I
Ciepłe promienie wakacyjnego słońca skrywały się za koronami drzew, kiedy trafiliśmy na miejsce. To była nasza ostatnia okazja do spędzenia czasu razem, za trzy dni zmuszeni byliśmy znów rozstać się, wracając do swoich szkół i obowiązków. Usiadłam ze skrzyżowanymi nogami na soczyście zielonej trawie, opierając się o pień drzewa. Trzymając na kolanach laptopa, pisałam jedną ze swoich nowych nowel. Zgodziłam się przyjechać na cały weekend ze znajomymi tylko dlatego, aby móc w spokoju kontynuować twórczość. Spojrzałam ponad ekran. Miki energicznie zdjął z siebie bejsbolówkę, jakby obchodziło go stado mrówek. Cisnął nią na maskę samochodu, wyciągając do góry ręce.
- O tak! Jesteśmy w Salem, dziewczynki! - Wydarł się na całe gardło.
Stał na tle krótkiego rządku drewnianych chatek, postawionego w samym środku lasu. Skromny ośrodek miał należeć cały do nas. Nie cieszył się wprawdzie popularnością, ze względu na brak jakichkolwiek atrakcji, mimo to nasze okrojone fundusze nie pozwalały nam wynająć czegoś lepszego. W pobliżu był mały staw, mieliśmy też dobre miejsce na ognisko, nic więcej szczególnego nie potrzebowaliśmy.
- Ja, Vera i Sara bierzemy jeden domek a ty Miki z Yukim i Todem drugi. - Suzi chodziła bez celu po okolicy, dyrygując znajomymi. Co rusz zarzucała głową, wstrząsając swoją blond czupryną. Jej przedłużane rzęsy wachlowały nerwowo a wymalowana twarz układała się w grymas niezadowolenia i obrzydzenia. Od kiedy została panią kapitan żeńskiej drużyny w Lacrosse, chce o wszystkim decydować i każdego rozstawiać po kątach. Swój obchód zatrzymała w tym momencie przy drugim samochodzie. Wystawia na wierzch język i podsunęła dwa palce do ust, udając wymiotowanie. Tod i Sara całowali się namiętnie, leżąc na masce samochodu. Nasze dwa gołąbeczki, papużki nierozłączki. Od kiedy znów zeszli się razem, funkcjonują jak jeden organizm, połączony ze sobą językami. Pewnie przyjechali tutaj aby w spokoju zabawiać się ze sobą. Oni byli totalnie przeciętni, nie wyróżniali się spośród nas niczym, nie mam pojęcia jakim cudem nadal są w naszej paczce.
- Zajmij się lepiej sobą Suzi, albo Mikim. - Yuki krótko skomentował zachowanie koleżanki, wyciągając z bagażnika zgrzewkę piw. Z całej tej zgrai jego lubiłam najbardziej. Naczelny redaktor szkolnej gazetki, człowiek łączący nas wszystkich i organizujący wypady, takie jak ten. Jeżeli ktokolwiek potrzebował rady czy pomocy, kierował się w pierwszej kolejności do niego. Mimo kujonowatego wyglądu, zawsze równo ułożonych kruczych włosów, zaczesanych do tyłu, okularów i dopasowanych, oficjalnych ciuchów, jakby miał zaraz iść na rozmowę o pracę, był zakręconym chłopakiem. Jego wścibskość i ciekawość wszystkiego, niejednokrotnie już zwaliły nam problemy na głowę. Pozory mylą... aż wierzyć mi się nie chce jak przeciwieństwa się przyciągają, jak Miki i on mogą być najlepszymi przyjaciółmi. To do nich nie pasowało.
- Vera! Rzuć ten sprzęt w cholerę i chodź ze mną zbierać drewno na ognisko zanim się ciemno zrobi - Yuki szedł w moją stronę, uśmiechając się. Jego niebieskie oczy z uwagą wpatrywały się we mnie. Zawsze miał w sobie tę tajemniczą energię, która pozwalała mu znajdować wyjście z każdej sytuacji i wszystko mieć pod kontrolą.
- Już już... - Dopisywałam ostatnie zdanie, zapisując plik i wyłączając sprzęt.
- Najwyżej wrócisz do tego później - Wyciągnął dłoń w moją stronę, odbierając laptopa.
Rozejrzałam się raz jeszcze do okoła. Zakochana para pozostawała w swoim świecie jak zawsze, Suzi doklejała czoło do każdego okna z osobna, badając wnętrze domków, a Miki robił pompki, nucąc jedną ze swoich ulubionych żołnierskich piosenek.
- Zacznij od zbierania najpierw tych najmniejszych patyków. - Kiwnęłam ochoczo głową na znak zgody. Znów na naszej dwójce spoczywała cała odpowiedzialność.
///
Pierwszy "zapoznawczy" na krótko ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top