Rozdział 13

Wybaczcie, że od 3 tygodni jest ta sama piosenka, ale rozdziały od 11 do 13 są pisane w jeden dzień. Poza tym uważam, że piosenka pasuje do naszego bohatera :)

Westchnąłem cicho, po czym przełknąłem ślinę i przyspieszyłem kroku, kątem oka zerkając w kierunku budynku. Ochroniarze spokojnie wałęsali się po parkingu. Żadnego krzyku. Żadnego zamieszania. Uśmiechnąłem się lekko, nieco uspokojony.

Cieszyłem się, że szpital był po drugiej stronie drogi. Nie musiałem się czaić. 

Po kilkudziesięciu minutach... Albo kilku godzinach...? Zauważyłem, że bloki zaczęły się przerzedzać. Nawet nie macie pojęcia, jaki to był wspaniały moment. Ruszyłem szybszym krokiem, wdychając powietrze. Dalej czułem smród miasta, ale powietrze tutaj było czystsze.

Gdy dotarłem na skraj domostw było już grubo po zachodzie słońca. Świat oświetlał tylko biały, chłodny księżyc i gwiazdy. Zerknąłem na chwilę w górę, zatrzymując się.
Po chwili niemal biegiem ruszyłem w dalszą drogę.

Może mi się przywidziało, ale między gwiazdami dostrzegłem wizerunek tygrysa, który ewidentnie się do mnie uśmiechał. 

Pociągnąłem nosem, starając się nie płakać. Jest późno, ale na pewno ktoś jeszcze chodzi po ogrodzie lub wraca z pracy. Ciekawe, co zrobi, gdy zobaczy, że smutny, płaczący chłopak idzie sobie w nocy po chodniku. Nie mogę zacząć uciekać, bo na pewno za mną pobiegnie. Przecież instynkt łowcy każe złapać ofiarę. 
Uśmiechnąłem się smutno do swoich myśli. Chciałbym, żebym to ja był łowcą. Żeby musieli uciekać przede mną... Żebym wreszcie nie musiał się bać...

Dotarłem do ostatnich domostw. Dalej były już tylko ogródki działkowe. Na dobrą sprawę mógłbym do nich wleźć i się zdrzemnąć. Minusem było to, że byłem tak wykończony przez strach, leki i ucieczkę, że nie miałem pojęcia, kiedy się obudzę. Nie mogę ryzykować, że taki o to debil wejdzie sobie na działkę podlać ogórki, a skończy się na tym, że wezwie policję, bo zobaczy, jak jakiś "chuligan" drzemie sobie w jego roślinach. ,,Szkoda, że nie umiem się zmieniać w zwierzę...", warknąłem w myślach. Przecież nikt nie przegoni ptaka z ogrodu, prawda? 
Cholera, wujaszek mógł dać mi jakieś dragi, co dałyby mi taką moc. Lub chociaż zmieniły. 

Po kolejnej godzinie wędrówki wreszcie udało mi się przedrzeć przez ogródki działkowe i zerknąłem w las. Przede mną rozciągały się łąki, a dopiero kilometr dalej zaczynały się drzewa. Miałem już dość, chciałem spać.

Odwróciłem się. Większość działek była ładna i zadbana, część była po prostu grządkami, lecz było parę opuszczonych lub zaniedbanych miejsc. Na jednej z takich właśnie działek stał sobie mały domek. Powybijane, brudne szyby, brudne ściany + zarośnięty trawnik. Jeśli się okaże, że ktoś tu mieszka, to zostanę motylem. Nie żartuję.

Nagle poczułem piękny zapach, przez który zgiąłem się w pół. Nie chodzi mi o to, że jedzenie było usmażone, to akurat było minusem. Chodzi mi o to, że poczułem zapach kolacji jakiejś rodzinki, co przypomniało mi o tym, jak głodny jestem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegokolwiek zdatnego do jedzenia.
Poza jakimś psem, który nagle zaczął wyglądać naprawdę smacznie, to jedyne, co widziałem to warzywa na pobliskiej grządce. 
Rozejrzałem się, czy nikt tego nie widzi, po czym szybko przeskoczyłem płot i miękko wylądowałem na ziemi, żeby na pewno nikt tego nie usłyszał. Zerknąłem przed siebie i podszedłem do roślin. Cebule, czosnek, koperek, marchewki, ogórki, groszek, pomidory... 

Szybko nazbierałem groszku, do tego biorąc jedną cebulę i pomidora, po czym poruszałem ziemię, żeby wyglądało tak, jakby nic tu nigdy nie rosło. Włożyłem warzywa do kieszeni kurtki i zasunąłem zamki, po czym przeskoczyłem pierwszy płot, a potem drugi. Wszedłem do domku i rozejrzałem się. Wnętrze nie było nawet pomalowane, a podłogą był beton. Szczerze mówiąc, cieszyłem się z tego, bo będę mógł urządzić sobie obiecane ognisko. Mam nadzieję, że gdy już się tu zadomowię ten pies, którego wcześniej widziałem nadal tu będzie.

Usiadłem na podłodze, wcześniej rzucając na nią kurtkę i owinąłem się bluzą, po czym zabrałem się za jedzenie. Dawno nie miałem w ustach nic, co nie byłoby mięsem, ale byłem tak głodny, że nawet te warzywa były jak niebo w gębie. 
Zjadłem pomidora, potem obrałem sobie cebulę, a na końcu obrałem groszek ze strączków i zjadłem go. Westchnąłem i zwinąłem się w kłębek na kurtce, przykrywając się bluzą. Nadal byłem cholernie głodny, ale już potrafiłem to wytrzymać. 

Ułożyłem się wygodniej i zamknąłem oczy. 

Ku mojemu szokowi sen nadal nie chciał nadejść. Zerknąłem przez okno i zobaczyłem, że jest już po północy. Byłem taki wykończony, że nie miałem sił wstać, a nie mogłem zasnąć. Dalej chciało mi się jeść. Ilekroć zamykałem oczy widziałem jakąś młodą, śliczną sarenkę albo królika. Albo wcześniej obiecaną kaczkę. W pewnej chwili łzy spłynęły mi po policzkach. Nie mogłem wstać ze zmęczenia, a nie mogłem zasnąć i zregenerować sił, bo byłem głodny. Błędne koło. Umrę tutaj. 

Chociaż...

...Może to i lepiej...

Zazgrzytałem zębami i wytarłem oczy w bluzę. Ciaśniej się nią owinąłem, po czym odetchnąłem, zamykając oczy. Może to tylko wyobraźnia, ale gdy jakimś cudem udało mi się ruszyć do krainy Morfeusza poczułem jakby jakieś duże, miękkie zwierzę się do mnie przytulało. Wreszcie udało mi się zasnąć.

Obudził mnie piękny zapach. Nie chciało mi się jednak otworzyć oczu. Było mi przyjemnie ciepło i wygodnie. Jedyne, co było dziwne, to to, że wydawało mi się, że czuję zapach bardzo znajomego futra. 

- Strumień! - Krzyknąłem, zrywając się do siadu. Rozejrzałem się, nadal zszokowany snem, a po chwili łzy napłynęły mi do oczu. Tuż przede mną leżała martwa kaczka, oskubana z piór. Obok niej paliło się małe ognisko, a ja leżałem na małym materacu, z butelką wody tuż obok. Moje policzki zrobiły się mokre.
Gdyby tygrysica żyła i była ze mną w naszym domu, łapałbym jej zwierzynę do końca życia. Naprawdę.
- Dziękuję, mamo. - Szepnąłem, po czym złapałem ptaka i rzuciłem go na ogień. Coś podpowiadało mi, że przyprawy są złe. Mogę jeść surowe i gotowane mięso jak i warzywa, ale mam unikać przypraw. Ten cichy głosik już tyle razy mi pomógł, że z przyjemnością wykonam jego rozkazy.

Po kilkudziesięciu minutach ptak był gotowy. Musiałem zaczekać, aż nieco przestygnie, bo gdy wgryzłem się w niego od razu po wyjęciu z ognia puściłem go jeszcze szybciej, niż się za niego zabrałem. Wstałem i zacząłem chodzić wokół ogniska, czekając, aż ptak się przestudzi.

Gdy już był na tyle chłodniejszy, że się nie patrzyłem dotykając go, rzuciłem się na niego wygłodniały. 

Dawno nie miałem nic w ustach, nie mówiąc już o czymś tak dobrym. 
- Dziękuję, Strumieniu... - Szepnąłem jeszcze między kęsami.

***          

Spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka ^^

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top