11.
• Shailene •
Budzę się w jasnym pomieszczeniu, wokół panuje duży hałas. Jedyne na czym mogę się skupić to ogromny ból głowy i chyba coś jest nie tak z moją ręką...
Odwracam z trudem głowę, przez co zwracam na siebie uwagę pielęgniarki.
- Już się pani obudziła! Zaraz przyjdzie zbadać panią lekarz. Czy pamięta pani, co się wydarzyło?
- Wybuch na dworcu - odpowiadam zachrypniętym głosem. Odchrząkuję. - Chyba mnie odrzuciło... A potem pustka.
- Dobrze, proszę się na razie nie ruszać. Poproszę o pani nazwisko, aktualizujemy listy poszkodowanych dla rodzin, którzy szukają swoich bliskich.
Theo! W jednym momencie zaczynam ciężej oddychać. Czy coś mu się stało? Gdzie był w momencie wybuchu?
- Shailene Woodley - odpowiadam i patrzę na nią, marszcząc brwi. Boli, więc szybko przestaję. - Czy mój chłopak jest na liście? Theo James.
Pielęgniarka przebiega wzrokiem przez listę i kręci głową. Może podał prawdziwe dane.
- A ktoś o nazwisku Taptiklis? - Dodaję z nadzieją.
- Przykro mi - robi współczującą minę. Podchodzi do nas lekarz, widać, że jest zmęczony.
- Podstawowe wyniki krwi wskazują, że wszystko jest w normie. Czy odczuwa pani jakieś dolegliwości? - Pyta i świeci mi małą latarką w oczy.
- Boli mnie głowa, jest mi niedobrze i kręci mi się w głowie... I chyba coś jest nie tak z moją ręką - odpowiadam cicho. Strasznie boję się, że Theo coś się stało.
- Weźmiemy panią na prześwietlenie.
***
- Złamała pani rękę, na szczęście nie jest to skomplikowany uraz. Ma pani także wstrząśnienie mózgu. Nie jest to groźne, chociaż nie powinna pani się przemęczać i przede wszystkim dużo odpoczywać - zapisuje coś na karcie. - Zapiszę lekarstwa i dam pani skierowanie na założenie gipsu. Po tym wszystkim, o ile będzie pani miała dość siły, może pani wrócić do domu i oczywiście przyjść za kilka dni na kontrolę. Jakby coś się działo, to proszę niezwłocznie udać się do lekarza.
Kiwam lekko głową, a pielęgniarka wiezie mnie do innego pomieszczenia, żeby uwięzić mnie w gipsie. Jednak nie narzekam - mogłam nie żyć jak trzydzieści dwie osoby, które nie przeżyły tego ataku terrorystycznego.
Nadal nie wiem co z Theo...
***
Pielęgniarka wraca ze mną do sali i wtedy ich zauważam. Theo stoi pod ścianą ze swoimi rodzicami. Wygląda na okropnie zmęczonego, jego twarz jest zmartwiona.
- Theo! - Nie zważając na ból, wyskakuję z wózka, którym wiozła mnie pielęgniarka i rzucam się w jego kierunku. Obejmuję go zdrową ręką, a on trzyma moją twarz, całując każdy jej milimetr i powtarzając jak bardzo mnie kocha. W końcu dociera do ust i nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi, zaczynamy się całować. Łzy szczęścia napływają mi do oczu i spływają po policzkach, mieszając się z łzami Theo. Zawsze jest taki silny... A teraz płaczemy w swoich objęciach, ciesząc się sobą.
- Shai - mówi, kiedy odrywa się od moich ust. - Boże, jak się cieszę, że żyjesz - jego wzrok spoczywa na moim gipsie. - Jakie odniosłaś obrażenia?
- Złamana ręka i wstrząśnienie mózgu - jak na zawołanie zaczyna mi się kręcić w głowie, więc przetrzymuję się go zdrową ręką. - Ale lekarz pozwolił mi iść do domu, jeśli będę się dobrze czuła.
- To kiedy chcesz wrócić?
- Teraz. Oni i tak mają dużo pracy przy poważniej rannych. A ja muszę tylko odpocząć.
- Dobrze, zabiorę cię do domu, kochanie - uśmiecha się do mnie i całuje mnie w czoło.
- A ty jak się czujesz? - Pytam. - Bałam się, że coś ci się stało...
- Shai, to ty byłaś bliżej. Ja nie odczułem wybuchu - krzywię się, gdy ból przeszywa moją głowę. Theo patrzy na mnie i nagle bierze mnie na ręce.
- Theo, puść, sama pójdę! - Protestuję od razu.
- Nie ma mowy. Zaopiekuję się tobą, kochana - uśmiecha się, więc odwzajemniam gest. Kocham w nim to, że jest taki troskliwy.
CDN.
Dobranoc 🌚👌🏿👈🏿
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top