14
Właśnie tak czuje się każda zazdrosna koleżanka. Wyodrębniam słowo koleżanka, no bo na Boga, kim my w ogóle dla siebie jesteśmy? Nikim... Naprawdę nikim. Jesteśmy jak dwie oddzielne planety, które krążą na tej samej orbicie, a jednak nie mogą się spotkać.
Stoję pośrodku zielonego trawnika Maxa z masą dokumentów w dłoni. Jef, kazała podać mu jakieś papiery, a tak naprawdę zapewne chodziło jej o to, żeby wepchnąć mnie w jego ramiona. Wiem, że mój tata nie byłby z tego zadowolony, ale ulega Jennifer i dlatego postanawiam się z nią zaprzyjaźnić.
Wracając do wepchnięcie mnie w objęcia Maxa, jest za późno. Ponieważ w tych objęciach, ktoś się znajduję.
Chłopak z cudownym uśmiechem rozświetlającym całą galaktykę trzyma ponad swoją głową sylwetkę jakiejś Pocahontas. Nie przesadzam, ta laska wygląda naprawdę jak żywcem wyciągnięta z bajki Disneya.
Jest piękna. Ciemne włosy kaskadą opadają na opalone ramiona, natomiast czekoladowe oczy lśnią w zachwycie. Dodajcie do tego figurę modelki i ani jednej skazy na idealnej twarzy.
Nie wiem, kim ona jest, ale już jej nienawidzę.
Chcę niezauważona przejść przez posesje i zostawić te kartki przed drzwiami, ale nie udaje mi się. Zazwyczaj szczycę się tym, ze mam głowę na karku. Ale nie w tym przypadku, ponieważ wpadam w sidła demona i to naprawdę miłego demona.
– Hej – woła dziewczyna w moim kierunku i wyskakuje z objęcia Maxa.
– Cześć – odpowiadam jej i spuszczam głowę, by przywrócić na twarz sztuczny uśmiech.
Ciekawe, czy wie, że jej chłopak dwa dni temu nocował mnie w sypialni.
– Ashley – szepcze chłopak, podchodząc do nas. Posyła mi sympatyczny uśmiech.
– Jef przekazuje ci ten plik kartek – Podaję mu ten ciężki stos i odwracam się na pięcie.
– Zaczekaj. – Znów ten przeklęty, miły głos. – Zostań, jestem Nina.
Podaje mi dłoń, a ja zastanawiam się, czy parzy.
– Ashley – ściskam pewnie jej wystawioną rękę.
– Ash jest siostra Iana – informuje Max.
– Naprawdę? – pyta podekscytowana. – Nie jesteście do siebie podobni.
– Wiem, w zachowaniu również – uśmiecham się.
– W takim razie cieszę się, że nie dźgasz penisem przypadkowych dziewczyn.
Zatykam usta ręką, żeby przesadnie się nie roześmiać, ale nie wychodzi mi to.
– Nina – karci ją chłopak. – To jest mój przyjaciel, wiem że jest fiutem, ale wypowiadaj się milej o ludziach.
– Max przestań, wcale nie jesteś taki święty – Łapie mnie za rękę i wprowadza do domu. W powietrzu unosi się zapach tytoniu. Lubię zapach tytoniu. – Zostaniesz na obiedzie?
– Nie jestem pewna...
– Zostań – Nie daje mi dokończyć. – Max dzisiaj gotuje.
– W takim razie chyba zostanę – Krzywię się lekko, ale mam nadzieję, że nikt tego nie zobaczy.
– Świetnie – rzuca – idę się odświeżyć po podroży, tylko nie świntuszcie!
Zerkam zaskoczona na jej znikającą sylwetkę i kiwam głową. Niespodziewanie czuję na biodrach dotyk Maxa.
– Co ty robisz? – syczę wkurzona.
– Uświadamiam cię, że kobieta która własnie wbiegła na górę nie jest moją dziewczyną – szepcze w moje ucho, a mi robi się miękko na sercu. – Widziałem twoją minę, widziałem również te zazdrosne spojrzenie – Chichota.
– Wcale nie było zazdrosne.
– Och Ashley, Ashley – Poprawia mi włosy kciukiem, a w moim ciele wybuchają fajerwerki. – Gdyby to spojrzenie mogło zabić, pewnie Nina leżała by już na płytkach wykrwawiając się.
– Max!
– Nina to moja siostra.
Siostra, no tak, przecież Max ma faktycznie siostrę.
– Jest piękna – przyznaję w końcu na głos.
– Tak wścibska, złośliwa i krzykliwa również.
Śmiejemy się, aż w końcu do salonu znów wpada siostra Maxa, jak burza. Siada na kanapie i odpala telewizor.
– Ashley chodź, pooglądamy jakieś spocone męskie ciała, które ganiają za piłką.
Śmieję się w głos, ponieważ jestem pewna, że damy radę się zaprzyjaźnić.
***
Nie jestem mistrzynią zdrowego rozsądku. Dowodem na to jest mój smieszny związek z Bradem. Ale zgodzenie się na kolację z tym lovelasem, jest głupsze niż głupie.
Po idealnym obiedzie u Maxa, pokochałam Ninę. Jestem w stanie sobie ją wyobrazić, jako druhnę na moich ślubie. Jest wesoła, szalenie inteligentna i piękna. Razem z Maxem są do siebie podobni, mają tylko inne spojrzenie.
Właśnie wracam z kolacji z tym cholernym lovelasem. Jedno wiem na pewno, chłopak nie lubi Maxa. Nie lubi to chyba złe słowo, on go nienawidzi. Ciska o nim takie teksty, że aż samej mi jest głupio.
Co oni mają do siebie?
– Coś nie tak? – pyta chłopak i po raz kolejny kładzie dłoń na moim kolanie.
– Nie, dlaczego?
– Ponieważ nie chcesz, żebym trzymał rękę na twoim kolanie.
Kiwam głową. Ma rację.
– To nasza pierwsza kolacja – Mrugam do niego.
Śmieje się.
– Nie udawaj cnotliwej, Ashley.
– Nie udaję...
– A właśnie, że udajesz – przerywa mi. – Wszyscy tutaj gadają o twoich wybrykach na Manhattanie. Tam jakoś nie byłaś święta.
– Najwidoczniej zbierasz informację ze złych źródeł.
Na początku Sam, naprawdę wydawał się miły. Ale teraz, teraz nie jest miły ani trochę.
– Jesteśmy już pod moim domem.
Chłopak robi skruszoną minę i spogląda na mnie z żalem w oczach.
– Przepraszam – mówi. – Jestem złamasem, po prostu chciałem rozładować pomiędzy nami tą sztywną atmosferę.
– Chyba ci nie wyszło.
– Wiem księżniczko – mów zdrobniale. – Naprawdę mi się podobasz, a ja paplam językiem co mi ślina naniesie.
– Masz racje.
– W takim razie, zacznijmy od początku, co?
Przygryzam wnętrze policzka, ponieważ nie wiem, czy powinnam się zgodzić. W końcu kiwam głową i wysiadam z auta.
Podchodzimy do drzwi wejściowych. Sam staje bardzo blisko.
– Chyba dasz się namówić, na jednego małego buziaka?
Mam jakieś inne wyjście? Zgadzam się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top