41.
• Shailene •
W końcu nadchodzą drugie urodziny bliźniaczek. Już od wczoraj przygotowujemy z Theo przyjęcie. Piekę dwa torty, inne ciasta i ogólnie nie wychodzę z kuchni. Wynajęliśmy firmę, która przygotowała całą dekorację do ogrodu, gdzie odbędą się urodziny. Musiałam pohamować swojego męża w tej kwestii, bo najlepiej kupiłby dla nich wszelkie możliwe atrakcje. A tak to będzie tylko kucyk, na którym będą mogli się przejechać i animatorki przebrane za księżniczki.
Nasz ogród wygląda jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie zamieniające wszystko na różowy kolor. Bardzo protestowałam przeciwko takiej tematyce, ale Theo się uparł...
***
Theo jechał po moją mamę i brata na lotnisko, a ja próbuję wszystko ogarnąć z Jessicą. Brad bawi się z bliźniaczkami, Lilian i Rhydian pomagają nam zanosić wszystko na stół, a Will śpi w wózku na tarasie.
- Dobra, idź się przygotować, a ja dokończę resztę - stwierdza Jess.
- Jesteś pewna?
- Tak, leć. Ubiorę dziewczynki, w te sukienki, co wiszą w ich sypialni? - Pyta.
- Tak i załóż im te korony, co stoją na komodzie - dodaję.
- Co? - Jess parska śmiechem.
- Nie pytaj, to wymysł Theo - przewracam oczami.
***
Biorę ekspresowy prysznic, maluję się, a włosy zostawiam rozpuszczone. Ubieram się w błękitną sukienkę i zakładam do tego złote sandałki.
Wychodzę z łazienki i wracam do Jess, która właśnie kończy ubierać Astrid.
- Moje aniołki, wyglądacie przepięknie - ściskam każdą z córeczek.
- Mama, kiedy ciasto? - Pyta Hazel.
- Jak przyjdą goście, kochanie, już za chwilę - odpowiadam i patrzę na zegarek.
Już za chwilę powinni być. Nie widziałam się z rodziną od czasu wybudzenia ze śpiączki, czyli prawie pół roku. Strasznie się za nimi stęskniłam i nie mogę się doczekać aż w końcu ich zobaczę.
- Jesteśmy! - Woła Theo. Biegnę do drzwi wejściowych i rzucam się w objęcia swojej mamy.
- Mamo, strasznie się cieszę, że cię widzę! - Mówię.
- Taaa, dzięki - burczy Tanner.
- Za tobą też, głupku - teraz ściskam brata.
- A gdzie są moje solenizantki? - Pyta mama.
- Chyba w ogrodzie, chodźmy - odpowiadam.
***
Przyjęcie trwa w najlepsze. Wszystkie dzieci bawią się doskonale z animatorkami, a my, dorośli siedzimy przy stole. Moja mama trzyma Willa, który o dziwo, nie jest wystraszony tak dużą ilością gości.
- I co, kiedy planujecie wrócić do pracy? - Pyta James.
- Mój menadżer wysłał mi na maila kilka propozycji, ale na razie zostaję w domu z Shai i dziećmi. Może jak trochę podrosną, to zagramy gdzieś, co nie kochanie? - Theo obejmuje mnie i całuje delikatnie w usta.
- Tak, dokładnie - odpowiadam, uśmiechając się do niego. Uwielbiam go mieć przy sobie, nienawidzę się z nim rozstawać na długi okres czasu, zresztą przeszłość pokazała, że nam to nie służy.
- Pewnie jak będziecie chcieli wrócić do pracy, to okaże się, że jesteś w ciąży - mówi Jess.
- Nie ma mowy, teraz bardzo wszystkiego pilnuję, nie ma szans, żebym zaszła.
Theo robi smutną minę i kładzie mi rękę ja brzuchu.
- Ale ja chce jeszcze przynajmniej jedno - marudzi mi na ucho.
- Wrócimy do tej rozmowy za jakieś dwa lata.
- Chciałem zaprosić wszystkich do wspólnego zdjęcia! - Woła fotograf. - Może ustawcie się tutaj, na tle drzew.
Wszyscy wstają i zaczynają się ustawiać. Biorę na ręce Willa, Theo bierze obie dziewczynki i stajemy ja środku, a wokół nasza rodzina.
- Uśmiech proszę!
Uśmiecham się szeroko i szczerze.
Jestem szczęśliwa i nic nie jest w stanie zburzyć tej naszej sielanki.
CDN.
W końcu jadę na Underworld! Theo 😫🙈🌚❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top