31.

Dzwonię po mamę, żeby zaopiekowała się bliźniaczkami. Przyjeżdża po chwili i obejmuje mnie, starając się mnie uspokoić.

- Theodore, wszystko będzie dobrze, wasz syn urodzi się zdrowy i silny - mówi, uśmiechając się do mnie.

Kiwam głową i idę po torbę, którą spakowałem już wcześniej dla syna. Całą wyprawkę kupiłem z mamą i Jessicą, sam pomalowałem i przygotowałem pokój... Wszystko jest gotowe, czeka na jego przyjście.

Schodzę z powrotem do salonu.

- Tata - woła Astrid i biegnie za mną. Hazel również do mnie podchodzi.

Biorę je na ręce i całuję ich czoła.

- Serduszka, pamiętacie jak tatuś mówił, że w naszym domu pojawi się ktoś nowy? Będzie malutki jak wasze lale i będziemy musieli się nim zaopiekować.

Dziewczynki niepewnie kiwają głowami.

- Właśnie jadę do waszego brata, który dziś przyjdzie na świat. Niedługo wrócę, a wy zostaniecie z babcią, dobrze? - Ostatni raz je ściskam i stawiam na nóżkach.

- Będzie dobrze, słyszysz? Czekam na wiadomość - mówi mama.

- Zadzwonisz do Lori? Powinna przyjechać, najlepiej z Tannerem.

- Dobrze.

Kiwam głową i wychodzę. Pospiesznie wsiadam do auta i ruszam do szpitala.

Mama i brat Shailene również ciężko znieśli wiadomość o jej stanie, ale uważali, że dobrze postąpiłem, decydując się na to, aby ciało Shai było inkubatorem dla naszego syna. To trochę nieetyczne... Ale wiem, że dla Shai nie miałoby to znaczenia, chciałaby, żeby nasz syn przyszedł na świat, skoro miał taką możliwość.

Boję się. Jeśli będą chcieli ją od razu odłączyć? Nie jestem na to gotowy, potrzebuję więcej czasu... Nie potrafię się z nią pożegnać, nigdy się do tego nie przygotuję. Chcę, żeby była ze mną. Chcę, żeby moja silna i piękna żona do mnie wróciła. Chcę być znów szczęśliwy, a tylko z nią mogę taki być.

***

- Gdzie moja żona? - Pytam pielęgniarki, widząc puste łóżko.

- Jest na sali operacyjnej, robią już cesarskie cięcie, nie było na co czekać - odpowiada.

Kiwam głową i kieruję się w stronę sali. Siadam na krześle pod ścianą i czekam.

Po kilkunastu minutach słyszę płacz. Czy to...?

O rany. To chyba mój syn.

Z sali wychodzi lekarz i patrzy na mnie z uśmiechem.

- Chce pan zobaczyć syna? Jest całkowicie zdrowy, pielęgniarki go przygotują i przyprowadzą do sali, razem z pana żoną.

Wracam więc do sali i znów czekam. Po jakimś czasie przywożą Shailene. Wciąż wygląda tak samo... Ściskam jej rękę.

- Właśnie urodziłaś naszego syna - mówię i zaczynam płakać. - Powinnaś tu być razem z nami, wiesz? To niesprawiedliwe, że zostawiłaś mnie samego.

Drzwi otwierają się ponownie i pielęgniarka wjeżdża z dzieckiem.

- Może pan go wziąć na ręce - odzywa się.

Zaglądam do niego i powoli biorę go na ręce. Wydaje się taki leciutki w porównaniu z dziewczynkami. Całuję jego delikatne czółko i po raz pierwszy od wielu miesięcy uśmiecham się szeroko, choć przez łzy.

- Cześć, szkrabie - mówię cicho. - Cieszę się, że już jesteś z nami. Kocham cię, synku.

Mój cudowny syn. Jest śliczny i taki spokojny...

- Czy mogę prosić o podanie jego imienia? - Pyta pielęgniarka.

Patrzę na niego i chwilę się zastanawiam.

- William Connor Taptiklis.

CDN.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top