Rozdział 6

Obudził mnie chłód. Lekko uchyliłem oczy i zobaczyłem, że facet, który wcześniej trzymał mnie na kolanach teraz niesie mnie w stronę kolejnego samochodu. 

Gdy Max chciał usiąść z nami w tyle, facet pokręcił głową i sam ze mną usiadł. Słyszałem, że chwilę się kłócili ale drugi w końcu odpuścił i usiadł z przodu. 

Mężczyzna tak jak poprzednio posadził mnie na swoich kolanach, owinął w koc i przytulił. Znacie to uczucie, gdy idziecie na jakieś przyjęcie i przytula was ktoś, kogo nie znacie? Może to być jakaś ciotka, czy inny diabeł, ale obejmuje was kompletnie obcy człowiek, którego wcześniej nie widzieliście na oczy. No, więc tak czułem się w tamtej chwili.

Poczułem, że facet pode mną się rusza. Zerknąłem na niego i zauważyłem, że ten na mnie patrzy. Poruszył czym, co skupiło mój wzrok. Spojrzałem w dół i zauważyłem w jego dłoni butelkę z wodą. Przelotnie na niego spojrzałem, po czym niepewnie złapałem butelkę i napiłem się trochę. Zakręciłem ją i oddałem mężczyźnie. 

Rzucił coś do swojego towarzysza, na co ten uśmiechnął się. Max chyba dopiero po chwili zorientował się, co tamten powiedział, bo wydarł się na niego. Będę szczery, wystraszyłem się go i mocniej wtuliłem się w faceta, u którego siedziałem na kolanach. Ten mocniej owinął mnie ramionami i położył policzek na mojej głowie. Szczerze mówiąc, nie było to zbyt przyjemne. Czułem się jakbym siedział właśnie u Ernesta, a ten, jak już pewnie wiecie, miał cholernie dziwne... Wszystko.
Z drugiej jednak strony, lepiej było siedzieć na czyichś kolanach niż na siedzeniu obok, które mimo wszystko, były dość twarde.

Wyglądałem sobie za okno, nie zwracając uwagi na to, co mijamy. W mojej głowie panował zbyt duży zamęt, by zwracać uwagę na takie głupoty. 
Zastanawiałem się, gdzie teraz trafię. Przecież nie będą tak ze mną jeździć do śmierci, co nie? A może... Kto ich tam zna?

Nagle zorientowałem się, że panuje dość... Dziwna cisza. Kierowca patrzył skupiony na drogę, facet, który mnie trzymał chyba też patrzył za okno, a Max. Max siedział jakiś taki spięty, co rusz zaciskał pięści albo zagryzał wargę. Wydało mi się to dziwne. Może dopadły go wyrzuty sumienia? I wreszcie odstawią mnie do domu? Poczułem nieopisaną nadzieję. 

Po chwili Max rzucił coś do kierowcy, a ten odparł mu krótko. Nie miałem pojęcia, o czym gadają, ale dość szybko sami rozwiali moje wątpliwości, gdy po kilku minutach samochód zatrzymał się na poboczu. Max usiadł obok nas, a facet pogłaskał mnie po głowie i posadził na fotelu, po czym przesiadł się do przodu. Po chwili pojazd wrócił na drogę. Czułem, że Max chce mi coś powiedzieć, ale siedziałem i patrzyłem się za okno. 
Usłyszałem jak wzdycha i spiąłem się.
- I had a younger brother, you know? (Miałem młodszego brata, wiesz?) - Spytał i zrobił krótką przerwę. - When I returned to home one day he was gone. (Gdy pewnego dnia wróciłem do domu, nie było go.) - Westchnął. - We were looking everywhere, for about one year... (Szukaliśmy wszędzie, przez około rok...) I still miss him, you know? (Dalej za nim tęsknię, wiesz?) ...I've had a sister, too. (Miałem też siostrę.) She was also kidnapped. (Też została porwana.) - Westchnął, a ja zorientowałem się, że jego głos jest lekko wilgotny. 
- Luke i Lucy... - Mruknąłem. 
- What? (Co?) - Spytał gościu zszokowany. - You saw them?! (Widziałeś ich?!) - Niemal wrzasnął. - Please, tell me where are they, I have to find them. Are they okay? Where have they been? Are they safe? (Proszę, powiedz mi gdzie są, muszę ich znaleźć. Nic im nie jest? Gdzie byli? Są bezpieczni?) - Zalał mnie pytaniami. Słyszałem, że jeszcze trochę, a się popłacze. Popatrzyłem mu w oczy.
- They're dead. (Nie żyją.) - Powiedziałem poważnie, chociaż widząc ból w jego oczach sam poczułem uścisk w sercu.
- ...How? (...Jak?) - Szepnął.
- Lucy died from cold and Luke fell into the canyon. (Lucy zmarła z zimna, a Luke wpadł do kanionu.) - Powiedziałem obojętnie. - They were like family to me. They were helping me... (Byli dla mnie jak rodzina. Pomagali mi...) - Dodałem przybity. 
Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Max po prostu przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Zamrugałem zdziwiony, a potem lekko oddałem uścisk, po chwili wzmacniając go.

***

692 słowa, ale muszę lecieć, bo robię kolację rodzince ;)

Do przeczytania,
- HareHeart 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top