Rozdział 21

- Przepraszam... - Mruknął szybko. Przesunąłem się bardziej w stronę drzwi. Wolę zginąć zgnieciony przez jakiś samochód, który w nas wjedzie, niż dać mu się przelecieć.

Mój oddech był tak cholernie szybki... Na szczęście w pojeździe grało radio, więc ten skurwiel siedzący na siedzeniu obok nie słyszał tego, jak przerażony byłem.
- Pewnie tego nie pamiętasz, ale mam na imię Dominik. - Rzucił nagle z lekkim uśmiechem. Czułem, jak moje serce pobija jakieś pieprzone rekordy. Ze stresu niemal nie mogłem oddychać. 

- Dobrze się czujesz? - Spytał zmartwiony, zerkając na mnie kątem oka. Pokiwałem lekko głową. - Odezwij się do mnie... - Poprosił miękko. Rozchyliłem lekko usta, lecz potem zacisnąłem je w wąską linię, kręcąc lekko głową. - Dlaczego nic nie mówisz? - Spytał tak samo miękko. Odpowiedź była banalnie prosta. Tak kurewsko chciało mi się płakać, że byłem pewien, że mój głos będzie łamał się bardziej niż suche patyki. - Porozmawiamy potem, okej? Muszę prowadzić. - Wyjaśnił delikatnie. Skinąłem lekko głową, choć wcale nie miałem ochoty na ,,rozmowy". 

---

Przez całą drogę wpatrywałem się w widoki za oknem. Coraz bardziej chciało mi się wyć. Wszędzie szare budynki, okazjonalnie ozdobione jakimiś plakatami czy bazgrołami. To zdecydowanie nie był mój Dom. To było więzienie. Pieprzone, betonowe więzienie...   

- Jesteśmy. - Otrzeźwił mnie miękki głos kierowcy. - Uważaj, jak będziesz wchodził, bo Jula od paru dni biega od drzwi do okna. Parę razy sam się o nią potknąłem. - Powiedział z lekkim uśmiechem. - Nawet nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniliśmy... - Westchnął. - Jestem z ciebie dumny, wiesz? - Spytał i zrobił krótką przerwę. - Dwa lata... Dwa lata pieprzonego koszmaru, gdy budziliśmy się z Mariolą i uświadamialiśmy sobie, że to nie był jakiś zły sen. Że naprawdę cię porwano... - Zrobił krótką przerwę i przetarł twarz dłonią. - Tego pewnie też nie pamiętasz, ale chcę, żebyś to wiedział: Przepraszam, synu. Gdy widziałem, jak twoja matka i siostra wypłakują sobie oczy dotarło do mnie, że wcale nie musiałem nikomu cię oddawać. Że mogłem to zgłosić, a oni by mi pomogli. Nam. Bylibyśmy bezpieczni... - Westchnął.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu on wyszedł i otworzył mi drzwi, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. 

Znajdowałem się przed dość dużym domem. Na pewno był drogi. Szkoda by było, gdyby tak przypadkiem kiedyś się spalił, prawda? 
Zanim zdążyłem przemyśleć plan, mężczyzna już złapał mnie za rękę, ignorując moje ostrzegawcze warknięcie, po czym pociągnął mnie do drzwi, które otworzył, przepuszczając mnie w progu. 
Nie zdążyłem przyjrzeć się wnętrzu, a już usłyszałem głośny płacz i lament. Ze zdziwieniem zerknąłem na kobietę, która obejmowała mnie szczelnie, co jakiś czas całując po twarzy i głowie. Miałem ochotę ją uderzyć. Tak szczerze, od serca. Jak można tak obmacywać obcego człowieka?! 
Zanim zdążyłem się na nią wydrzeć, poczułem jak coś małego przykleja mi się do nóg. Zerknąłem w dół i zobaczyłem jakiegoś bachorka. Też wył, jakby go ze skóry darli, ale w przeciwieństwie do tej dorosłej nie szeptał co chwilę, że wreszcie odzyskał swojego ukochanego synka, że tak za mną tęsknił, i tak dalej, i tak dalej.
Zanim zdążyłem się zorientować, czułem też jak typ podający się za mojego ojca również się do mnie przykleja. Oj, uwierzcie mi, nie było to miłe uczucie. Cały zesztywniałem, choć tak strasznie chciałem nad tym zapanować.
,,To już nie boli...", pomyślałem zrezygnowany. Jakimś cudem udało mi się trochę rozluźnić. 

Nawet nie macie pojęcia, jakie to dziwne uczucie, gdy stoisz w środku korytarza i nagle orientujesz się, że przytula cię troje ludzi, których kompletnie nie znasz. No, może poza jednym wyjątkiem. Ten skurwiel, który teraz obejmował trzęsącą się kobietę. Wyła tak, jakby ją ze skóry darli. Ależ miałem ochotę powiedzieć jej, żeby się wreszcie zamknęła. To samo z tym małym gównem, co kleiło mi się do nóg. Skakało wokół mnie jak pieprzona piłka. 
- Julka, daj dojść do siebie bratu. - Poprosił facet, w dalszym ciągu wciskając w siebie żonę. - Przecież tłumaczyłem ci, że nas nie pamięta. - Dodał, głaszcząc babkę po plecach. - Jak ty byś się czuła, gdyby jakiś chłopiec podbiegł do ciebie i zaczął tak skakać? - Zapytał, a dziewczyna na raz zaprzestała wszystkich czynności. 
Zanim zdążyłem zareagować, ta złapała mnie za dłoń i z zapałem zaczęła gdzieś ciągnąć. 
- Pokażę ci mój pokój! - Zaczęła jakbym był jej przyjaciółeczką. - Przedstawię ci moje zabawki! Na pewno którąś pamiętasz! - Dodała. ,,No chyba kurwa nie.", pomyślałem, z przerażeniem wyobrażając siebie w otoczeniu wielkich, pluszowych maszkar. Przez wspaniałego wujaszka Erneścika nie cierpiałem wszystkiego, co było związane z dziećmi. Smoczki, pieluchy, gry, zabawki... Maskotki...
- Daj spokój, kochanie. - Po raz pierwszy odezwała się ta laska, co tak ryczała przez ostatnie paręnaście minut. Jej głos był lekko zachrypnięty i wilgotny od płaczu, ale przynajmniej mówiła dość wyraźnie, za co byłem jej nieco wdzięczny. - Możesz pokazać Aronowi jego pokój, na pewno się nie obrazi. - Posłała jej delikatny uśmiech, a ja lekko się skrzywiłem. ,,No nie byłbym tego taki pewien.", pomyślałem. Dziecko złapało mnie za rękę, a ja odwróciłem lekko głowę. I zamarłem.
Zobaczyłem duże legowisko dla psa, miski i pudełko z zabawkami.
- Lubisz psy? Diego na pewno cię polubi! - Zapiszczała szczęśliwa. Matko Naturo, już jej nienawidzę. Swoją drogą, biedny pies. Nie dość, że jebnięci właściciele, to jeszcze mały diabeł z ADHD. I jeszcze to imię. Chociaż dobrze, że nie nazwali go Pimpek albo Puszek. Wtedy na stówę padłbym ze śmiechu.
Lub ze współczucia dla tego biednego zwierzęcia. 

Mimo wszystko posłusznie dałem się zaciągnąć na piętro. 
Weszliśmy do "mojego" pokoju. 
- Ładnie, prawda? - Spytał mały diabełek. 
- Ta... - Mruknąłem i zerknąłem za okno. ,,KURWA CO TO JEST???!!!", ryknąłem w myślach, cudem powstrzymując się, by nie wykrzyczeć tego na głos. Otóż w oknach znajdowały się kraty. Dosłownie jak w pieprzonym więzieniu. 
Diabełek chyba zauważył, że wpatruję się w okno, bo również zerknął na moją potencjalną drogę ucieczki.
- Tata powiedział, że to dla twojego dobra, żebyś nie uciekł i że zdejmie je, jak ci się polepszy. - Uśmiechnęła się do mnie. - Ale już nie uciekniesz, prawda? - Spytała. ,,Nie martw się, rozgryzę tylko jak pozbyć się tej bransoletki i więcej mnie nie zobaczysz.", pomyślałem, wpatrując się w jej oczy.

- Nie uciekniesz już... Prawda? - Spytała, nieco niepewnie. Jej przerażona mina mile pieściła moje ego.

***

Okej, wena chyba uznała, że należą się Wam przeprosiny za te wszystkie soboty bez rozdziałów, więc macie następny :)

Co myślicie?

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top