13.
• Theo •
Kiedy Shai kończy jeść, chwilę jeszcze ze mną rozmawia, ale w końcu zaczynają jej się kleić oczy i zasypia. Uśmiecham się, widząc jak równo oddycha i jest już bezpieczna. Wygląda jak anioł. Całuję ją delikatnie w czoło, po czym wstaję z łóżka i biorę talerze, by zanieść je do kuchni.
W salonie siedzą moi rodzice, więc do nich dołączam, bo nie chce mi się jeszcze spać. Oglądają kanał informacyjny, gdzie wciąż aktualizują dane o ofiarach i poszkodowanych z ataku terrorystycznego.
- Jak się czuje Shailene? - Pyta mama.
- Chyba lepiej, zasnęła - odpowiadam, rozsiadając się wygodniej.
Mama przygląda mi się przez chwilę z tajemniczym uśmiechem. Ewidentnie chce coś powiedzieć, ale milczy.
- No co? - Pytam w końcu.
- Jestem z ciebie dumna, Theo - odpowiada, a tata kiwa twierdząco głową. - Dzisiaj naprawdę zobaczyłam, ile dla ciebie znaczy Shailene, jak bardzo ją kochasz. Ona jest dla ciebie idealna, wspaniale się uzupełniacie. Mam nadzieję, że planujesz się jej oświadczyć? I zacznijcie pracować nad wnukiem dla mnie - puszcza mi oczko.
- Mamo! - Jęczę, kręcąc głową. - Jesteśmy parą tydzień, a ty już planujesz nasz ślub. Daj nam trochę czasu!
- Ale zakochani w sobie jesteście już od bardzo dawna, ty tylko byłeś ślepy. Masz już trzydziestkę na karku, pora pomysleć o założeniu rodziny. Zapłodnij ją w końcu, to idealny czas, bo powinniście być parą już od dwóch lat.
Uśmiecham się tylko z rezygnacją. Mojej mamie bardzo zależy, żebym założył już rodzinę. Zamierzam to zrobić z Shailene, ale na razie jest trochę za szybko, by o tym rozmawiać, nie chcę jej wystraszyć. Ale gdy wyobrażę sobie nasz ślub, Shai w białej sukni... Potem z brzuszkiem, oczekując naszego dziecka... To jest to, czego pragnie moje serce.
***
Budzi mnie rozdzierający krzyk. Otwieram natychmiast oczy i widzę, że to Shailene, płacze i się wierzga. Chyba męczy ją koszmar.
- Nie! Nie on!
Marszczę brwi i próbuję ją delikatnie obudzić. To nic nie daje, więc lekko szarpię ją za zdrowe ramię.
Łzy ciekną po jej policzkach, co mnie rani, nie znoszę, gdy płacze.
- Theo!
A więc ja także muszę być w tym śnie. Klękam nad nią i próbuję ją obudzić. Po kilku donośnych wrzaskach, w końcu mi się udaje.
Shailene otwiera szeroko oczy z przerażeniem. Oddycham z ulgą, w końcu się obudziła.
- To był tylko zły sen - mówię uspokajająco i gładzę ją po mokrym od łez policzku.
Oddycha z ulgą, chociaż nadal lekko dyszy, jakby przebiegła maraton.
- Dobrze, że żyjesz - mówi i kładzie rękę, w miejscu w którym powinno być serce. Ciekawe, czy czuje pod palcami jak szybko bije.
- A co, Kostucha mnie zabrała w twoim śnie? - Pytam.
- Zastrzelili cię na moich oczach, a ja nie mogłam nic zrobić! - Łza spływa z jej oka prosto na mój nagi tors. - Nie zostawiaj mnie.
- Nigdzie się nie wybieram. Zamierzam cię jeszcze długo dręczyć, aż do końca twojego życia - uśmiecham się przebiegle.
- Aż tak długo? - W końcu też się uśmiecha.
- Tak. Nawet kiedy będziemy mieli już gromadkę dzieci.
- Mam nadzieję, że nasze dzieci będą podobne do ciebie - stwierdza Shailene. - Takie twoje małe kopie... To by było takie słodkie!
Wiem, że jestem przystojny, ale chciałbym, żeby moje dzieci były też piękne jak Shai. Pół na pół. To chyba sprawiedliwe rozwiązanie.
- Kiedyś się tego dowiemy - całuję ją delikatnie w usta, po czym gaszę lampkę i czuję, że Shailene kładzie głowę na moim torsie.
- Kiedyś - powtarza.
CDN.
Dobranoc 🌚👌🏿👈🏿
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top