25.
• Shailene •
Budzę się wieczorem, gdy za oknem jest już ciemno. Zegar wskazuje godzinę dwudziestą, a ja mam ochotę się wyciągnąć, rozprostować kości, ale Theo obejmuje mnie tak szczelnie, że muszę ostrożnie, krok po kroku wyswobodzić się z jego kleszczy, tak żeby go nie obudzić. Siadam obok i przyglądam się jego spokojnej twarzy.
Jest naprawdę piękny.
Przeczesuję delikatnie jego włosy, które gdzieniegdzie skręcają się w urocze loczki. Nie mogę się powstrzymać i składam na jego policzku pocałunek delikatny niczym dotyk skrzydeł motyla. Mam szczęście, że jesteśmy razem. Theo jest naprawdę cudownym chłopakiem, troskliwym i kochanym. No i... trzeba przyznać, że potrafi zaspokoić kobiece potrzeby.
Wstaję z łóżka i postanawiam, że zrobię nam jakąś kolację. Wychodzę do kuchni i zaglądam do jego lodówki. To, co tam znajduję woła o pomstę do nieba. Jest zawalona samymi gotowymi daniami, które wkłada się na kilka minut do mikrofali i gotowe Najzdrowszą rzeczą, jaką tu widzę, jest ketchup. Wracam do sypialni, zakładam koszulkę i bokserki Theo, po czym wymykam się szybko do mojego pokoju, żeby przynieść coś normalnego. Biorę wszystkie potrzebne składniki i idę z powrotem do Theo.
Zaczynam gotować makaron i przygotowuję pozostałe składniki. Uwielbiam gotować, sprawia mi to wielką przyjemność. Lubię mieć świadomość, że sama to zrobiłam, a nie wyjęłam tylko z pudełka i tadam - gotowe.
***
Kończę przygotowywanie kolacji, gdy do kuchni wchodzi nagi Theo. Obejmuje mnie od tyłu i całuje we włosy.
- Dobry wieczór - mruczy mi do ucha.
- Dobry wieczór - odwracam się do niego i składam na jego ustach krótki, czuły pocałunek. - A co pan tutaj tak paraduje na waleta?
- Nie uwierzy pani, pani Taptiklis, ktoś ukradł moje ubrania - posyła mi rozbawione spojrzenie.
Uśmiecham się, słysząc jego słowa. Pewnego dnia chciałabym wyjsć za niego za mąż. Wiem jednak, że nie nastąpi to w najbliższym czasie... Jesteśmy razem prawie dwa miesiące... To za krótki okres. Chociaż najlepszymi przyjaciółmi jesteśmy prawie trzy lata.
- Nazywam się Woodley - przypominam mu.
- Wolę o tobie myśleć jako o pani Taptiklis - mówi, a jego ręka wędruje pod jego własne bokserki, które mam na sobie.
- Theo, nie teraz. Robię nam kolację! - Śmieję się, a on odsuwa się, przewracając oczami.
- Co tam masz dobrego? - Pyta, zaglądając do garnka.
- Makaron z duszoną cukinią, szpinakiem, oliwą z oliwek i parmezanem - odpowiadam, wyciągając talerze.
- Fuuuuuuuj - komentuje Theo z grymasem.
Ściągam usta i kładę ręce na biodrach, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
- Fuj to ty masz w gaciach wiesz?! - Rzucam ze złością.
- Jesteś pewna? - Mruga do mnie znacząco. - Bo wiesz, ostatnio dosyć często trzymasz to "fuj" - robi cudzysłów w powietrzu - w swoich ustach - na koniec nie wytrzymuje i parska śmiechem.
Kręcę głową, a na mojej twarzy wykwita rumieniec. Kładę nasze jedzenie na talerzach i siadamy przy stole.
Theo bierze do buzi pierwszy kęs i udaje, że się krzywi.
- Wiesz co, w tej chwili sprawiasz mi przykrość - odkładam sztućce, bo tracę apetyt.
- Ale ja tylko żartowałem! Jesteś najlepszą kucharką na świecie i jestem wdzięczny, że dla mnie gotujesz! - Mówi szybko i obejmuje mnie ramionami, całując w policzek.
- Chcę, żebyś był zdrowy - mruczę, wracając do jedzenia. - Czy to źle, że o ciebie dbam? To całe sztuczne jedzenie, które trzymasz w lodówce wcale ci nie służy.
- Wiem, kochanie - unosi ręce w geście poddania. - Ale z Cheetosów nigdy nie zrezygnuję.
- Zdaję sobie z tego sprawę - przewracam oczami z uśmiechem.
Nagle słyszę dźwięk esemesa, więc chwytam swój telefon. To wiadomość od Milesa, którą odczytujemy razem z Theo.
Hej, Beanie!
Za jakąś godzinę wybieramy się na imprezowanie po całej Atlancie. Oczywiście ty i Brytyjczyk idziecie z nami. Czekamy przy recepcji, więc przestańcie się miętosić i wyruszamy na miasto!
- Impreza? - Patrzę na Theo pytająco.
- Impreza! - Potwierdza z szerokim uśmiechem.
CDN.
Dobranoc 💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top