Rozdział 17
Poczułem jakbym wrósł w ziemię.
Następnie długa, wredna dłoń przecisnęła się przez roślinność i zacisnęła w pięść parę centymetrów ode mnie. Miałem ochotę krzyczeć.
- Ej, coś tu jest! - Usłyszałem głos i w momencie zachciało mi się płakać. Rozejrzałem się, ale zjawy już dawno nie było. Tak samo materaca. ,,KURWA!!!", ryknąłem w myślach. Gdybym wiedział, że od tak może sobie znikać, zaoszczędziłoby mi to problemów! Już dawno byłbym daleko stąd!
Usłyszałem coraz więcej szeptów i głosów. Wszystkie zbliżały się do mnie. W akcie desperacji zacząłem cofać się, sunąc dłonią po zimnej ścianie. Oglądnąłem się i zauważyłem drugie wyjście. Poczułem, jak ulga spływa na mnie niczym ulewa. Zacząłem powoli wycofywać się. Już widziałem, jak ludzie odgarniają roślinność i wchodzą do jaskini.
Odwróciłem się i wyczołgałem przez wąskie wejście. Już miałem zrywać się do ucieczki, gdy poczułem, jak coś zaciska mi się na nadgarstku. ,,O kurwa.", pomyślałem przerażony, gdy zauważyłem srebrną, metalową żyłkę wbitą w moją skórę. ,,No nie.", warknąłem do siebie w myślach.
Kurwa, ja to zawsze mam szczęście.
Na szybko zacząłem odgarniać liście i ziemię, żeby wygrzebać tamten cholerny patyk. Modliłem się, żeby cichy szelest liści nie zaalarmował ludzi chodzących wokół.
Udało mi się go wygrzebać i od razu poczułem, jak linka lekko luzuje się. Złapałem pętlę w zęby i poluzowałem ją jeszcze bardziej, aż ta w końcu spadła mi z ręki, pozostawiając tylko dość głęboką, krwawiącą ranę. ,,Wyliże się.", mruknąłem do siebie w myślach i przycupnąłem w krzakach.
Wyczułem moment i lekko się podniosłem, żeby ruszyć w las, gdy poczułem, jak ktoś zakłada mi klamrę na szyję i unosi. Starałem się go kopnąć, ale przez szok i strach nie udało mi się to. Poczułem jeszcze, jak zderzam się z ziemią, a potem straciłem przytomność.
---
Gdy się ocknąłem pierwsze co zobaczyłem to bardzo jasne, nienaturalne światło. Po dokładniejszym wpatrywaniu się w jakieś dziwne, kolorowe miejsce udało mi się dostrzec worek z kroplówką. ,,No chyba kurwa nie!", pomyślałem i spróbowałem się odwrócić. Przeraziłem się, bo dotarło do mnie, że nie mogę się ruszyć. I wcale nie chodziło o to, że byłem przykuty, bo spodziewałem się pasów, ale nawet nie czułem własnym mięśni!
Na szczęście to przeszło w miarę bycia świadomym. Mogłem się już ruszyć, choć dalej wolałbym siedzieć gdzieś w lesie. ,,Ta jebana babcia musiała mnie wydać!", pomyślałem i w momencie pożałowałem tego, że jej pomogłem. Zawarczałem cicho. Mam dość! Mogłem dać się zajebać. Poczułem, jak adrenalina zaczyna krążyć mi w żyłach. Dać się zamordować! Byłbym kurwa wolny! I ten cholerny kot! Co to właściwie było? Zjawa? A może jakiś kurwa świecący dachowiec?!
Nawet nie zarejestrowałem, gdy urywany warkot przeszedł w jeden, ciągły dźwięk. Byłem taki wściekły! Gdybym tylko mógł stąd wyjść i kogoś zabić!
Starałem się poruszyć, ale te cholerne pasy skutecznie blokowały moje ruchy. Opadłem na materac, nadal cholernie wściekły i usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, co rozzłościło mnie jeszcze bardziej.
Zobaczyłem tamtego doktorka... Jak mu tam było... Em... Daniel? Nie... Damian! Tak, Damian. W każdym razie, rzeczony Damianek podszedł do mnie i zerknął na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał. Przygryzł lekko wargę, rzucając spojrzeniem między kroplówką, a monitorkiem, który nadzorował pracę mojego serca.
Po chwili wyszedł. Widziałem, jak stoi z jakimś innym doktorkiem obok drzwi do mojej sali i żywo o czymś dyskutuje, co jakiś czas wskazując na mnie. Przełknąłem ślinę. Dalej byłem wściekły, ale złość powoli ustępowała miejsca strachowi. Co on chce ze mną zrobić? Zabije mnie za to, że uciekłem?
Po chwili wrócił i podszedł do mnie.
- Więc tak... - Zaczął. - Nie możemy pozwolić, żebyś uciekał z sali ani ze szpitala, bo nigdy stąd nie wyjdziesz. - Powiedział, nie patrząc na mnie. Bawił się jakąś bransoletką. - Ale nie chcemy też cię pasować, bo to może być jakiś czynnik, przez który bardziej się boisz. - Zerknął na mnie. - Postanowiliśmy, pójść na kompromis. - Odparł z lekkim uśmieszkiem. Złapał mnie za rękę i nałożył jakąś dziwną, czarną bransoletkę. Przyłożył coś do niej, a wtedy usłyszałem ciche kliknięcie. ,,O kurwa, mam nadzieję, że to nie jest to, o czym ja myślę.", pomyślałem spanikowany, przypatrując się urządzeniu.
- To taka bransoletka, która pokazuje, gdzie aktualnie znajduje się jej posiadacz. - Uśmiechnął się. - Jest zamykana na- - Zaczął, ale nagle przerwał. - Albo, nieważne. Bystry i zaradny z ciebie chłopak. Sam do tego dojdziesz, ale nie powiem ci, bo jeszcze się wściekniesz i będę musiał ci coś podać, a nie chcę się z tobą użerać. - Uśmiechnął się, rozbawiony. - W każdym razie, nie dasz rady jej otworzyć, bo potrzebujesz do niej takiego fajnego kluczyka.
- Który wygląda...? - Spytałem poważnie, skanując go wzrokiem. Ten się roześmiał, a ja znowu wkurwiłem.
- Faktycznie jesteś cholernie sprytny. - Rzucił rozbawiony. - Który wygląda tak, że ci go nie pokażę. - Uśmiechnął się. Zawarczałem na niego. - Więc, nie musisz już się bać, że nie będziesz mógł się ruszyć. - Zaśmiał się, ale potem spoważniał. - Co prawda, żaden pracownik nie chce wylądować na oddziale, więc będziemy musieli się skuwać, zwłaszcza przy badaniach, bo możesz zrobić coś albo sobie, albo komuś. - Poczułem jak krew się we mnie gotuje. Pikanie dość wyraźnie przyśpieszyło. - A i jeszcze jedna sprawa. - Zaczął doktorek. - Zlituj się nad sobą samym i nie walcz. Ani z personelem, ani z lekami, bo to cię wykończy. One mają pomóc ci się zregenerować, poprzez wywołanie zmęczenia, ale gdy będziesz z nimi walczył i nie będziesz się wysypiał, to będą bardzo mocno cię osłabiać, a chcemy, żebyś wydobrzał. - Rzucił i wlepił we mnie oczy, jakby czekał na odpowiedź.
Nie miałem pojęcia, do czego się przyczepić. Dlaczego po prostu mnie nie puszczą? Czuję się jak cholerny eksponat! Każdy może sobie przyjść, pogadać i popatrzeć, a ja nawet nie mogę się obronić! To nie fair, kurwa!
- Miło, że się nie wykłócasz. - Uśmiechnął się. - Dam ci drugą dawkę leków i błagam cię, spróbuj po nich zasnąć. - Westchnął. - Dałem ci maksymalną dawkę, ale dla ciebie to i tak było za mało, bo walczysz z sobą samym. Muszę sprawić, żebyś zasnął choć na chwilę, bo możesz naprawdę sobie zaszkodzić. - Rzucił. - Chcę po prostu, żebyś jak najszybciej odzyskał siły i stąd wyszedł. - Mruknął.
***
Aru chyba nigdy się nie uwolni, co nie?
Przemyślenia?
Teorie? :>
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top