10.

• Theo •

Czekam przy wyjściu na Shai, gdzie umówiłem się z nią po zrobieniu zakupów, ale wciąż jej nie ma. Śmiała się ze mnie, ale pewnie sama dała się wciągnąć w wir kupowania... No cóż, biorę torby wypchane zakupami i idę je zanieść do auta, a wtedy wrócę i zacznę szukać Shailene.

Wszystko na szczęście zmieściło się w bagażniku - moje auto jest ogromne, tak jak najlepszy przyjaciel jego właściciela...

Wracam do sklepu i zaczynam szukać Shailene. W końcu widzę ją w oddali, ale spostrzegam, że ma towarzystwo... Na twarzy Shai widnieje grymas bólu, trzyma się za brzuch. Zaczynam iść coraz szybciej, do moich uszu dociera to, co mówi Ruth...

- Ale jesteś gruba, dziwię się, że w ogóle mieścisz się w drzwiach. Theo nie lubi takich wielkich kobiet... Prędzej czy później do mnie wróci, gwarantuję ci to. Już raz zdradził cię ze mną, och, cóż to był za fantastyczny seks! Zresztą, jak nasz każdy. Potrafiliśmy nie wychodzić z łóżka całymi dniami! Jestem pewna, że Theo za tym tęskni. Musi, skoro poszedł ze mną do łóżka, będąc z tobą. Nie potrafisz go w pełni usatysfakcjonować, dlatego zrobi to znowu. Już raz cię zdradził, nie zawaha się zrobić tego ponownie.

Jestem tak wściekły, słysząc jakie bzdury Ruth mówi do Shailene, że najchętniej rozszarpałbym ją na kawałki. Jak mogłem być z nią aż tyle lat?! Byłem aż tak zaślepiony miłością, że nie zauważałem jaką naprawdę jest osobą? Co za wredna suka, jak można się tak zachowywać, a zwłaszcza wobec kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży?! Po policzkach Shailene spływają łzy, ten widok mnie rani. Ona nie zasługuje, żeby cierpieć, jest najpiękniejszą i najlepszą istotą, która kiedykolwiek stąpała po ziemi.

- Co ty za cyrk odwalasz, do kurwy nędzy? - Warczę w stronę Ruth, obejmując Shailene i całując ją w policzek. - W porządku, kochanie?

- Uświadamiam drogą Shailene, jaką czeka ją przyszłość - odpowiada Ruth z ironicznym uśmiechem na ustach.

Mam ochotę się roześmiać.

- Nie wróciłbym do ciebie, choćbyś była ostatnią kobietą na ziemi. Bycie mężem Shai czyni mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, więc po co miałbym wracać do ciebie? Nie jesteś w stanie dać mi tego, co daje mi moja żona. Więc odpierdol się od nas z łaski swojej i zacznij żyć swoim życiem, a nie nierealnymi marzeniami o moim powrocie do ciebie - cedzę przez zęby i odwracam się razem z Shai, trzymając ją blisko siebie. Zaczynamy iść w stronę wyjścia.

- Kochanie, w porządku? Odezwij się - mówię, a twarz Shailene znowu wykrzywia się w grymasie bólu.

- Theo, to już chyba się zaczęło - odpowiada przez zaciśnięte zęby.

- Ale co się zaczęło? - Marszczę brwi.

- Rodzę, kretynie! - Krzyczy Shailene, a ja podskakuję w miejscu i zaczynam się stresować. Zaczynam krążyć wokół Shai, zastanawiając się głośno, co robić. - JAK TO CO?! ZABIERZ MNIE DO SZPITALA! NIE MAM ZAMIARU URODZIĆ W SKLEPIE!

Przytomnieję i biorę ją na ręce i niemalże wybiegam ze sklepu, przepychając się między ludźmi.

- Z drogi! Moja żona rodzi! - Krzyczę i po chwili jesteśmy na parkingu. Wpakowuję Shailene do auta i sam siadam za kierownicą, ruszając pospiesznie.

Shai oddycha z trudem i co chwilę jęczy z bólu.

- Zadzwoń do Jess, żeby przywiozła mi torbę z rzeczami do szpitala - mówi z trudem.

- Zadzwonić, zadzwonić - powtarzam, nie mogąc się skupić, jestem strasznie rozkojarzony.

- Służy do tego telefon w twojej kieszeni! - Nie wytrzymuje Shailene.

Zapowiadają się ciężkie godziny...

CDN.

Dzień dobry 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top