Rozdział 3
Uchyliłem oczy i przez chwilę siedziałem tak, nie ogarniając co dzieje się wokół mnie.
,,Do jasnej cholery, co to był za sen?!", dudniło mi w głowie. Nie powiem, przerażenie Ernesta mile łechtało moje ego i było jak miód dla moich oczu. Widzieć go takiego wystraszonego, bezbronnego... Mmm...
- You have to drink this. - Warknął Max i wepchnął mi w dłonie butelkę z wodą. Nosz kurwa. Zdecydowanie lepiej mi było w lesie, jak najdalej od nich. Czemu zawsze JA muszę mieć takiego jebanego pecha?!
Odwróciłem się plecami do niego i szczelniej owinąłem się kocem. Nie będę pił tej ich wody, bo nie mam pojęcia, co do niej wsypali. Równie dobrze mogli tam dodać truciznę, a ja, gdybym miał jednak jakiś wybór, chyba wolałbym szybą i bezproblemową śmierć.
- I see... - Rzucił Max, jakby nagle coś zrozumiał. - Look. - Dodał i trącił mnie. Odwróciłem lekko głowę, w sam raz, by zobaczyć, jak ten bierze kilka łyków wody z butelki, po czym wyciera jej "koniec". Okej, teraz chyba nie mam wątpliwości, że to zwykła woda. Jednak, coś dalej mi nie pasowało. Jeśli mnie złapali, to najprawdopodobniej chcą oddać mnie do Ernesta, który im zapłaci. Naprawdę są aż tak głupi, by nie wpaść na to, że mogą coś dorzucić do tej wody, żebym zasnął?
Z drugiej strony, może im się wydawać, że są sprytniejsi ode mnie. Przecież to logiczne, że Max jest wśród swoich, więc nawet jeśli by zasnął przez proszki w wodzie, jemu nic by się nie stało. Co innego ze mną... Chociaż, znając życie, wujaszek Erneścik dosadnie dał im do zrozumienia, że jak spadnie mi włos z głowy, to nici z kasy. Pewnie jebany sadysta chce mieć mnie w nienaruszonym stanie, żeby móc mnie potorturować bez obaw, że mu zdechnę.
W końcu poddałem się i niepewnie wyciągnąłem dłoń po butelkę. Mimo, że strasznie chciało mi się pić, to musiałem pokonywać pragnienie powoli, bo inaczej bym zwymiotował.
Po wypiciu całej butelki wody odetchnąłem i oblizałem się, po czym przetarłem usta dłonią i oddałem pustą butelkę Max'owi, który uśmiechnął się do mnie.
- Good boy. - Mruknął, a ja zgromiłem go wzrokiem, na co ten się roześmiał. Prychnąłem wkurzony i oparłem się o fotel, krzyżując na piersi ramiona i patrząc za okno.
Po kilkudziesięciu minutach wjechaliśmy na... Chyba lotnisko?
- I swear to God, if you'll try to escape, I won't have any mercy for you. - Rzucił facet, odkuwając mnie od fotela i przykuwając do siebie. No nie wiem, osobiście uważam, że trochę ciężko byłoby mi się wyplątać spod jego "skrzydeł", bo był ode mnie wyższy dobre 10 centymetrów. Gdyby on chciał uciec, mógłby po prostu przerzucić mnie sobie przez ramię i pobiec. Ja, niestety, nie miałem takiej możliwości. Niestety, facet był dla mnie za duży i za ciężki, bym mógł go podnieść, a co za tym idzie niemożliwym byłoby ucieknięcie, będąc do niego uwiązanym.
Max wysiadł ze mną z samochodu, a ja odetchnąłem świeżym powietrzem. Brakowało mi zapachu śniegu, drzew i zwierząt... Szum wody czy wiatru też był piękną muzyką. Na szczęście choć jeden przyjaciel nie opuścił mnie i co chwilę czułem, jak wiatr niezbyt delikatnie muska moje policzki. Mimo wszystko, stęskniłem się za mrozem szczypiącym w twarz. Przywodził na myśl... Dom.
- Come. - Mruknął z uśmiechem Max, gdy zorientował się, że grzecznie stoję obok niego. Jak wierny piesek...
Pociągnął mnie delikatnie, a ja zobaczyłem przed nami helikopter.
,,KIM DO CHOLERY JEST TEN FACET?!", myślałem, powoli podchodząc do ciemnej maszyny.
- Get in, I'll help you. - Mruknął i wziął mnie na ręce, po czym wsiadł do pojazdu. Po chwili zebrali się też jego kumple. Coraz bardziej nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Max i jego ekipa tak naprawdę są jakimiś mega agentami, co to zabijają polityków i inne ważne osobistości, kradną co im wpadnie w łapy, pewnie jakiś burdel też prowadzą.
Nagle coś do mnie dotarło. A co jeśli oni nie zostali wynajęci przez Ernesta, lecz sami postanowili zrobić ze mnie swoją prywatną zabawkę?
Otrzeźwił mnie dopiero dotyk na policzku.
- Here, you'll need this. - Rzucił Max i nałożył mi nauszniki. Skinąłem lekko głową i zerknąłem za szybę. Helikopter został uruchomiony i powoli wzbijał się w górę.
Nasze dłonie stykały się delikatnie, a ja nie mogłem się uspokoić. Max musiał wyczuć, że jestem spięty jak struna i nie mogę się uspokoić. Delikatnie ułożył palce na mojej dłoni, a ja zadrżałem.
- Only few days more and you'll be with your family again, buddy. - Mruknął uśmiechnięty. Kiwnąłem niepewnie głową, mimo, że tak naprawdę nie chciałem wracać... Moja rodzina leżała rozrzucona po najzimniejszym obszarze Rosji, a ci chcieli mnie wywieźć nie wiadomo gdzie. I prawdę mówiąc, cholernie się bałem.
***
Znowu lekko krótszy rozdział, ale już późno XD
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top