VI
Przełknęła nerwowo ślinę. Wiedziała, że to kiedyś nastąpi, jednak istniała w niej pewna iskierka, która błagała aby to nie było dzisiaj. W jej głowie ułożyła się dziwna plątanina słów.
— Więc? — spytał ponaglająco. Ona dopiero teraz sobie uświadomiła, jak podejrzanie musiała wyglądać. — Powiesz mi czy nie?
— J-ja...
— No dalej, wykrztuś to z siebie. Jeśli nie chcesz mieć kłopotów, to lepiej powiedz, bo to nie jest normalne... i wylaksuj, ogay? — W jego oczach rodziła się dziwna mieszanina uczuć. Po części złość, zniecierpliwienie, ale i współczucie. — Jeśli nie wyjaśnisz nam tego w żaden racjonalny sposób, to prędzej czy później wywalą cię stąd. A teraz mów.
Jej oczy zaczęły się robić dziwnie szkliste. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć chłopakowi. Bała się jego reakcji na prawdę. Nie ufała mu. Choć on również wydawał się jej być dziwnie znajomy, nie ufała mu...
— Ogay, czyli nie chcesz mówić. Nawet nie wiesz, jakie to jest ważne. I nie chodzi mi o rozwiązania zagadki budowy Statuy Wolności czy Wieży Eiffla! Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo, bo widziałem jak Gally się na ciebie patrzył. I bynajmniej ten wzrok nie świadczył o zauroczeniu czy czymś... on był wściekły. Chciał cię rozszarpać na strzępy po twoim incydencie z Albym. Na początku myślałem, że ma po prostu ochotę czy coś, ale kiedy zacząłem to głębiej analizować... Widać, że nie przepada za tobą zbytnio. Na twoim miejscu — szturchnął ją w lewe ramię — bym gadał, bo od tego może zależeć twoje życie.
— Newt, ale ja...
— Ale ty, co? – Przerwał jej po raz kolejny i zmarszczył swoje czoło. Teraz wyglądał na zmartwionego.
— Ja... nie mogę powiedzieć.
— Ogay, ale nie licz na mowę pogrzebową ode mnie. A teraz idź zająć się „ważniejszymi sprawami", bo najwidoczniej nie zależy ci na życiu. Upleć sobie gniazdko i zaszyj się tam z nadzieją zbawienia — powiedział prześmiewczo. — Bo purwa, nie możesz nic powiedzieć, jak największy krótas jaki chodził po tej ziemi? Zresztą, idź do fuja...
— Słuchaj, to moja sprawa, skąd znam Thomasa, okay? Może po prostu skojarzyło mi się to imię dobrze, może strzelałam, a może usłyszałam jakąś waszą rozmowę. Nie twoja sprawa, jasne?
— Jak już mówiłem, nie proś mnie później o pomoc, gdy będą chcieli cię wygnać. Żegnam!
Odwrócił się i zaczął iść (dość) szybkim krokiem w stronę bazy. Ona stała tam jak wryta i nie wiedziała co ma zrobić. Usiadła i oparła się o pień drzewa z nadzieją, że chłopak nie powie nikomu o jej zachowaniu...
Postanowiła to w ciągu paru sekund. Nienawidziła Newta. Dobra, może nie nienawidziła, jednak wiedziała, że nie będą mieć dobrych stosunków. Nie chciała mieć z nim jakichkolwiek stosunków...
— Hej, pobudka! — Ktoś szturchnął ją w ramię. — Pora wstawać, Świeżynko!
— Nieważne kim jesteś, zabiję cię jak tylko otworzę moje oczy... — warknęła.
Otworzyła je. Głód na początku zamroczył jej widok, ale chwilę później już wszystko widziała dokładnie. Przed sobą zobaczyła twarz Azjaty i bynajmniej nie był to widok, który chciałaby widzieć od razu po przebudzeniu.
Dopiero teraz zauważyła wszystkie detale jego twarzy, która była bardzo szczupła. Czarne włosy, które były postawione do góry i wystające kości policzkowe. Ba! Uznałaby go nawet za przystojnego, gdyby nie te oczy. Nie chodziło o kształt, ale o kolor. Były one zielono-piwne. Nieładny kolor, pomyślała. Wyglądał na jakieś siedemnaście, może osiemnaście lat.
— Co tutaj robisz, ośle? — zapytała, przecierając oczy.
— Nie lubisz patrzeć na moją przepiękną twarzyczkę po przebudzeniu? Jesteś jedną z pierwszych! — Zaśmiał się ze swojego dowcipu. — Zlecono mi, abym po Zgromadzeniu cię oprowadził. A w zasadzie to Newt mi to zlecił... Idziemy, nie mamy całego dnia. I nie ociągaj się, laluniu! — złapał ją za rękę i postawił do pionu. — Tak w ogóle, to jestem Minho, ale możesz też mówić...
— Niech zgadnę — przerwała mu. — Pan Wielki albo Król Wszechświata... albo tak samo jak Imperator, Sir Minho.
— I tu cię zmartwię, bo nie!
— Dobra, to będziesz Minhotaur, okay?
— Po pierwsze to ogay, a po drugie, nie mówi się okay, tylko ogay, ogay?
To zdanie, a raczej pytanie, nie miało żadnego sensu. Pięć sekund zajęło jej zajarzenie, o co w tym chodziło, chociaż była pewna, że z angielskiego była dobra. Ona tylko przewróciła oczami i celowo odpowiedziała mu na złość.
— Okay.
— I dziwić się później, że kiedyś będziemy gatunkiem wymarłym... Kobieto, czy musisz robić wszystko na opak? Rozumiem, że jesteś jedną jedyną żyjącą dziewczyną w Strefie, ale to nie oznacza od razu, żeby tak utrudniać życie innym Streferom. A no tak, zapomniałem. Jesteś kobietą.
— A ty jesteś taki zabawny, że po prostu umieram ze śmiechu — powiedziała sarkastycznie. — A poza tym, spróbuj jeszcze raz nazwać mnie lalunią, a słono za to zapłacisz...
— Już się boję, wiesz? Takie chuchro jak ty co najwyżej może mnie lekko zadrapać. A teraz chodźmy, chcę mieć to za sobą... Nienawidzę Njubich. Denerwuje mnie ta wasza niewiedza. Z jednej strony to wpurwia, ale z drugiej strony jest to cholernie zabawne.
— To w końcu to cię denerwuje czy bawi? — Wywróciła oczyma. — Zresztą, jakby to mnie jeszcze obchodziło... W sumie, skoro denerwuje cię moja niewiedza, pozwól mi pozadawać parę pytań. Miałam się dowiedzieć tego wszystkiego od kulawego, ale gdzieś zniknął, nie dając mi dojść do głosu... — zrobiła chwilę przerwy. — Dlaczego to właśnie Alby jest szefem?
— Szefem? El Presidente, tak? Zwracaj się do niego jak chcesz... Jednak ja bym pozostał przy Admirale Albym — przetarł oczy z łez.
— Wolę El Comendante albo Imperator, może być? A teraz chodźmy! Mam mało czasu, przysnęłam tutaj i nie zdążyłam sobie przygotować łóżka...
— Ogay. Pierwszy przystanek, jedno z wyjść do labiryntu! Będę dla ciebie taki miły, laleczko, i pozwolę ci wybrać.
— Zachodnie. A, i uważaj na siebie, chyba, że chcesz umrzeć... Chcę zobaczyć jeszcze zachód słońca... Która jest w ogóle godzina?
Ona spojrzała do góry w niebo (byli już na skraju lasu), a Minho na zegarek.
— Siedemnasta dziewiętnaście — powiedzieli wspólnie.
— Do fuja Stwórcy, jak to obliczyłaś? – Pisnął zdziwiony.
— Spojrzałam na wysokość słońca nad widnokręgiem i obliczyłam ją, a później wykonałam parę prostych działań. Taka matematyka związana z geografią, biologią i fizyką. Prościzna, będę mogła cię nauczyć, w zamian za jakąś solidną parę butów.
— Takie rarytasy dostają tylko Zwiadowcy – zacmokał.
— Więc chcę być Zwiadowcą. — Zamyśliła się na parę sekund. Czuła to już od dłuższego czasu. — Jestem szybsza od większości z was... Ba! Jestem najszybsza z was! Nie powinno to być coś trudnego... A tak w ogóle to na czym polega praca Zwiadowcy? — Miała jakie takie informacje, jednak nie była pewna czy trafne.
Minhotaur parsknął śmiechem. Ona nie była pewna czy go lubi czy nie, ale jak na razie była bardziej skierowana na tę drugą stronę. Tak właściwie, to nikogo nie lubiła... oprócz Thomasa i Teresy, chociaż dziewczyny w zasadzie nie znała...
— Nie masz szans na zostanie Zwiadowcą... Fakt, szybko biegasz i nieźle się wspinasz, ale to nie wszystko. Tam, w labiryncie, potrzeba też mózgu i intelektu.
— Którego ty chyba nie masz — dodała mimochodem.
— Trzeba tam trzeźwo myśleć, bo inaczej po tobie. — Zignorował albo po prostu nie usłyszał kąśliwej uwagi. — Prędzej czy później może cię dopaść Buldożerca. Zresztą, resztę ci opowiem po pojutrze, bo wtedy ci przypada dzień ze mną.
— Co? — spytała, mrużąc oczy.
— Jutro Alby cię zaprowadzi do Zarta, gościa od roślinek. Przez następny tydzień będziesz mieć zajęcia u każdego z Opiekunów. Na Zgromadzeniu trochę o tym rozmawialiśmy i zrobimy ci po dwa dziennie, abyś się zbytnio nie znudziła, znając twój charakterek. — Zrobił przerwę, aby zaświecić swoimi białymi zębami. — Z samego rana idziesz do Zarta, po trzech godzinach masz dwudziestominutową przerwę, znowu dwie godziny pracy w Zielni i dwugodzinna przerwa. Następnie idziesz do Winstona, czyli opiekuna Rozpruwaczy, na trzy godziny, dwadzieścia minut przerwy i dwie godziny pracy. Calutki dzień minie ci szybko, bo wszystko zaczynasz o ósmej rano. Pojutrze masz taki sam rozkład tylko miejsce tych dwóch profesji zajmuje praca u Patelniaka w kuchni z rana, a później u Gally'ego, czyli „króla Budoli". Natomiast po pojutrze o szóstej rano wstajesz, jesz coś na śniadanie i pomogę ci się spakować do naszych praktyk. W pracy Zwiadowcy nie ma czasu na teorię i takie sranie w banie. Praktyka jest najważniejsza. Wszystko ci wyjaśnię w trakcie... Zajmie nam to cały dzień, więc będzie to jedyny dzień w którym będziesz tylko u jednego Opiekuna. Oczywiście tego najprzystojniejszego — wskazał dwoma kciukami na siebie i ponownie zabłysnął swoimi białymi zębami, a Ona tylko przewróciła oczami i prychnęła. — Zresztą, Admirał Alby wyjaśni ci później wszystko o wiele dokładniej... A teraz chodźmy szybciej, bo wiem, że stać cię na więcej!
— A kto powiedział, że będę chciała iść na to szkolenie czy coś — powiedziała bardziej sama do siebie, bo Minho już jej nie słuchał. — A do Mordowni, w życiu nie pójdę!
Klepnął ją w ramię, co oznaczało coś na wzór zabawy w berka. Ona się trochę zdenerwowała luźną postawą chłopaka, ale pobiegła za nim i chwilę później to on był znowu berkiem. Bawili się tak aż do czasu, kiedy dobiegli do zachodnich wrót.
— Rzeczywiście jesteś szybka... Ale wiesz o tym, że i tak nie masz żadnych szans na zostanie Zwiadowcą, prawda? To jest niemożliwe...
Nadal nie mogła się do niego przekonać. Wydawał się całkiem fajny, ale zbyt pewny siebie i arogancki. Chociaż coraz bardziej zaczęła go lubić... co nie oznacza, że zaczęła mu ufać.
— Nadzieja zawsze umiera ostatnia — posłała mu słaby uśmiech. W jej sercu powstała mała cząstka o nazwie „Zwiadowca". Była jeszcze niepodbita, więc kusiło ją, aby podbić tę strefę. — Poza tym czym byłoby życie bez marzeń? Zwykłym momentem przejściowym między narodzinami a śmiercią. Musi być jakiś cel życia, a moim zdaniem tym celem są właśnie marzenia.
— Jakaż poetycka wypowiedź... Nie spodziewałem się tego po takim organizmie jak ty. Chodzi mi oczywiście o twoją ucieczkę do labiryntu.
— Ja pinkolę – złapała to określenie od Newta – nie wiedziałam, że sam będziesz potrafił skonstruować takie zdanie i na dodatek nie przeczytać go z kartki. Jestem pod wielkim wrażeniem, Minhotaurze — zabiła mu brawo w zwolnionym tempie.
Stali tak przez jakieś dwadzieścia sekund patrząc na siebie. Obydwoje czekali aż druga osoba coś powie, ale żadna ze stron tego nie zrobiła.
— Więc — zaczęli razem. Po chwili zaczęli się śmiać.
— Ogay, daj mi dojść do głosu i wylaksuj, panienko — rzekł Minho. — Jak zapewne widzisz, po twojej lewej stronie znajdują się wielkie wrota, które prowadzą do labiryntu — powiedział głosem, jakby byli na wycieczce w obcym kraju i on był przewodnikiem. — Jeśli chcesz przeżyć, to nigdy tam nie wchodź, bo albo zabiją cię Buldożercy, albo Streferzy za złamanie zasad. W skrócie mówiąc, nie polecam tam wchodzić... Moja ocena to takie dwa na dziesięć. Teraz masz czas na cyknięcie sobie selfie koło tych wrót, a za chwilę będziemy przechodzić koło sklepu z pamiątkami gdzie będziesz mogła zakupić sobie sweetaśnie kapelusze i figurki przedstawiające tą bramę. A teraz idziemy dalej.
— Poczekaj chwilę... Co to są Buldożercy?
— Dowiesz się w swoim czasie... Chodź, Świeżyno, mamy jeszcze parę miejsc do zwiedzenia!
Ona poszła za nim posłusznie. Denerwowało ją to, że musi mówić na siebie per Ona, a nie po imieniu. Miała cichą nadzieję, że za niedługo wrócą jej wspomnienia, bo zaczynało się to robić bardzo, bardzo irytujące. Skoro dla niej było to tak wkurzające, to nie chciała myśleć, jak czują się inni, którzy nie mają pojęcia, jak się do niej zwracać.
— Newt ci pokazał Zielinę, Mordownię i Bazę?
— Nie z bliska, ale sama będę mogła się nim zaraz przyjrzeć. Do Bazy jedynie podeszliśmy... Nie musisz mnie trzymać za rączkę i oprowadzać, sama sobie poradzę.
— Tia... Tylko, że ja bym się na twoim miejscu bardziej martwił o takich smrodasów i szczylniaków, którzy czekają na ciebie na każdym kroku. Tak jak mówiłaś, nie widzieliśmy dziewczyn od ponad dwóch lat, a tym, którym brakuje piątej klepki, a na jej miejscu mają kupę klumpu, może na maksa odbić. Więc to twój wybór co zrobisz... Ja tam chciałbym znaleźć się z tobą sam na sam — poruszył brwiami.
— Co to jest klump? — spytała zdziwiona, ignorując jego uwagę co do spotkania się sam na sam. Minho tylko zaśmiał się w odpowiedzi.
— To już ci lepiej wyjaśni Chuck – otarł łzy z oczu. — Poczekaj tu chwilę, zaraz po niego przyjdę. Ty nie ruszaj się z tego miejsca pod bramą, jasne? I nie waż się wchodzić ponownie do labiryntu... Będę mógł niby im powiedzieć, że nie znałaś jeszcze zasad, ale wątpię, aby przyjęli to z takim przymrużeniem oka, jak największy przystojniak w strefie — ponownie wskazał kciukami na siebie.
Dziewczyna tylko przewróciła oczami. Ostatni raz spojrzała się na Azjatę, po czym się odwróciła.
Ona nie miała zamiaru czekać. Wspięła się na samą górę pnączy. Udało jej się jakoś przewiesić nogi tak, że nie musiała się trzymać rękami, tylko wisiała do góry nogami i plotła hamak. Pamiętała ciekawy splot, który tworzył dość wygodne podłoże na miejsce do spania. A że liany były bardzo wytrzymałe, nie musiała się martwić o to, że spadnie. Przez cały czas, kiedy plotła ów „dzieło", myślała o tym, że wszystko w Strefie wydawało jej się takie znajome... Miała nadzieję, że nie jest jedyna.
Nie minęło dziesięć minut, jak Minho i Chuck wrócili. Do tego czasu już mały tłum chłopców stał i się gapił na Nią. Wśród nich ujrzała Newta i Alby'ego, co nie było najprzyjemniejszym widokiem. Trzeba przyznać, że to, co Ona tam wyczyniała, było odważne, ale z drugiej strony lekkomyślnie. Na pewno chłopcy nie mieli codziennie okazji oglądać jak przewrażliwione dziewczę wisi na murze i plecie łóżko. Chłopaki stanęli pod pnączami i patrzyli jak wryci w to, co ona wyprawiała. Wisiała tak, że byli pewni, że zaraz spadnie. Naprawdę wyglądało to niebezpiecznie, bo tylko stopy były „przyczepione" do kawałka splotu hamaka.
— Ejj, ty! Kaskaderka! Złaź stąd! — krzyknął Minho.
— Minhotaurze, poczekaj jeszcze chwilę, muszę skończyć wyrko, bo inaczej wszystko się spier...
Przerwała, bo usłyszała bardzo głośny huk zaraz obok niej. Mur zaczął się strasznie trząść. Złapała się rękoma jednej z lian i zjechała po niej z gracją. Zgrzytania nie było końca. W końcu zobaczyła co jest tego przyczyną.
Wrota, które wcześniej były jedną wielką szparą zaczęły się zamykać.
Wyglądało to przedziwnie i przerażająco.
Dwa wielkie, kamienne mury przeczyły wszelkim prawom fizyki, które Ona pamiętała z lekcji w szkole gimnazjalnej. Przesuwały się po kamiennej posadzce tak, jakby nie obchodziło je w ogóle, że nie powinny tego robić, że jest to po prostu nie możliwe. Jej usta złożyły się w wielką literę „o".
Wszędzie był kurz i iskry. Z obydwóch stron zachodnich wrot wychodziły kolejne mury, które były tak samo monstrualnej wielkości, jak cała reszta. Ten pisk mroził krew w żyłach, czuć go było w kościach, które błagały o zaprzestanie. Ona zaczęła się kręcić dookoła. Każde z wrót się zamykało, przy czym ziemia nie przestawała drżeć.
— Spokojnie, Świeżyno — podszedł do niej Minho, śmiejąc się pod nosem. — Zaraz sobie kark skręcisz.
Jednak nastolatka ledwo co go słyszała. Wiedziała, że coś do niej mówi, ale nie miała zielonego pojęcia co. Serce waliło jej jak oszalałe. Mrużyła oczy pod wpływem kurzu, który chciał się dostać pod powieki. W końcu piski ucichły, a wrota zamknęły się z wielkim impetem.
Widząc, że dookoła niej zebrał się już dość spory tłum, zaczęła się ponownie wspinać po lianach nie dając dojść do głosu nikomu. Kiedy była już w połowie, usłyszała krzyki Chucka, Minho i Alby'ego z dołu.
— Zejdź na dół!
— Musisz coś jeszcze zjeść, wyrko poczeka!
— Świeżyno, złaź w tej chwili!
— Jak tacy jesteście mądrzy, to chodźcie tu do mnie i pomóżcie mi je upleść do końca! — odkrzyknęła, mając nadzieję, że tego nie zrobią.
Jednak Minho był innego zdania. Zaczął się wspinać po pnączach z niemal taką samą prędkością co Ona.
Uwiesiła się ponownie kostkami o pnącza i kończyła swoje dzieło. Kiedy starszy chłopak dotarł na tą samą wysokość, co ona, złapał się dokładnie jednego z pnączy i uwiesił się w ten sam sposób.
— Ogay, jak mam ci pomóc, moja królewno w opałach?
— Nie rumakuj tak... Spójrz jaki robię splot i rób taki sam o w tamtą stronę — wskazała palcem. Zademonstrowała mu to, a kiedy zrozumiał o co chodzi, sam zaczął robić. Na początku nieudolnie, ale z czasem coraz lepiej mu to wychodziło. Część, którą robił Minho była trochę bardziej podziurawiona i mniej stabilna, ale zajmowała ona jedną piętnastą całego hamaku, czyli możliwość, że Ona spadnie wynosiła w przybliżeniu dwa procent. Po piętnastu minutach wspólnej pracy skończyli.
— Ogay, skończone, ale jak teraz zejdziemy? — zapytał.
— Spójrz na mnie i zrób to samo.
Podciągnęła się na nogach i złapała pnącza rękoma, które należało do części hamaku. Teraz wisiała tak, że mogła w każdej chwili spaść, ale szybko złapała jedną rękę jednej z lian, które rosły na ścianie, a po chwili dołączyła do tego drugą rękę i nogi, które oparła o mur.
— Nic trudnego, teraz ty — zachęciła.
— Ciekawi mnie skąd masz takie umiejętności... Może zanim się tutaj zjawiłaś byłaś akrobatką w cyrku... Albo tańczyłaś na rurze.
Za to drugie dostał z liścia w policzek. Tia... Nie denerwuj akrobatek, pomyślała.
W końcu powtórzył to samo, tylko wolniej. Raz przez to, że się zawahał, prawie spadł, ale na szczęście Ona go upomniała w samą porę. Kiedy był już w takiej samej pozycji jak ona, zjechał po lianie.
— Widzisz, nie było tak źle — klepnęła go w ramię.
Postanowiła. Lubiła go.
— A tak właściwie, to dlaczego nie poszedłeś dzisiaj z innymi Zwiadowcami do labiryntu?
— Poszlibyśmy gdyby nie to, że uczepiłaś się pnączy w środku, a my woleliśmy mieć cię żywą tutaj, niż martwą o tam — wskazał na wrota. — Dodatkowa para rąk zawsze się przyda, chociaż jest to też dodatkowa gęba do nakarmienia i wychowania... Skoro mowa o jedzeniu, to chodźmy coś zjeść!
Przeraziła ją myśl o jedzeniu. Nie ufała Streferom jeszcze na tyle, aby coś od nich zjeść. Może to brzmi komicznie, ale bała się.
— Nie jestem głodna... — skłamała.
— Na pewno jesteś, ale to już twój problem. Idź teraz zrobić coś pożytecznego skoro tak... Jakbyś potrzebowała pomocy to idź do Chucka — wskazał ponownie na pulchnego chłopaka i odszedł w swoją stronę.
Ona zaczęła się kręcić w kółko starając się wypatrzeć chłopca, który był dość niski. Przez to było go trudno zobaczyć, chociaż był trochę tęgi...
— Hej, Świeżyno! — zawołał chłopiec w jej stronę. Naprawdę nie mógł mieć więcej niż trzynaście lat, pomyślała.
— Cześć. Ty jesteś Chuck, tak? Mogę ci zadać parę pytań? Bo nie rozumiem niektórych rzeczy...
— Ogay, wal śmiało.
— Ale chodźmy tam, na polanę. Chcę nazbierać trochę kwiatów.
Ruszyli wspólnie. Chłopiec wydawał się zadowolony, że Ona jest dla niego taka miła. Pewnie traktują go jak dzieciaka, którym zresztą jest, pomyślała.
— Mam pytanie... Co oznacza słowo „klump"? — zapytała zdziwiona. Chuck się zaśmiał.
— Klump to synonim kupy, stolca. Jak klocek spada do muszli, to jest taki odgłos. Klump, klump, klump, klump, klump, klump, klump — zaczął się śmiać, nucąc.
Ona nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć. W myślach stanęła zażenowana, ale jej nogi i tak same się poruszały. I to w takim tempie, że dzieciak za nią nie nadążał. W końcu postanowiła to po prostu zignorować i iść dalej, bo widziała już dokładnie kwiaty, których potrzebowała. Zapomniała o chłopcu po kilku sekundach, a ten chyba zrozumiał, że nastolatka go już nie słucha, bo zniknął równie szybko, co ona rzuciła się do kwiatów.
Po piętnastu minutach skończyła zbierać te najdorodniejsze i najpiękniejsze. Cały koszyk miała wypełniony wrzosami, niezapominajkami, różami, irysami, makami, dzwonkami i wieloma innymi gatunkami. Nie wiedziała jak to możliwe, że te wszystkie kwiaty są teraz... Przecież rosną o różnych porach roku. Jednak nie zastanawiała się nad tym długo, bo udała się na krótki spacer w samotności.
— Cześć, Thomato! — Zaśmiała się, kiedy zobaczyła niedaleko Thomasa.
— Co? — spytał zdziwiony.
— A nic... Polepszył mi się nastrój i wymyśliłam ci takie przezwisko. Jak wolisz, to może być po prostu Thomas, albo może Tom... Albo Tommy? Jednak chyba zostanę przy Thomato — zaczęła się śmiać, a chłopak razem z nią.
— Ciekawi mnie nadal jak masz na imię... Jak to możliwe, że nadal go sobie nie przypomniałaś. Dziwne to wszystko.
— Dziwne po całości... — Przytaknęła. — Mam do ciebie ważne pytanie. — Powiedziała, marszcząc brwi. W zasadzie jak na razie nie chciała o to pytać, jednak podświadomość zdecydowała za nią.
— Słucham?
— Czy tobie to miejsce też wydaje się takie znajome?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top