67.
- Lilian! - Woła Jessica, patrząc na mnie groźnie. - Co ty masz w ręce? Skąd wzięłaś tyle pieniędzy?!
- Wujek mi dał - odpowiada szczerze Lilian, a ja jęczę w duchu.
- Słucham?! Przekupujesz moją córkę?!
- Nieeeee! Chcę się dowiedzieć, co przede mną ukrywacie! - Patrzę na nią błagalnie.
- Nic nie ukrywamy, Theodore. Jesteś przewrażliwiony - zbywa mnie Jessica. - I nie próbuj więcej przekupywać Lilian, zrozumiałeś? - Oddaje mi banknot, ale go nie biorę.
- Kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera - rzucam tylko i wracam do salonu.
***
Siedzę obok Shailene, która trochę zbladła. Trzyma się za brzuch i wyglada tak, jakby miała zaraz zwymiotować. Rano źle się czuła, bo ponoć się czymś zatruła. Robi mi się jej żal, nie lubię kiedy cierpi lub coś ją boli.
- Źle się czujesz? - Pytam troskliwie.
- Tak, niedobrze mi - odpowiada i przymyka oczy. - Zawiózłbyś mnie do domu Jessici? Jestem trochę zmęczona, chciałabym się położyć.
- Jasne, chodź - biorę ją pod ramię, żeby mogła się oprzeć. Informuję Jamesa, że jadę odwieźć Shailene i wychodzimy.
Na szczęście nic nie piłem i mogę prowadzić. Pomagam Shai wejść do auta, po czym sam siadam na miejscu kierowcy. Ruszam i kątem oka obserwuję Shailene, która zamyka powieki, oddychając głęboko przez usta. Marszczę brwi i zaczynam się martwić. Może zamiast do domu, powinienem odwieźć ją do szpitala? Ewidentnie coś jej zaszkodziło, skoro rano wymiotowała i teraz też wygląda jakby miała to zrobić.
- Shai, może zawiozę cię do lekarza? Nie wyglądasz najlepiej - mówię i kładę dłoń na jej czole. Na szczęście nie jest gorące, więc raczej nie ma gorączki.
- Niedobrze mi, to wszystko - odpowiada słabo.
***
Gdy dojeżdżamy do domu, Shailene trzyma dłoń na ustach. Widzę, że jest za słaba, żeby sama iść, więc biorę ją na ręce, mimo jej protestów. Albo mi się wydaje, albo przybrała parę kilogramów... Zauważyłem, że jej brzuch jest nieco większy niż zwykle, ale nie komentowałem tego. Kobiety niezbyt dobrze znoszą wszelkie komentarze na temat ich wagi.
Zanoszę ją do sypialni i kładę delikatnie na łóżku. Szukam w szafie jej piżamy, po czym zaczynam ściągać jej ubrania, żeby przebrać ją w wygodną i ciepłą piżamę.
- Może zaparzę ci herbaty? - Pytam, wciąż zmartwiony. Przykrywam ją kołdrą i gładzę czule po delikatnym policzku. Jest w tej chwili taka bezbronna i biedna, co sprawia, że czuję naturalną potrzebę, żeby zająć się nią najlepiej jak potrafię.
- Nie trzeba, Theo - odpowiada cicho Shailene. - Spróbuję po prostu zasnąć, może mi przejdzie.
Kiwam głową. Siadam obok niej na łóżku, opierając się o zagłówek łóżka.
- Dziękuję, że jesteś tutaj ze mną - dodaje dziewczyna.
Nie zamierzam odejść, nie teraz, kiedy mnie potrzebuje.
- Kocham cię - mówię tylko, całując ją w czoło. Shailene przymyka oczy, wcześniej jednak ściskając moją rękę.
Patrzę na nią, aż w końcu zaczyna oddychać miarowo. Martwię się o nią, więc zamierzam czuwać nad nią, w razie będzie mnie potrzebowała. Jeśli jej nie przejdzie, obiecuję sobie, że zawiozę ją do lekarza, choćby siłą. Chcę, żeby była zdrowa, bo nie wyobrażam sobie, żeby stało jej się coś złego...
Jest dla mnie zbyt ważna.
CDN.
Pozdrawiam 💕😏😎🌚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top