Rozdział 26

Babka próbowała zadać mi parę pytań, ale odpowiadałem albo bardzo szczątkowo, albo w ogóle, więc w końcu poddała się i poszła gadać z moim ojcem. 

Ku swojemu przerażeniu widziałem, jak ta pokazywała mu jakieś durne leki, ale na szczęście on tylko kręcił przecząco głową.

-*Godzinę później*-

Gdy wreszcie wyszedłem z tego budynku poczułem nieopisaną ulgę, jakby ktoś zrzucił z moich ramion olbrzymi ciężar. 

Nie czekając na nic zrzuciłem buty i pobiegłem na górę. 

- Mortez! - Krzyknąłem, wpadając do mojego pokoju. Pies od razu uniósł głowę i zaszczekał wesoło na powitanie. - Mam plan! - Dodałem już ciszej, siadając obok niego. Zerknąłem, czy drzwi na pewno są zamknięte, po czym zacząłem wprowadzać mojego psiego przyjaciela w mój pomysł. 

- Dominik albo Mariola mają klucz do mojej bransoletki. Można ją otworzyć też aplikacją, ale Dominik ma telefon non stop przy sobie, więc to odpada. - Zacząłem spokojnie. - Muszę mieć ten klucz, ale nie mam pojęcia, jak on wygląda. Znajdziesz go dla mnie? - Spytałem z nadzieją. - Gdy nie będzie mnie ograniczało to dziadostwo będę mógł w nocy wymknąć się z pokoju i poszukać czegoś do otworzenia twojej obroży, bo z tego, co zauważyłem, też ma zamek na magnes. - Pies zaszczekał wesoło i zamachał ogonem. Wyciągnął się i liznął mnie w głowę, a ja zachichotałem cicho. - Dobra, leć, tylko wiesz, pokręć się trochę pod domu, poudawaj, że chcesz, żeby cię pogłaskali i tak dalej. - Dodałem, gdy pies wstawał z łóżka. Machnął ogonem i poszedł.

-*Godzinę później*-

Strasznie się nudziłem, ale raz na jakiś czas dodawałem coś do mojego planu. Musimy wydostać się z miasta, a potem uciec jak najdalej. 

Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi. Uniosłem głowę i niemalże krzyknąłem z radości. Mortez trzymał w pysku jakiś przedmiot. 
- To to? - Spytałem i wyciągnąłem po niego dłoń. Pies podał mi urządzenie, a sam skoczył jeszcze zamknąć drzwi. 
Przyłożyłem końcówkę dziwnego, długopisowatego czegoś do zamka, a ten wydał z siebie ciche kliknięcie, po czym... WYŁĄCZYŁ SIĘ! Bransoletka spadła na kołdrę, a ja zamarłem, z nadal uniesioną ręką i szeroko otwartymi oczami. 
- UDAŁO SIĘ! - Ryknąłem, ale zaraz zatkałem sobie usta, gdy dotarło do mnie, że nadal jestem w domu. - Teraz czekamy do nocy. - Powiedziałem, z powrotem zakładając sobie bransoletkę na rękę. - Dzięki temu nikt się nie dowie, że mam klucz. - Szepnąłem mu, a ten skinął głową. Wskoczył na łóżko obok mnie. 

---

Siedzieliśmy tak w ciszy parę godzin. Ja drzemałem, oparty o niego, a Mortez chyba też spał. 
- Aron, obiad! - Usłyszałem przytłumiony krzyk i warknąłem, wściekły. Byłem taki głodny, a nie mogłem nic zjeść, bo umierałem od bólu brzucha. Ale dzisiaj w nocy... Wymknę się i najem za wszystkie czasy! 

Nie zareagowałem na wołanie, było mi tak przyjemnie, miękko i ciepło. Usłyszałem pukanie do drzwi, a po chwili Mariola weszła do pokoju. Udałem, że śpię. 
- Zjesz jak się obudzisz. - Rzuciła cicho i położyła coś na stoliku nocnym.    

Gdy wyszła poczekałem jeszcze chwilę, po czym niechętnie odwróciłem głowę. Zerknąłem na stolik. Stał na nim jakiś talerz z jakimś mięsem...
- Mortez? - Spytałem cicho, na powrót zamykając oczy. Pies drgnął. - Nie chcesz czegoś zjeść? - Spytałem, a ten uniósł ogon i pacnął nim o kołdrę. - Częstuj się. - Rzuciłem, wskazując na talerz. - Ja wracam spać. - Dodałem i odwróciłem się na drugi bok. 

Pies zjadł wszystko. Ja nie musiałem się martwić o to, że ,,nie jem", a on pojadł sobie. Same plusy. 

---

Obudziłem się pod wieczór. Było już naprawdę późno, bo dochodziła 23. Uśmiechnąłem się szeroko. Usiadłem na łóżku i wyciszyłem się. Słyszałem spokojny oddech zza ściany obok i żadnego tłuczenia się czy innych, niepożądanych dźwięków. Zdjąłem bransoletkę. Klucz schowałem w pokoju, a bransoletkę zostawiłem na łóżku.
- Słyszysz coś? - Szepnąłem do Morteza. Ten na chwilę zamyślił się, lecz potem pokręcił głową. - To idę. Zostań tu, oke- - Urwałem nagle, gdy do głowy przyszedł mi kolejny pomysł. - Albo czekaj. Pójdziesz tam ze mną. W razie czego pomyślą, że to ty chodzisz po domu i pójdą spać. - Wyjaśniłem. - A przynajmniej taką mam nadzieję. - Dodałem po chwili i odetchnąłem. 

Spokojnie i cicho wyszedłem na korytarz. Rozejrzałem się, lecz wszystkie drzwi były zamknięte. Wskazałem głową przed siebie, dając znać psu, żeby prowadził. Ten poszedł przodem i poprowadził mnie do salonu na parterze. 

Zacząłem przeszukiwać wszystkie szafki i półki. Stoły, krzesła. Wszystko, co było w pomieszczeniu. Kątem oka widziałem, jak Mortez węszy w pobliżu niewielkiego kredensu.
- Czujesz coś? - Spytałem szeptem. Ten kiwnął głową i wskazał półki. Podszedłem do niego i włożyłem dłoń do jednej z nich. Przesunąłem nią po gładkim blacie, aż moje palce natrafiły na coś zimnego. Wyjąłem jakąś smycz do kluczy, z łapką u dołu. Zmarszczyliśmy brwi. 
- Pokaż się, spróbujemy. - Rzuciłem szeptem i kucnąłem. Pies odchylił głowę, a ja przyłożyłem klucz do zamka. Ciche kliknięcie utwierdziło nas w przekonaniu, że znaleźliśmy właściwy klucz. Już widziałem tę radość w oczach psiaka, mimo, że nadal tkwiliśmy w tym więzieniu. 

- Nie mogę jej dać do pokoju, bo się zorientują, że pomogłem ci uciec. - Szepnąłem, odkładając klucz na miejsce. - A gdybyś my ją zniszczyli? - Spytałem po chwili. - Ma jakiś alarm, albo coś w tym stylu? - Spytałem, a pies pokiwał głową. - Kurwa, wspaniale. - Warknąłem. Nagle do głowy przyszedł mi pomysł. Złapałem obrożę i chwilę użerałem się z pilotem, aż w końcu odnalazłem odpowiedni guzik, który wyłączył urządzenie. - No, teraz wystarczy ją rozwalić. - Uśmiechnąłem się i ruszyłem do wyjścia. 

---

Znalazłem jakieś dwa kamienie. Ułożyłem obrożę na jednym z nich i uderzyłem ją drugim. Miejsce, w którym znajdował się chip rozpadło się, a my uśmiechnęliśmy się do siebie. Pozbierałem resztki obroży, po czym wyszliśmy na chodnik. Znalazłem jakiś kontener i wrzuciłem do niego resztki urządzenia. 
- I co ty na to? - Zapytałem szczęśliwy. Oddychałem pełną piersią! - Jesteśmy wolni! - Dodałem, rozkładając ręce na boki. - Chodź, idziemy! Czas poszukać nowego domu. - Rzuciłem z uśmiechem i poczochrałem go po głowie. 

I tak oto ruszyliśmy razem na poszukiwanie miejsca, które będziemy mogli nazwać domem.

***

Równiutkie 1K słów. 

Jeśli ktoś nie czyta Czarnej Gwiazdy może nie wiedzieć, że mam kontuzjowaną nogę. Z tego też powodu może pojawić się więcej rozdziałów, choć niczego nie obiecuję. 

Do przeczytania,
- HareHeart


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top