ROZDZIAŁ 18

Popatrzyłam na osobę powoli przelatując wzrokiem od dołu do góry widząc po drodze kunai'a trzymanego w jego dłoni. Gdy doszłam do głowy, aż zrobiło mi się słabo. Nie tylko nie on. Nie chce z nim walczyć.

- Kakashi nie rób mi tego....proszę...

- Chciałem ci pomóc, ale ty stałaś się bardzo złą osobą. Tamten incydent dało by się jakoś wytłumaczyć....

- Wynoś się do cholery! - krzyknęłam

-Nadal tego nie rozumiesz? Muszę cię zabić tak ja ty zrobiłaś to z tamtymi niewinnymi ludźmi!!

- Błagam cię, nie chce, żebyś zginął!! To co jest we mnie pozbawi cię życia

- O to nie musisz się martwić! Znałem kiedyś naprawdę dobrą osobę, która się zmieniła, ale teraz już jej nie ma. Jest samo zło, które trzeba zniszczyć!!

Nie chciałam z nim walczyć, za dużo dla mnie znaczy. Nie przyszedł sam, obok niego pojawiło się jeszcze paru innych shinobi. Na początku dwóch rzuciło się w moją stronę, a gdy byli już blisko utworzyłam pieczęcie, by później krzyknąć

-Katon: Kaen Senpū!

Ogień wybuchł wokół mojego ciała w spiralnym kształcie, który został posłany na wroga. Obydwaj zginęli paląc się w ogromnej temperaturze. Reszta, również ruszyła w moją stronę zostawiając Kakashi'ego z tyłu, który przyglądał się walce.

-Katon: Hōsenka Tsumabeni!

Wyrzuciłam setki shurikenów po czym wydychłam na nie czakrę ognia w celu zwiększenia siły broni, czyniąc je zdolne do wyrządzenia poważnych poparzeń. Gdy leżeli na ziemi wijąc się z bólu skróciłam ich męki wypowiadając

-Fūton: Kaiten Shuriken!

Nasączyło to bronie wyposażone w ostrza czakrą wiatru. Manewrowałam ostrzami w ruchu obrotowym, tak jak shurikeny, w celu ich zaatakowania. Podzielili los tak ich poprzednicy, jednak zanim to zrobili jeden z nich rzucił we mnie kunai'em raniąc mnie lekko w bok.

Cieszyłam się, że opanowałam prawie doskonale wszystkie żywioły co skutkowało wygraną w każdej walce.

Stałam się zła?

Ja chciałam sprawiedliwości.

Chciałam być wolna.

- Nie chce, żebyś skończył jak oni!

- Oni byli nie ostrożni, ale pomimo tego udało im się ciebie osłabić, chociaż trochę! Ja nie będę taki prosty!

Trochę uleczyłam swoją ranę niestety nie dokańczając, ponieważ mnie zaatakował. Szybkim ruchem wyjęłam katany blokując jego kunai'a patrząc mu prosto w oczy. Odskoczył daleko w międzyczasie odsłaniając swojego sharingana. Zaczął biec w moim kierunku tworząc dobrze znane mi pieczęcie żywiołu wody. Musiałam wytworzyć tak mocny ogień, który pokonał by wodę zamieniając ją w parę

-Katon: Gōkakyū no Jutsu!

Chakra, która ugniatana była w moim ciele przekształciła się w ogień i została wydalona w postaci ciągłego płomienia kończąc ogromną kulą ognia. Regulowałam poziom zebranej czakry, który kontrolował zakres ataku. Uwolniony ogień osiągnął cel z takim skutkiem jaki oczekiwałam dodatkowo pozostawił w ziemi krater. Stałam na jego krawędzi szukając mojego przeciwnika. Pojawił się on z góry, więc uniosłam katany do góry w ostatniej chwili. Nadział się na nie znikając po chwili w dymie.

Kolejny pojawił się obok mnie, ale zablokowałam go i pokonałam. Po paru minutach zabiłam już paręnaście klonów. Zmęczona stanęłam ponownie na krańcu dziury wpatrując się na postać po drugiej stronie. W jego rękę pojawiło się dobrze znane mi Chidori.

-Katon: Hibashiri, Fūton: Kamikaze!

Wyzwoliłam poryw wiatru, który uformował kilka małych tornad. W połączeniu z techniką ognia, utworzył się krąg na poziomie ziemi i został stworzony masywny płomienny huragan idący w jego stronę. Gdy wszedł w to myślałam, że to koniec jednak wyłonił się z tego w mocnej ochronie z wody. Trochę za późno się zorientowałam. Chwyciłam jego dłoń będącą blisko mojego brzucha i przesunęłam ją tak, że niestety początek jego błyskawic zahaczył o moje ciało mocno je raniąc. Upadłam na ziemię trzymając się za obficie krwawiącą ranę. Kakashi zrozumiał co zrobił i stał jak zamurowany w jednym miejscu. Popatrzyłam na niego, a on z przerażeniem w oczach uciekł z pola walki pozostawiając mnie samą.

***Time skip***

Od dłuższego czasu czołgałam się po ziemi w obdartych i brudnych ubraniach ciągnąc za sobą kałuże brudnej od podłoża szkarłatnej krwi, która również sączyła mi się z ust. Dotarłam na koniec drogi zastając przed sobą stromy i wysoki kanion przez, który przepływała głęboka rzeka. Wychyliłam się zauważając czerwoną bramę oraz ogromny głaz zakrywający wejście dodatkowo zabezpieczony pieczęciami.

Jest dokładnie tak samo jak opisywał, idealnie ukryta jaskinia w kanionie wypełnionego wodą. Cieszyłam się w duchu, że w końcu udało się ich znaleźć, gdyż byłam zupełnie wyczerpana i dalsza wędrówka zakończyłaby się dla mnie śmiercią. Kaszlnęłam zasłaniając się dłonią na, którą później spojrzałam krzywiąc się na widok znajdującej się na niej czerwonej krwi. Moje siły były już zupełnie wyczerpane tak samo jak limit mojej chakry uniemożliwiający uleczenie siebie. Chciałam wstać, ale mogłam tylko podeprzeć się na łokciach, gdyż z każdym ruchem ból coraz bardziej był nie do zniesienia, aż do tego stopnia, że opadłam bezczynnie na ziemię tworząc małą chmurę kurzu wokół siebie.

Tak skończę. Zapomniana przez wszystkich.

Obróciłam głowę w lewo i ujrzałam ogromnego czarnego kruka przypatrującego się lekko przekrzywiając swoją dość dużą główkę. Mimowolnie uśmiechnęłam się do zwierzęcia wyciągając do niego zakrwawioną dłoń próbując dotknąć jego czarnych jak smoła miękkich piór. Ptak trochę odsunął się na bezpieczną odległość, a ja opuściłam zrezygnowana dłoń uderzając o ziemię. Zamknęłam oczy lecz poczułam po chwili jak silny dziób kruka łapie mnie za rękaw i próbuje pociągnąć w stronę przepaści.

- Zaprowadzisz mnie do nich....? - zebrałam jakiekolwiek siły, żeby wypowiedzieć te słowa, które tylko z potęgowały mój ból przez co cicho syknęłam łapiąc się z boku w którym miałam dużą ranę

Nie wiem czy mam już zwidy, ale kruk lekko kiwnął głową na znak zgody. Postanowiłam walczyć do końca i ruszyłam się z miejsca idąc w stronę wody, a będąc wychylona już zupełnie puściłam się spadając z całym impetem do lodowatej wody amortyzującej mój upadek. Ciecz trochę obmyła mnie z brudu i krwi oczyszczając moje rany. Dzięki resztce chakry wyłoniłam się na powierzchnię wody utrzymując się na niej ujrzałam tam tego nadzwyczaj dużego kruka, ponownie patrzącego się na mnie swoimi dużymi ślepiami jakby z podziwem, a zarazem pogardą. Przysunęłam się po powierzchni wody w stronę skały z towarzyszącym mi ptakiem. Zaczęłam zastanawiać się jak mam tam wejść jednak nic nie przychodziło mi do głowy. W pewnej chwili poczułam ogromny ból w boku i skuliłam się tracąc przytomność.

Nawet nie wiem ile czasu minęło odkąd straciłam kontakt z rzeczywistością, ból trochę zmalał jednak nadal był dobrze wyczuwalny. Niby wszystko było jak wcześniej lecz, gdy spojrzałam na głaz był on odsunięty przez co ukazało mi się wejście do ciemnej jaskini, w której stronę leciało już ogromne zwierzę.

Wpłynęłam do środka po drodze parę razy zachłystając się zimną wodą uniemożliwiająca mi normalne oddychanie. Przypłynęłam do brzegu ledwo się wdrapując na śliską skalę i czołgając się dalej ujrzałam średniej wielkości kamienny most, a za nim przeogromną rzeźbę jakiegoś potwora. Leżałam na brzuchu patrząc się z podziwem na kamienną postać mając niespełna metr do mostu prowadzącego do mojego nowego lepszego życia. Kruk podleciał do mnie siadając tuż przy dłoniach dziobiąc je bym się ocknęła.

- Sprowadź pomoc....proszę.... - wydyszałam te słowa dławiąc się krwią wypływającą z moich ust

Kruk jakby głuchy nie ruszył się z miejsca tylko patrzył się na mnie przekrzywiając głowę.

- Proszę..... - nie dokończyłam gdyż ciemność ponownie zalała mój umysł sprawiając tymczasowe omdlenie z powodu braku sił i bólu

3-rd POV

Kruk podszedł bliżej dziobiąc po ręce upewniając się, że zemdlała, gdy był pewny w stu procentach odsunął się i powoli przekształcił w wysoką czarnowłosą postać. Chłopak miał również bardzo czarne tęczówki oraz płaszcz z wyszytymi czerwonymi chmurami o białych konturach zakrywającym połowę jego bladej twarzy. Członek Akatsuki delikatnie przewrócił dziewczynę na plecy wkładając ręce pod jej kolana i plecy unosząc do góry. Ramiona i głowa opadła luźno sprawiając, że wyglądała jak trup dodatkowo ubrudzona duża ilością własnej krwi.

***TIME SKIP***

Otwieram powoli oczy przyzwyczajając je pomimo nikłego światła padającego jedynie z paru świeczek w pomieszczeniu. Spojrzałam na pokój cały jakby wyryty w kamieniu, umeblowanego dość skąpo jedynie łóżka były najlepszym meblem tutaj. Czułam pod sobą miękki materac ugniatający się pod moim ciężarem oraz dość ładnie pachnącą pościel. Byłam jedyna w tym dużym pokoju. Na pewno nie byłam u siebie w domu ani żadnym znanym mi pomieszczeniu jedynie co pamiętam do dużego kruka patrzącego na mnie. Spojrzałam na swoje ciało i ujrzałam biegnący wokół mojego brzucha oraz rąk kremowy bandaż i parę plastrów w okolicy. Drzwi do pokoju zaczęły się otwierać powoli z cichym piskiem, prawdopodobnie właściciel chciał wejść cicho by mnie nie zbudzić. Ujrzałam wysokiego mężczyznę o czarnych oczach w ubiorze znanym dla Akatsuki z pierścieniem na palcu. Jego połowa twarzy była zasłonięta kołnierzem, lecz pomimo tego przypominała mi kogoś.

Chłopak podszedł do łóżka nic nie mówiąc usiadł na brzegu zaczynając zmieniać opatrunek. Wpatrywałam się w niego próbując sobie go przypomnieć, ale bezskutecznie do tego jeszcze ten ból głowy komplikował sprawę. Chłopak popatrzył na mnie bez emocjonalnym wyrazem twarzy od razu przypominając mi kim jest. Otworzyłam szerzej oczy oraz uchyliłam wargi

- Itachi...?

- Tak, SanSan - odpowiedział bez emocji w głosie cały czas opiekując się moją raną na, którą nie zwracałam już uwagi, teraz liczył się tylko on

Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, a ja uniosłam dłoń by dotknąć jego. Wzdrygnął się na mój dotyk dalej kontynuując poprzednią czynność

- Tutaj nie okazuje się emocji, jeśli będziesz to robić ujrzą jaka jesteś słaba...

Zatkało mnie. Więc to tak wita się brat z dawno nie widzianą siostrą. Co z tego, że nie jesteśmy spokrewnieni, ale jednak parę lat ze sobą przeżyliśmy. Nigdy nie traktowałam go jako prawdziwego brata tylko kogoś więcej i z tego co mi wiadomo to on też kochał mnie bardziej niż jako siostrę.

***Time skip***

Leżałam już czwarty dzień sama w tym ciemnym pokoju od czasu do czasu spotykając brata, który nie mówił za dużo, a czasem nawet wcale. Czułam się już naprawdę dobrze i mogłam się spotkać z liderem grupy, o którym wspominał mi Itachi parę razy zamieniając mi opatrunek. Dzięki niemu zupełnie zapomniałam o zdarzeniach sprzed paru dni.

Zapomniałam o Kakashim.

Stałam przed dużymi drewnianymi drzwiami prowadzącymi do pokoju, w którym znajdował się dowódca Akatsuki. Biłam się z myślami czy na pewno zrobiłam dobrze i czy nie będę później tego żałować, ale już na takie przemyślenia było za późno, gdyż słyszałam, że albo wstępujesz, albo cię likwidują . Uratowali mnie w jakiś tam sposób, więc odmówienie było by trochę słabe w szczególności, że nawet jakby mi się udało uciec nie miałabym dokąd. Jestem poszukiwana na masowe morderstwo i nie mam już ani przyjaciół ani chłopaka. Akatsuki to moja jedyna szansa na lepsze przyszłe życie, pomogą mi zdobyć jeszcze lepsze umiejętności oraz będę mieć ''przyjaciół'' z podobną przeszłością co ja. Podeszłam bliżej drzwi i zapukałam bez przeszkód z całą pewnością jednak, gdy usłyszałam donośny zimy głos mężczyzny zza drzwi oznajmiający, że mam wejść cała energia i pewność siebie ulotniły się w jednej chwili. Wzięłam się w garść i otworzyłam szeroko drzwi bez żadnych przeszkód weszłam do środka zastając tam siedzącego za biurkiem rudego chłopaka mającego kolczyki na całej twarzy. Przed nim stał mój brat i rozmawiał z nim tak cicho, a żeby usłyszeć musiałam podejść bliżej co mnie za bardzo nie zadowalało. Zamknęłam drzwi za sobą i podeszłam do lidera patrząc się mu prosto w oczy.

Teraz zacznie się prawdziwe życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top