Wiązanie || ONE SHOT
Był taki czas, że Yuwa nie marzyła o niczym więcej poza byciem dobrą żoną. I jak wszystko inne miało w zwyczaju kłaniać się potędze czasu, tak i ona była zmuszona w końcu złożyć mu pokłon.
Jednak w całej swej ignorancji, ludzie nigdy nie zapamiętywali nauk, jakimi obdarowywała ich przeszłość. Ignorowali je, powtarzali jak mantrę, że pewne sprawy przepadły na zawsze. Tymczasem, jak w pełnym cyklu wędrówki słońca po niebie, kiedyś musiały powrócić.
Fragmenty czarnego materiału płaszcza przecinały powietrze. Kaptur opadł delikatnie na plecy, a białe włosy kobiety dołączyły do niepowtarzalnego tańca, rządzonego kaprysem powiewów wiatru. Ręka drgnęła, by po chwili unieść się w górę i odgarnąć zalegające na twarzy pukle.
— Zanosi się na deszcz. Eire na pewno już na ciebie czeka — westchnął Shusui, zerkając na ciemne chmury.
Nieczęsto zdawał sobie sprawę z ponurych myśli i zmiennych nastrojów, które ją dręczyły.
— Niech sobie czeka — odparła nieprzyjemnie ochrypłym głosem i ruszyła przed siebie.
Wąska ścieżka prowadząca w dół doliny była niemalże nieznana mieszkańcom tego miasta. Przeznaczona jedynie dla strażników, którzy opiekowali się niegdyś prawie niezaludnionymi terenami. Wiodła w stronę północnych obrzeży, gdzie wśród ciemnych, ciasnych uliczek i slumsów znajdował się jej koniec. Ale kto zwróciłby na to uwagę? W szczególności, że tacy jak oni nigdzie nie byli mile widziani.
— Yuwa?
— Czego? — mruknęła i wykrzywiła usta w pogardzie.
— Wiem, że jako mag nie podporządkowałaś jeszcze żadnego konkretnego wiązania, ale przecież nie masz się czego bać.
Próbował ją pocieszać. Nienawidziła, kiedy ktoś utwierdzał ją w przekonaniu, jak niewiele może zrobić.
— A co, jeśli opanuję to przeklęte wiązanie? Rodzina wzgardzi mną jeszcze bardziej. Takich jak my nie szanuje się już od stuleci. — Spojrzała na niego obojętnie, równocześnie jednak jakby odczuwając przy tym ból. — Jak myślisz, Shusui, dlaczego?
— Bo nikt poza Magiem Krwi nie potrafi zmieniać ludzi?
— Nie — odpowiedziała spokojnie. — Bo nikt poza nim nie zasieje wystarczającej ilości strachu, by nie wracać na front po kilku stuleciach. Wszystkie pakty o nieagresję, o które walczy ten kraj, sypią się jak domki z suchego piachu. Wystarczy najdelikatniejsze muśnięcie i już nie pozostaje po nich nawet ślad. Dlatego nas nie cenią. Bo minął czas, kiedy mogliśmy coś zmienić.
Oboje zamilkli, pogrążeni we własnych rozmyślaniach. Brunet monotonnie rozglądał się wokół, wciąż jednak nie tracąc czujności. Bał się dzisiejszego wieczoru, choć tak naprawdę nie potrafił sklasyfikować źródła swoich obaw.
Kobieta zmarszczyła brwi. Pogrążona w ciszy, tonęła we własnej nienawiści już po raz kolejny tego dnia. Nienawiści do ludzi, ich beztroski i pogardy względem strażników pokoju tego niewielkiego, zubożałego do cna miasta.
Nie pozostało ich wielu. Zaledwie garstka, która ośmieliła się, jako ostatnia linia magów, z dumą znosić upokorzenia i hańbę.
Serce Yuwy wciąż ubolewało na widok rzucanych w jej stronę spojrzeń pełnych odrazy. Pogardy, jaką okazywano trędowatym, mogła jedynie zazdrościć, gdyż nawet ich traktowano lepiej, kiedy w mieście pojawiali się magowie.
I choć wielbiła magię i jej niemalże nieograniczone możliwości, zazdrościła własnej siostrze tego, że urodziła się niemagiczna.
W stolicy kraju gardzono takimi jak ona i mimo tego, że jej siostra niebawem miała poślubić swojego narzeczonego, Yuwa nie liczyła na nic podobnego. Jako zaledwie dziesięcioletnie dziecko straciła swoją rodzinę, gdy szlachecki ród, z którego się wywodziła, wyparł się jej i wyrzucił na bruk. Czego mogłaby oczekiwać? Niczego poza przedświąteczną kolacją, będącą ostatnim aktem miłosierdzia z ich strony.
Splunęła na pokrytą błotem ulicę. Shusui nie zamierzał skomentować owego faktu, jednak nie wydawał się zadowolony z jej braku ogłady. Był przekonany, że jeśli w tym roku na przedświątecznej kolacji rytuał znów ukaże brak wiązania, jego przyjaciółka będzie w końcu wiodła wymarzone życie. Bez słowa ruszył więc w stronę Krypty, licząc na znalezienie cichego miejsca w tłumie wyrzutków tego miasta.
Strugi deszczu uderzały o grunt, gdy stanęła przed sporą bramą, chroniącą posiadłość jej rodziny. Nim jednak służka zdążyła uchylić skrzypiące wrota, kobieta pojawiła się za nimi. Z politowaniem spojrzała na przemokniętą do suchej nitki staruszkę. Machnięciem ręki osuszyła jej ubranie, a drugim nakazała jej poprowadzić się w odpowiednią stronę.
Głęboki wydech niemalże natychmiast opuścił jej płuca, gdy tylko wyczuła w powietrzu bambus. Ograniczał on zdolności magiczne, których w dawnym domu Yuwy nie życzył sobie zupełnie nikt.
Ruszyła wąskim korytarzem, wciąż prowadzona przez tę samą osobę. Niezauważona dotarła do średniej wielkości łaźni, gdzie każdego roku przeżywała swoje osobiste tortury. Obce kobiety rozbierały i obmywały jej ciało, jak gdyby nie była zdolna do samodzielnego wykonania tych czynności. Bez sprzeciwu przyjęła kolejną dawkę upokorzenia i pozwoliła również na to, by ubrały ją, w tym samym czasie malując i upinając włosy. Zniecierpliwiona tupnęła delikatnie bosą stopą i poruszając dłońmi, dokończyła ich dzieła. Zadowolona przejrzała się w lustrze i tym samym niemal po raz kolejny skruszyła gruby mur, chroniący jej serce.
Zdusiła nieprzyjemne uczucie zalegające w gardle. Patrząc na samą siebie, była zwyczajnie dumna z tego, jak wyglądała w szkarłacie, którym okryto ją dzisiejszego wieczora. Marzyła o nim już od kilku lat, widząc, jak starsza siostra pozwala włożyć na swój palec zaręczynowy pierścień.
W jej sercu zakiełkowała nikła nadzieja na to, że i ona w końcu dostanie podobną możliwość.
— A może to wiązanie naprawdę jest kłamstwem i nigdy już nie wrócę do tego okropnego świata? — westchnęła i pogrążyła się w zadumie.
Jej drobne, jednak niedelikatne, dłonie przesunęły się po satynowym materiale, niemalże sakralizując jego wartość tego dnia. Uśmiechnęła się po raz pierwszy od dawna, by po chwili wygiąć usta w krzywym grymasie.
— Dlaczego tylko ja? — szepnęła zawiedziona.
*
Kolacja przebiegała w atmosferze skrupulatnie ułożonego spotkania, co tylko utwierdzało Yuwę w założeniu, jak bardzo wymuszoną stała się w jej rodzinie owa tradycja. Dla młodej kobiety nic jednak nie układało się pomyślnie. Z zawodem wymalowanym na pobladłej twarzy, zajęła miejsce obok siostry i w milczeniu oczekiwała, aż ojciec wzniesie modły w stronę zapomnianych przez nią bogów.
Ilekroć widywała osoby, które z przymusem nazywała rodziną, musiała ganić się za nieodpowiednie zachowanie wobec nich. Jednak tym razem powinno być inaczej. Miała pozostać śmiertelniczką, z której los okrutnie zakpił, dając jej, dosłownie na ulotny moment, moc, której nigdy nie chciała.
Jednocześnie wściekła i szczęśliwa, przyglądała się tajemniczym uśmiechom, ukradkowym spojrzeniom i niewypowiedzianym słowom, które jej siostra kierowała w stronę ukochanego. Jak miałaby zazdrościć jej wszystkiego, czego sama nie otrzymała? Nie wyobrażała sobie, by takie uczucia kiedykolwiek zagościły w jej sercu. Kiedy Eire uczyła się haftu, gry na instrumentach, przyrządzania posiłków i dbania o męża, Yuwa podróżowała po świecie, odkrywała kolejne trzony magii, sztuki fechtunku, a nawet uczyła się o świecie rzeczy już z dawna zapomnianych, porzuconych.
Nawet jeśli marzyła, by niedługo wyjść za mąż, wiedziała, że nie byłabyw stanie wyplenić z siebie głodu wiedzy, który zaszczepili w niej inni magowie. Powszechnie uważano, że posiadacze magii zostali przeklęci przez dawnych bogów, niczym demony, zrzuceni do otchłani zła, pogardy i ciemności, z której nie powinni wypełzać.
Yuwa spojrzała w stronę zasiadających u szczytu stołu rodziców. Tak dziwnie było jej nazywać ich tym mianem po tym, jak wymusili na niej opuszczenie wygodnego domostwa, w którym się wychowała. Z ulgą odnotowała koniec modłów, które oznaczały dla niej możliwość przystąpienia do posiłku. Mogła napełnić żołądek dobrociami, na które codziennie jej nie stać.
Nikt jednak nie przejmował się jej brakiem ogłady czy też nie idealnymi manierami. W milczeniu obrzucali ją jedynie pogardliwymi i pełnymi obrzydzenia spojrzeniami, ukradkiem kręcąc głowami.
Po skończonym posiłku, zapijanym stuletnim winem, odetchnęła głęboko i wdzięcznie oparła się na boku krzesła. Jej spojrzenie czujnie chłonęło wszystko, co działo się przy stole — grymasy rodziców i uśmiechy zakochanych. Jej węch wychwytywał nieprzyjemny zapach pędów bambusa, podczas gdy usta, wciąż zwilżone od krwi surowego mięsa, raz po raz zaciskały się, próbując pochwycić jeszcze odrobinę smaku posoki.
Yuwa miała w zwyczaju skupiać się na zupełnie niepotrzebnych szczegółach, czego winą były wyostrzone przez magię zmysły. Tego wieczoru stały się one tym bardziej uciążliwe, ze względu na okoliczności, w których się spotkali. Wiedziała, że nie będzie musiała już nigdy martwić się przebywaniem poza domem nie z własnej woli. Niepokój, który mimo tego odczuwała, okazał się jednak nie do okiełznania nawet dla niej, nie wspominając o tym, ile zawisło go w powietrzu pomiędzy członkami rodziny Isobe.
Wkrótce wszyscy zdążyli już nasycić się aż nadto i z gracją odłożyć kryształowe sztućce na stół, wyłożony białym, przetykanym złotem, obrusem. Moroge postanowił zabrać głos w pewnej niecierpiącej zwłoki sprawie i może nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie skierował swojej wypowiedzi właśnie do niej.
— Yuwa — mruknął cicho, jednocześnie unikając jej spojrzenia. — Musimy porozmawiać na osobności. Zapraszam cię do gabinetu.
To wszystko, czego w tej chwili mogła się po nim spodziewać. Jednak mimo rozczarowania, w sercu kobiety zapłonął ogień nadziei i bezgranicznego szczęścia. W tym momencie spełniało się jej marzenie, jednocześnie będące też najgorszym koszmarem.
W chwili, gdy zamknęła za sobą drzwi, jej ciało przeszył niepokojący dreszcz. Z gabinetu ojca zniknęło biurko, zastąpione tajemniczą czarą. Obok niej stał Izeusz, mag, którego bardzo dobrze kojarzyła z Krypty. Głęboki wdech bardzo szybko uleciał z jej piersi, gdy mężczyzna spojrzał na nią wyczekująco.
— Nie każ nam dłużej czekać — warknął Moroge, wskazując dziewczynie drogę.
Niepewnie podeszła do wskazanego miejsca i wystawiła drżącą dłoń. Niespodziewanie Izeusz pochwycił ją w mocnym uścisku i rozciął po wewnętrznej stronie nieskazitelnie idealną skórę. Jęknęła, starając się nie okazywać strachu ani bólu. Nie była tym zaskoczona, takie rzeczy działy się w krypcie na porządku dziennym, zważając na to, że świat magów był okrutny, spodziewała się raczej stracić przy tym dłoń. Ta jednak wciąż tkwiła przy ciele.
Kilka szkarłatnych kropel wpadło do szmaragdowej czary, a mężczyzna delikatnie puścił jej rękę. Z jego ust dało się słyszeć ciche, rzucone niczym westchnienie „ignitionem lux", a po chwili własna krew kobiety spłonęła w czarnym ogniu.
Izeusz zmarszczył brwi, starając się nie spoglądać ani w oczy przerażonej jego zachowaniem Yuwy, ani też w stronę zadumanego ojca.
Miała ochotę krzyczeć, przecież to nie mogło się dziać! Jednak tak wiele rzeczy utknęło w jej zaciśniętym w rozpaczy gardle. Odwróciła wzrok w stronę okna, uniosła głowę w górę, próbując nie dopuścić do tego, by łzy popłynęły po bladych policzkach, zahaczając o rozedrgane usta.
— Więc? — zapytała spokojnie, powoli godząc się z wyrokami losu.
*
"Minęło sporo czasu, nim spostrzegłam, że moje działania obarczone były klęską w każdej postaci. Nie upłynęło wystarczająco wiele lat, by mi wybaczyć, by zapomnieć. Wiedziona czysto mrocznymi uczuciami zaryzykowałam nie tylko swoje szczęśliwe życie, ale i wiele innych. W tym momencie martwi przeklinają mnie zza grobu, a żywi zaklinają się na bogów, kiedy mijam ich zupełnie niezainteresowana nędznymi istnieniami .
Możliwe, że wszystkie moje egoistyczne pobudki brały się z zazdrości. Czystej i nieokiełznanej, godzącej wyłącznie w twoją osobę. Miałaś wszystko, a świat spoczywał u twych stóp. Mnie odebrano nawet prawo, do nazwania samej siebie nikim."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top