alby. Ona ledwie go słyszała.
Wiedziała, że jeśli nie teraz, to nigdy. Wiedziała, że musi coś zrobić. Wiedziała, że musi uratować to jedno małe, kruche istnienie...
— Przestańcie! — wrzasnęła na całe gardło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top